„Temat wojny mają niemal we krwi”Edward Pawlak
Edward Pawlak„Temat wojny mają niemal we krwi”SCh: Kino rosyjskie wciąż chętnie odwołuje się do czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i wciąż potrafi mówić o niej w sposób bardzo interesujący (vide „Kukułka”, „Swoi”, „Żyj i pamiętaj”, „Kryptonim Gwiazda” „Tajna broń”, „Riorita”). Dlaczego Rosjanom z dużą łatwością przychodzi to, czego Polacy od czasu upadku PRL-u nie potrafią porządnie zrobić? Upadek Berlina (1949) - reż. Michaił Cziaureli EP: Filmowcy rosyjscy mają temat wojny niemal „we krwi”. Jeszcze przed Wielką Wojną Ojczyźnianą potrafili oni w latach 30. w sposób niejednokrotnie mistrzowski – pomijając stronę propagandową – ukazać pełen dramatyzmu obraz wojny domowej, by przywołać „Czapajewa”, „My z Kronsztadu”, „Szczorsa”. Już wtedy także – w ramach „tematu obronnego” – realizowano propagandowe filmy ukazujące obraz przyszłej wojny („Czołgiści”, „Eskadra numer 5”, „Marynarze”, „Jutro będzie wojna”). Po najeździe hitlerowskim natomiast, w okresie martyrologiczno-heroicznym kina, nakręcili mnóstwo filmów agitacyjnych, także fabularnych, jak chociażby „Sekretarza rajkoma” (1942) Iwana Pyriewa czy „Oni bronią ojczyzny” (1943) Fridricha Ermlera. A z jakim rozmachem są zrealizowane powojenne już „Bitwa stalingradzka” i „Trzeci szturm”! Temat ten przechodził różne ewolucje, a pierwszym filmem polemicznym do tamtych obrazów, filmem „prozy okopów”, był „W okopach Stalingradu” Iwanowa z 1956 roku. Dopiero po nim nastąpiły dzieła Grigorija Czuchraja, Michaiła Kałatozowa, Siergieja Bondarczuka, Andrieja Tarkowskiego, Aleksandra Stolpera i innych. I jeśli dziś rosyjskie kino wojenne, ilościowo znacznie uboższe niż w czasach radzieckich, jest wciąż żywe i interesujące, to nie ulega wątpliwości, że dzieje się tak za sprawą tradycji, a także innego spojrzenia ludzi nie znających wojny z autopsji na te zagadnienia. Siła emocjonalna, a także styl „Kukułki” Rogożkina wprost nawiązują do najlepszych tradycji radzieckiego kina, do jego wielkiego tonu magicznego. „Szkoła polska” też potrafiła mówić o sprawach wojny w sposób poruszający i polemiczny, ale dziś wojna polskich reżyserów – a może także widzów? – mało interesuje. Widzowie wolą komedie romantyczne niż batalistykę. „Powstanie Warszawskie” Juliusza Machulskiego, „Dywizjon 303” Władysława Pasikowskiego czy nawet kontrowersyjne „Tajemnice Westerplatte” nigdy zapewne nie powstaną ze względu na koszta. Rosjanie nie mają z tym problemu. Z widzami, jak słychać, także. SCh: W ostatnich latach kinematografia rosyjska coraz więcej inwestuje w wielkie freski historyczne, chwalące carską Rosję. A jednak w tej jednej dziedzinie trudno jest im osiągnąć spektakularny sukces. „Rok 1612”, „Aleksander. Bitwa nad Newą” czy też „Admirał” to filmy kosztowne i efektowne, ale artystycznie raczej mierne… Wniebowstapienie (1977) - reż. Larisa Szepitko EP: Ta tendencja, coraz żywotniejsza, bierze się w dużej mierze z prowadzonego przez państwo programu „wychowania patriotycznego”, który obejmuje również twórczość filmową. W 2006 roku Duma Państwowa przeznaczyła na ten cel osiemnaście milionów dolarów do wydania w ciągu czterech lat. W serii historyczno-patriotycznej powstał nawet pełnometrażowy film animowany Jurija Kułakowa „Książę Włodzimierz”, który – jak głosi podtytuł – „uczynił Ruś wielką”. Premierę urządzono na Kremlu, a widzów błogosławił nieżyjący