Allen jest ateistą, nie on jeden, można by mu darować. Mój Boże, w końcu nie każdemu jest dane dostać się do innej sztuki, takiej, w której Bóg istnieje. Ale ten bezbożnik posuwa się za daleko, nie wierzy także w powszechność występowania orgazmu. Jest jednak optymistą. Bo a nuż coś istnieje? Toteż przyjmuje postulat Kartezjusza w wersji zmodyfikowanej: szczytuję, więc jestem. Może wreszcie komuś się uda, nie warto tak wszystkiego z góry przekreślać.
Testament Woody’ego Allena
[Woody Allen „Życie i cała reszta” - recenzja]
Allen jest ateistą, nie on jeden, można by mu darować. Mój Boże, w końcu nie każdemu jest dane dostać się do innej sztuki, takiej, w której Bóg istnieje. Ale ten bezbożnik posuwa się za daleko, nie wierzy także w powszechność występowania orgazmu. Jest jednak optymistą. Bo a nuż coś istnieje? Toteż przyjmuje postulat Kartezjusza w wersji zmodyfikowanej: szczytuję, więc jestem. Może wreszcie komuś się uda, nie warto tak wszystkiego z góry przekreślać.
Woody Allen
‹Życie i cała reszta›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Życie i cała reszta |
Tytuł oryginalny | Anything Else |
Dystrybutor | SPI |
Data premiery | 2 kwietnia 2004 |
Reżyseria | Woody Allen |
Zdjęcia | Darius Khondji |
Scenariusz | Woody Allen |
Obsada | Jason Biggs, Christina Ricci, Woody Allen, Stockard Channing, Danny DeVito, Jimmy Fallon, Diana Krall |
Muzyka | Woody Allen |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | Francja, Holandia, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 108 min |
WWW | Polska strona Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
To dziwne, ale w kraju nad Wisłą tak wielu coś mu zawdzięcza. Lider Big Cyca Skiba – piosenkę „Woody Allen” i absurdalne poczucie humoru, szkoda że bardziej plugawe, niż u źródła. Reżyser Wojciech Marczewski - zgodę na posłużenie się pomysłem „Purpurowej róży z Kairu”, bez czego jego „Ucieczka z kina Wolność” pewnie by nie powstała w tak doskonałym kształcie. Ja też coś niecoś jestem winien mieszkańcowi Manhattanu: wielokrotnie wznawiany przekład tomiku „Bez piór” z jego najlepszą sztuką: „Bóg”, gdzie są już te wszystkie śmieszne i rozpaczliwe pytania o Pana Boga, pustkę Wszechświata i o to, dlaczego nie popełniamy samobójstwa, skoro nasze istnienie jest tak niedorzeczne. Zdaje się, że o to samo pyta zespół Apteka i wielki pisarz gdański, Chwin, tyle że ten ostatni tak jakoś poważnie, że strach. Diagnoza Apteki „wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy” wydaje się znacznie łagodniejsza wobec podejrzenia Allena, że nie tylko nie jesteśmy realni, być może jesteśmy też źle napisani.
Allen jest ateistą, nie on jeden, można by mu darować. Mój Boże, w końcu nie każdemu jest dane dostać się do innej sztuki, takiej, w której Bóg istnieje. Ale ten bezbożnik posuwa się za daleko, nie wierzy także w powszechność występowania orgazmu. Jest jednak optymistą. Bo a nuż coś istnieje? Toteż przyjmuje postulat Kartezjusza w wersji zmodyfikowanej: szczytuję, więc jestem. Może wreszcie komuś się uda, nie warto tak wszystkiego z góry przekreślać.
Nie tylko jest ateistą, jest też aforystą. Paradoksy Shawa i Oskara Wilde’a poszły już w odstawkę, w Polsce Lecem i starszymi panami mówi się tylko trochę; na całym świecie mówi się Woodym Allenem. Dlaczego? Bo jest w sam raz na naszą miarę. Takie czasy. Błyskotliwy intelektualista, owszem, ale jakiejś nikczemnej proweniencji: dumny z tego, że nie ma dyplomu i nie ukończył żadnej uczelni. Samouk. Wielki pisarz? To inni tak sądzą. Ot, smutny kuglarz, ucieszny i żałosny błazen z ogromnym wyczuciem absurdu, tekściarz i skeczysta, to wszystko. Neurotyk, ze skłonnościami do znacznie młodszych od siebie kobiet? Na pewno. Może jeszcze ten klarnet, na którym regularnie grywa jazzowe kawałki.
Ci, którzy mówili, że się wyczerpał i już tylko powtarza samego siebie, nie mieli racji, na szczęście. Bo jego ostatni film, „Anything Else” (w nienajlepszym polskim przekładzie „Życie i cała reszta”) bardzo się okazał na rzeczy i słusznie się go uważa za testament artystyczny wielkiego komika. Choć Woody Allen wcale się do Pana Boga nie wybiera, ani mu to w głowie. Dopiero za rok sięgnie marnego siedemdziesiątala, a cóż to za wiek dla tak jurnego i niebywale płodnego autora!
