Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

San Sebastian 2014: Chávez. Człowiek z nadziei

Esensja.pl
Esensja.pl
César Chávez był Amerykaninem meksykańskiego pochodzenia, robotnikiem i bojownikiem o prawa obywatelskie i sprawiedliwość społeczną. W latach 60-tych, walcząc o poprawę warunków pracy robotników na plantacjach w Kalifornii, Chávez założył wraz z Dolores Huerto związek Zjednoczonych Pracowników Rolnych. Jego walka doprowadziła do tego, że rząd Stanów Zjednoczonych zwrócił uwagę na ludzi, którzy pozostawali niewidzialni – American Friends Service Comittee (AFSC) trzykrotnie nominowało go do Pokojowej Nagrody Nobla.

Marta Bałaga

San Sebastian 2014: Chávez. Człowiek z nadziei

César Chávez był Amerykaninem meksykańskiego pochodzenia, robotnikiem i bojownikiem o prawa obywatelskie i sprawiedliwość społeczną. W latach 60-tych, walcząc o poprawę warunków pracy robotników na plantacjach w Kalifornii, Chávez założył wraz z Dolores Huerto związek Zjednoczonych Pracowników Rolnych. Jego walka doprowadziła do tego, że rząd Stanów Zjednoczonych zwrócił uwagę na ludzi, którzy pozostawali niewidzialni – American Friends Service Comittee (AFSC) trzykrotnie nominowało go do Pokojowej Nagrody Nobla.
Ponad 10 lat po śmierci Cháveza znany aktor Diego Luna zrealizował poświęcony mu film. Jak podkreśla jednak podczas naszego spotkania, tym, co najbardziej by go uszczęśliwiło to… zrobienie o nim kolejnego filmu. Jeden to zdecydowanie za mało.
Z Diego Luną i grającą rolę żony Cháveza Americą Ferrerą o ludziach, którzy zostali w domu, sytuacji Latynosów w Hollywood i zamiłowaniu do szarości rozmawia Marta Bałaga.
Marta Bałaga: Historia Césara Cháveza jest bez wątpienia bardzo ważna, ale nie jest znana wszystkim.
Diego Luna: To, że powstał tylko jeden poświęcony mu film jest dla nasz wszystkich zupełnie nie do przyjęcia. Najchętniej od razu zacząłbym kolejny. Zdałem sobie sprawę, że ta historia jest wciąż aktualna. Chávez zamiast uderzać w cały wyzyskujący robotników przemysł zwrócił się bezpośrednio do konsumentów i powiedział: Cieszymy się, że lubicie winogrona. Kiedy je kupujecie pamiętajcie jednak, że zwykle stoi za tym praca zatrudnianych nielegalnie dzieci. Gdy odwołasz się bezpośrednio do uczuć ludzi, oni zareagują – nikt nie lubi świadomie wspierać czegoś tak nagannego. Jeśli podajesz liczby budzi to obojętność, jeśli jednak wyjaśnisz, że kryje się za nimi rodzina, która przechodzi przez piekło, podejście ulega zmianie. Myślę, że ten sposób powinno się rozwiązywać problemy także dzisiaj.
MB: To dopiero Twój drugi film. Postawiłeś sobie duże wyzwanie.
DL: Już mój pierwszy film, „Abel”, stanowił dla mnie spore wyzwanie – na planie pracowałem w końcu z kilkulatkami. „César Chávez” był z kolei sporą produkcją powstającą w dość spartańskich warunkach. Musieliśmy rozpocząć zdjęcia zanim byliśmy na to gotowi, bo winogrona były już gotowe do zebrania – nie można poprosić krzewu, żeby na ciebie poczekał. To była długa podróż, która tak naprawdę skończyła się dopiero podczas pokazu premierowego. Gdy siedziałem w kinie po jakiś 15 minutach jeden z widzów wstał i wyszedł. Bywałem na seansach, podczas których co chwilę słychać ten straszny dźwięk składanych foteli przypominający popcorn, od razu pomyślałem więc, że to będzie jeden z takich seansów i że nikogo nie obchodzi mój film. Za minutę jednak wrócił i został już do samego końca, potem ludzie zaczęli klaskać i poczułem się naprawdę szczęśliwy i spełniony. A potem smutny, bo zdałem sobie sprawę, że ten film już do mnie nie należy i że muszę wrócić do normalnego życia. Czymkolwiek ono jest. Zrobienie kolejnego filmu zajmie z 4 lata, a znalezienie nowej roli kilka miesięcy. Jestem idiotą, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Pewien reżyser powiedział mi kiedyś, że montując film należy poświęcić godzinę dziennie na szukanie kolejnego projektu. Oczywiście go nie posłuchałem i teraz mam depresję.
MB: Nakręciłeś film z pomocą rodziny Césara. Czy opierałeś się głównie na ich wspomnieniach?