już patriarcha Moskwy i Wszechrusi Aleksij II. Szkoda natomiast, że tak znakomity reżyser jak Władimir Chotinienko, autor „Muzułmanina”, dał się wmanewrować w „Rok 1612”, potrzebny chyba tylko Kremlowi. Film ma rozmach, ale nic poza tym. Podobnie jest jednak od dziesiątków lat w Hollywood – historyczne kolubryny to najczęściej miernoty! Podobał mi się natomiast zrealizowany przez Rosjanina Siergieja Bodrowa kazachski „Czyngis-chan”. SCh: Rosjanie wciąż mają nabożny stosunek do własnej tradycji literackiej. Każdego roku powstaje cała masa filmów i seriali opartych na twórczości Aleksandra Puszkina, Fiodora Dostojewskiego, Lwa Tołstoja, Nikołaja Gogola, Antona Czechowa, Iwana Turgieniewa, nawet Maksima Gorkiego. To moda czy świadoma edukacyjno-historyczna polityka państwa? EP: Ciśnienie klasyki literackiej było na to kino zawsze ogromne. I trudno się temu dziwić, skoro nazwiska klasyków same zniewalają twórców i nakazują zmierzyć się z nimi. Wielu reżyserów nakręciło nawet po kilka filmów według Czechowa, Dostojewskiego, Tołstoja czy Turgieniewa. Siergiej Bondarczuk uwielbiał Tołstoja i Czechowa, nakręcił więc czteroseryjną „Wojnę i pokój” i przepiękny „Step”, a w „Ojcu Sergiuszu” zagrał nawet tytułową rolę. Nikita Michałkow dwukrotnie sięgał po Czechowa – w „Niedokończonym utworze na pianolę” i w „Oczach czarnych”, a jego „Czechow” to majstersztyk filmu biograficznego. Długo by można wymieniać. Aleksandr Sokurow, twórca „Rosyjskiej arki”, mówił w jednym z wywiadów, że ma w swoim pokoju ogromne lustro, w którym odbijają się półki z książkami, na których stoją dzieła rosyjskich klasyków. Kiedy na nie patrzy – wtedy pokornieje. W jego słowach przebija fascynacja tamtą wielką literaturą. To wciąż żywa klasyka. I jeżeli współcześni rosyjscy reżyserzy po nią sięgają, to nie jest to kwestia mody czy edukacyjnej polityki państwa, ale wewnętrznej potrzeby artysty. Z tej potrzeby odnalezienia losu człowieka na podstawie dobrej prozy Andrzej Wajda u schyłku życia po raz trzeci – po „Brzezinie” i „Pannach z Wilka” – zekranizował Jarosława Iwaszkiewicza, jego „Tatarak”. Żołnierze zwycięstwa (1977) - reż. Jurij Ozierow SCh: Naprawdę uważa Pan, że da się w sposób oryginalny po raz „n-ty” odczytać to samo dzieło literackie i przenieść je na ekran dla pożytku ogółu? EP: Przyznam się, że ja zawsze czekałem z niecierpliwością na kolejne ekranizacje rosyjskiej klasyki. Często wprawdzie nabożny stosunek do Czechowa czy Dostojewskiego krępował reżyserom ręce, ale nawet w słabszych filmach pozostawało zawsze „coś” z ducha oryginału. Na przykład z kiepskiej „Zbrodni i kary” Kulidżanowa na zawsze pozostanie w pamięci wybitna kreacja Innokientija Smoktunowskiego w roli Porfirego. Po klasykę rosyjską sięgają dziś zresztą nie tylko Rosjanie, ale także twórcy europejscy, ostatnio Czech Petr Zelenka w oryginalnych „Braciach Karamazow”. O tym, że ekranizacje wybitnych utworów literackich budzą zainteresowanie publiczności świadczy chociażby ogromny sukces serialu „Mistrz i Małgorzata” w reżyserii Władimira Bortko, który wcześniej przeniósł na ekran „Psie serce” Michaiła Bułhakowa i „Idiotę” Dostojewskiego. SCh: Jakie filmy rosyjskie XXI wieku zrobiły na Panu największe wrażenie? Żywi i martwi (1964) - reż. Aleksandr Stolper EP: Może Pan się zdziwi, ale wszystkie, które oglądałem, z wyjątkiem „Nocnej straży” i „Roku 1612”. Dlaczego wszystkie pozostałe? Z kilku