„Życie i cała reszta” jest naturalnie o wszystkim, jak można się było spodziewać. Ale głównie o dialogu i wzajemnym zaciekawieniu, z jakim na siebie patrzą niespełniona starość i niewydarzona młodość, o dobrych radach tej pierwszej i szamotaninie drugiej, o apetytach i niemożliwości ich zaspokojenia, o sposobach zabezpieczania się i złudności wszelkiego surwiwalu, wobec naszej ułomnej ludzkiej kompleksji. Będąc tam, nie łatwo się naśmiewać z amerykańskiego szoku 11 września, z niepohamowanej misji odwetowej i antyterrorystycznego terroryzmu. Trzeba uważać, nawet jeśli dostanie się za to Oscara, jak się trafiło Michaelowi Moore’owi. Wygłosił swą namiętną i bezczelną tyradę przeciwko Bushowi, proszę bardzo, a na następnym rozdaniu nagród Akademii słoń bojowy z „Powrotu Króla” rozdeptał go na miazgę. Wszyscy widzieli.
Woody Allen wcale nie chce być rozdeptany. Waży się na wiele, ale zna swoje miejsce. Tkwi w bogatej Ameryce, nie jest Amosem Ozem, Palestyna nie może być przedmiotem żartów. Religia, ludobójstwo w Auschwitz, eskalacja antyterroryzmu, tak. Zbrodnie faszyzmu były tak wielkie, że gdyby w ramach odwetu zginęła cała ludzkość – byłoby to sprawiedliwe. A gdy kupuję sobie nowy, szybki wóz – cóż za korzyść z takiego wozu, jeśli nie można nim jechać prędzej? Jestem ateistą, tak, ale gdy mówią ci o Auschwitz, że to takie wesołe miasteczko, obraża to moje uczucia religijne i wracam do domu po spluwę. Te i podobne kwestie z filmu najlepiej ilustrują, jak działa owa zasada sprowadzania do niedorzeczności.
Sprawy szybko posuwają się do przodu. Logika i konsekwencja samotnego, starzejącego się komika Davida Dobela (najwyraźniej alter ego samego autora, jedna z najlepszych jego ról) nieuchronnie prowadzą do paranoi i samounicestwienia. Śmiejemy się, bo kolejne anegdotki podawane są z niedościgłym wdziękiem i lekkością, ba! to co się tylko opowiada, jest nawet lepsze od tego, co się pokazuje. Absolutne mistrzostwo formy. Pojawiające się w trakcie dialogu postacie bezceremonialnie rozpychają ekran, by zmieścić się po środku. Od czasu do czasu wszyscy zwracają się do publiczności, jak w „Purpurowej róży”.
No dobrze, a co tu robią wszechobecni psychiatrzy i terapeuci? Dobel odpowiada: Zawsze byli szarlatani i znachorzy, a teraz psychiatrzy, którzy ci mówią: daj mi kilka dolarów, a uwolnię cię od lęku. To od nich się trzeba uwolnić, a jeśli się nie da, to przynajmniej oswoić ich i omamić. Podobnie jak od wyzyskującego cię agenta. Chociaż… czy ten odstręczający psychiatra, milczący i odbijający tylko pytania, domagający się namolnie wyjaśnienia snu o „Indianach w Cleveland”, nie jest w istocie zakamuflowanym Panem Bogiem?
W dobie powszechnego ściągania posłuchałbym raczej innej wskazówki Allena-Dobela, nie takiej znów wariackiej. Kiedy nas ostrzega, by nie wyśmiewać tzw. dobrych rad, lecz potakiwać: tak, tak, to świetny pomysł… i robić swoje. A jeśli już trzeba coś zwędzić, to zawsze kraść od najlepszego. I tak się wyjdzie na własne. Ten oryginalny plagiator zrobił tak i tym razem. Zawsze ściągał od Bergmana i Felliniego, fascynował go Czechow i Dostojewski. A tutaj? Kto jest najbardziej na rzeczy, gdy mowa o ateizmie, utracie wiary i powszechności terroryzmu w naszym życiu? Tylko jedno nazwisko: Buñuel. Od niego jeszcze nie ściągał. Chyba cały film „Życie i cała reszta” poświęcony jest Buñuelowi, choć nie jest to adoracja natrętna. Z jakiego to seansu wychodzą tu widzowie, dziwując się wielce, czemu po prostu nie można było zjeść tej kolacji? A czemu u Allena nie można skonsumować stosunku? Nie tylko „Dyskretny urok burżuazji”, „Mroczny przedmiot pożądania” też się kłania. A jednak, jest to najbardziej oryginalny film, jaki ostatnio widziałem.