DL: Nie musiałem, bo ruch zapoczątkowany przez Césara jest dość dobrze udokumentowany – istnieje mnóstwo nagrań, filmów, artykułów. Miałem się na czym oprzeć. Spotkałem się z Paulem, najmłodszym synem Césara i to właśnie jego wkład okazał się najważniejszy. Jeśli się nad tym głębiej zastanowić widać, że mój film jest opowiedziany z perspektywy tych, którzy zostali w domu. Tak naprawdę chodzi tu o relację pomiędzy ojcem i synem. Bez względu na to, o czym opowiadają moje filmy, zawsze chodzi w gruncie rzeczy o tę relację.
MB: Dolores Huerta znana jest jako partnerka Césara w jego walce. O jego żonie, Helen, nie wiemy natomiast zbyt wiele.
America Ferrera: Urodziłam się w Kalifornii, więc od początku wiedziałam, kim był Chávez i o co walczył jego ruch. Nigdy nie słyszałam jednak o jego żonie i nie wiedziałam, jaką odegrała w tym wszystkim rolę. Kiedy więc zadzwonił Diego mówiąc, że chce żebym zagrała Helen, pomyślałam: O Boże, kolejna rola żony bohatera, która będzie stać u jego boku i cierpieć. Diego zapewnił mnie jednak, że zależy mu na tym, żeby pokazać jak kluczową rolę odegrała Helen i jak silny był jej związek z Césarem. Złożył te wszystkie obietnice i chciałam się przekonać, ile z nich dotrzyma (śmiech). Razem odkrywaliśmy, kim była – od jej syna dowiedzieliśmy się, że kiedy César odbywał strajk głodowy była temu przeciwna, ale i tak codziennie zjawiała się w namiocie, w którym się odbywał i gotowała dla ludzi, którzy przybywali żeby okazać mu wsparcie – tak bardzo wierzyła w sprawę, o którą walczyli. Pomyślałam, że to bardzo dobrze podsumowuje kobietę, która zawsze pozostaje w stanie wewnętrznego konfliktu. Diego obiecał mi, że ta scena znajdzie się w filmie. Ostatniego dnia zdjęć nagle zaczął krzyczeć, że ma helikopter, hordy ludzi trzymających transparenty i gar z jedzeniem, który mam im wydawać (śmiech). Cieszę się, że udało nam się pokazać choć część jej zaangażowania i poświęcenia.
MB: Manifestując u boku Césara i rozdając ulotki cztery razy trafiła do więzienia.
AF: Tak, przytrafiło jej się to wiele razy, tak jak Dolores. Myślę, że nie wiemy nic o Helen, bo ona sama sobie tego nie życzy. Ma teraz 86 lat i wciąż unika rozgłosu. Nie lubi rozmawiać o swoim życiu. Ktoś zawsze musi stać się twarzą jakiegoś ruchu i zwykle potrzebna jest tylko jedna. César był właśnie tym – symbolem, ikoną. Nie wydaje mi się, żeby Helen kiedykolwiek chciała zająć jego miejsce. Ona wiedziała, na czym polega jej związek z Césarem i w jaki sposób mogą się nawzajem wspierać. Jestem bardzo wdzięczna Diego, że pokazał w swoim filmie, jak ważną rolę odegrały w tym ruchu kobiety.
MB: Czy ten film sprawił, że bardziej zaangażowałaś się w politykę i sprawy społeczne?
AF: Myślę, że zawsze byłam w pewnym sensie zaangażowana. Na uniwersytecie studiowałam stosunki międzynarodowe! Gdy nastąpił zamach 11 września byłam w liceum i z całą pewnością sprawiło to, że chciałam lepiej zrozumieć świat, w którym żyję. Na początku wydawało mi się, że nie da się połączyć aktorstwa z kwestią społecznej sprawiedliwości. Nie każdy projekt, nad którym pracuję to „César Chávez”, ale kiedy te dwa elementy się w jakiś sposób zazębiają, jest to naprawdę wspaniałe uczucie.
MB: Jaka jest obecna sytuacja Latynosów w Hollywood? Czy coś się zmieniło?
AF: Sytuacja wciąż się zmienia, może nie tak szybko, jakbyśmy tego chcieli, ale się zmienia. Myślę, że przesłaniem naszego filmu jest to, że zmiana zależy od nas i to my musimy ją sprowokować. Na początku mojej kariery udało mi pracować z Lupe Ontiveros, wybitną meksykańsko-amerykańską aktorką, która większą część kariery spędziła na graniu pokojówek. To wszystko, co jej oferowano i tylko kilka razy udało jej się przełamać ten schemat. Jestem w pełni świadoma tego, że moją karierę zawdzięczam właśnie takim aktorkom jak ona. Zagrałam kilka postaci, o których wiedziałam, że staną się pewnym wzorcem, Brzydula Betty na pewno nim była. Odpowiedzialność, którą czuję w stosunku do swojej społeczności czuję jako osoba, a nie jako aktorka, ale wykorzystując moje nazwisko mogę zwrócić uwagę ludzi na pewne bliskie mi problemy. Wciąż nawet nie zbliżyliśmy się do tego, by naszą walkę uznać za skończoną. Nie jesteśmy jeszcze gotowi na to, żeby sobie powiedzieć: Udało się, podbiliśmy świat. Wciąż musimy walczyć o to, żeby opowiadać nasze historie przed kamerą i za nią. Być może to drugie jest jeszcze ważniejsze.