powodów. Po prostu – były to filmy dobre albo wręcz bardzo dobre. Po drugie – kontakt z kinem rosyjskim na polskich ekranach jest nadal żałosny (choć i tak lepszy niż w latach 90.). Po trzecie – aby coś zobaczyć, trzeba działać na własną rękę. Nie rozczarowałem się. Prawda jest jednak taka, że „nikt nie obejmie nieogarnionego”. Tak jest z kinem rosyjskim, które od 2005 roku wróciło do dobrej tradycji kina radzieckiego i produkuje około stu pięćdziesięciu filmów kinowych rocznie. Proszę się w tym zorientować! To co oglądałem, to były rosyjskie „białe kruki”, rzucające co nieco światła na to, co się tam dzieje. Poza tym mam już na grzbiecie prawie siódmy krzyżyk, więc filmy oglądam niemal dla czystej przyjemności, a nie dla wyszukiwania dziur w całym. Jeśli film „bierze mnie” od samego początku – wtedy jest „mój”! Bardzo wysoko cenię „Dom wariatów” Konczałowskiego – za formę oraz za uczciwy obraz konfliktu czeczeńskiego. Uważam, że jest to film wybitny. Stale zachwycam się „Powrotem” Andrieja Zwiagincewa, który przypomina eschatologizm Tarkowskiego i odwołuje się do mitów. Jest w nim niezwykła atmosfera i powaga. Ten film ma wymiar prawie magiczny. Co ciekawe, rosyjska krytyka przyjęła go bardzo źle i dopiero Złoty Lew w Wenecji przywrócił jej trzeźwość spojrzenia. Nie wszystkie filmy Sokurowa lubię. Nie znoszę na przykład sztucznego „Ojca i syna”, najwyżej zaś cenię „Rosyjską arkę”. To wielki eksperyment, a zarazem dzieło poruszające. Wielkie wrażenie zrobił na mnie odważny „Oligarcha” Pawła Łungina, ukazujący relacje współczesnych rosyjskich możnowładców z Kremlem. Ale prawdziwym zaskoczeniem była dla mnie jego „Wyspa”. To porażający obraz zmagania się człowieka z własnym sumieniem, w którym niezwykłą kreację stworzył były lider kapeli rockowej Piotr Mamonow. To arcydzieło! Kapitalna jest również „Progułka” („Przechadzka”) Aleksieja Uczitiela – trwający półtorej godziny spacer przypadkowo poznanych bohaterów, podczas którego dzieje się tak wiele, że przykuwa uwagę od początku do samego końca. „Kukułkę” Aleksandra Rogożkina cenię za niesztampowy obraz wojny, nawiązujący do najlepszych tradycji kina radzieckiego. „Czas żniw” Mariny Razbieżkinej – za wstrząsającą, paradokumentalną opowieść o absurdach radzieckiego życia. „Babunię” Lidii Bobrowej – za ciepły ton w ukazaniu złożonych problemów współczesnej rodziny. „Ładunek 200” Aleksieja Bałabanowa – za jeden z najlepszych filmów ukazujących Związek Radziecki przed swoim rozpadem. „Euforię” Iwana Wyrypajewa – za ogromną siłę emocjonalną w ukazaniu nieszablonowej miłości, jak również za niezwykłe zdjęcia stepu, Donu, nieba. Nie mogę tu nie wspomnieć także o doskonałym dramacie miłosno-politycznym Pawła Czuchraja „Kierowca dla Wiery”. Ktoś napisał, że ten film ma taką chemię, że reaguje się na niego sercem, a nie rozumem. Za dzieło wybitne uważam także dramat wojenny „Swoi” Dmitrija Mieschijewa – dogłębny obraz skomplikowanych układów kilku ludzi w najtragiczniejszym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, w sierpniu 1941 roku. Ten film w sposób okrutny i przenikliwy pokazuje, do czego zdolny może być człowiek w obliczu zagrożenia. Ciąg dalszy (mamy nadzieję) nastąpi. Czytaj też pierwszą część wywiadu. |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.
więcej »Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
„Kino to najstraszniejsza, masowa trucizna”
— Edward Pawlak