MB: Czy dlatego zdecydowałaś się także reżyserować i produkować filmy?
AF: Uważam, że przekrój demograficzny osób stojących po drugiej stronie kamery powinien być bardziej zróżnicowany, więcej kobiet i ludzi reprezentujących różne mniejszości powinno znaleźć się w pozycji, w której to oni podejmują decyzje. Zaczęłam produkować i reżyserować dokładnie z tego powodu – żeby wprowadzić moje słowa w czyn. Na razie wyreżyserowałam tylko film krótkometrażowy, było to wspaniałe doświadczenie i wciąż nie rozumiem jak do tego doszło (śmiech).
DL: Wszyscy grający w naszym filmie aktorzy wciąż walczą o dobre role. Dlatego „César Chávez” jest dla nas taki ważny – jeżeli odniesie kasowy sukces, pojawi się ich więcej. Może wtedy sytuacja się zmieni. Wszyscy ciężko pracowali za grosze i jestem pewien, że gdybym mieliby do tego jeszcze dopłacić, pewnie by to zrobili. Chcemy reprezentować naszą społeczność i nawiązać więź z widzami, którzy gdzieś tam już są.
MB: Czy „César Chávez” może zainspirować ludzi do dalszej walki? Na przykład o prawa imigrantów?
AF: Na pewno może na nowo rozpocząć dyskusję. Magia kina polega na tym, że nie trzeba nic wiedzieć na dany temat, a i tak można poczuć więź z bohaterami. Dzięki temu za pośrednictwem filmu można przekazać swoje przesłanie na dużo większą skalę. Możesz nigdy nie postawić stopy na farmie w Kalifornii, a i tak wiele zrozumiesz z tego doświadczenia, bo sama jesteś człowiekiem. Takie problemy są bliskie nam wszystkim. Imigracja to nie jest amerykański problem, dzieje się to na całym świecie.
MB: Diego, jesteś producentem, reżyserem, ale i tak znany jesteś głównie jako aktor. Czy to Ci pomaga, gdy znajdujesz się po drugiej stronie kamery?
DL: Tak, bardzo. Kiedy reżyserujesz musisz także grać, by przekazać, o co ci chodzi. Jest wielu reżyserów, i nie mówię, że to podejście jest błędne, którzy nie lubią dzielić się swoimi założeniami. Wiele razy zdarzyło mi się pracować na planie nie wiedząc tak naprawdę, jaki film powstaje. Ja chcę, by każdy czuł się częścią zespołu. Gdy wszyscy wiedzą, co chcesz osiągnąć, rezultat będzie lepszy. Czasem jestem bardzo uparty i wiem, czego chcę, ale kocham, gdy aktorzy mnie zaskakują. Michael doskonale wie, co oznacza bycie Amerykaninem o meksykańskich korzeniach. Jest jednym z nich i wie, jakie to uczucie, gdy nie czujesz się akceptowany we własnym kraju. Często więc jego instynkt okazywał się właściwszy. Gdy Michael pojechał po raz pierwszy do Meksyku, skąd pochodzą jego rodzice, był w szoku – dla niego był to obcy kraj. Powiedział mi, że choć wygląda bardziej meksykańsko od nas wszystkich nie wiedział nawet, że jest tyle rodzajów tacos.
MB: Kręciliście więc w Meksyku z powodu jedzenia.
DL: (śmiech). Po prostu było to jedyne miejsce, w którym film mógł powstać za fundusze, którymi dysponowaliśmy – nasza firma producencka stamtąd pochodzi. Poza tym, Hollywood nie lubi opowiadać o naszej społeczności, bo porusza się wtedy niewygodne tematy, jak potrzeba reformy ustawy o emigracji. Miliony ludzi ciężko pracują i budują ten kraj, a wciąż nie są akceptowani jako pełnoprawni obywatele. To nowa forma niewolnictwa. Stany określa się mianem „kraju wolności”, a jednocześnie robotnicy pracują na czarno i nikt nie próbuje zmienić tego procederu.
MB: Zważywszy na to, jak ważny to dla Was film, czy nie baliście się, że ukażecie Césara jako świętego?
DL: Myślę, że był normalnym, zwykłym człowiekiem. Bywał zazdrosny i mimo, że ciągle mówił o prawach obywatelskich i blisko pracował z Dolores, czasem wychodził z niego maczo mówiący żonie co może, a czego nie. Nie chciałem go idealizować. Lubię szarości i nie chciałem zrobić czarno-białego filmu. César był prostym człowiekiem, a nie Martinem Lutherem Kingiem doprowadzającym słuchaczy do łez po 4 sekundach przemówienia. Był lepszym słuchaczem, niż mówcą.
koniec
12 października 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Dobry western powinien być prosty
John Maclean

20 XI 2015

Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.