Kolejna edycja „Esensja czyta dymki”. Dziś recenzje „Julii i Roema” Enkiego Bilala, „Dziedzictwa #7: Burze” z gwiezdnowojennego cyklu i całej paczki „Asteriksów”.
Kolejna edycja „Esensja czyta dymki”. Dziś recenzje „Julii i Roema” Enkiego Bilala, „Dziedzictwa #7: Burze” z gwiezdnowojennego cyklu i całej paczki „Asteriksów”.
„Esensja czyta dymki” to cykl krótkich recenzji komiksowych. Staramy się pisać o najnowszych albumach, ale nie gardzimy ciekawymi starszymi pozycjami. Zestawienie aktualizujemy raz w tygodniu (dopisując nowe notki do już istniejących), a tekst zamykamy dopiero na koniec miesiąca. Część z komiksów doczeka się później także pełnych recenzji na łamach „Esensji” (być może nawet z nieznacznie zmienioną oceną) – teksty „Esensja czyta dymki” traktujcie więc jako zestaw pierwszych, gorących wrażeń z lektury komiksowych nowości.
Po lekturze „Julii i Roema” jestem jeszcze bardziej skonsternowany niż po wcześniejszym „Animal′z”. Nadal nie mam pojęcia w jakim kierunku idzie najnowszy cykl Bilala (ekologia? inżynieria genetyczna? po prostu postapokalipsa?), a wprowadzenie bezpośrednio podanych szekspirowskich wątków sytuację jeszcze bardziej skomplikowało. Paradoksem będzie za to fakt, że oparcie historii na opowieści o „Romeo i Julii” (z elementami SF) nadało całości niemałej siły emocjonalnej. Tylko czyjaw tym większa zasługa – Bilala czy Szekspira? Komiksowe kuriozum, ale interesujące, wciągające i każące czekać na więcej.
Konrad Wągrowski
Jeden z wcześniejszych albumów cyklu – już sympatyczny, jeszcze nie genialny, dobry, ale pozbawiony fajewerków humoru. Fabuła zwarta, konkretna (tego właśnie zawsze powinni uczyć się twórcy komiksów humorystycznych od Goscinnego – fabuła to niestety podstawa, dowcipy powinny być tylko okrasą), oparta – co ciekawe – na schemacie kryminału: Asteriks i Obeliks wyruszają do Lutecji/Paryża, by kupić nowy złoty sierp dla swego druida, ale trafiają tam na aferę i zagadkę – co się stało z wytwórcą sierpów? Do tego pierwsza komiksowa wizja Lutecji, miasta, które oczywiście będzie wciąż i wciąż powracać na łamy „Asteriksów”.
Konrad Wągrowski
Rzymianie porywają barda Kakofoniksa – normalnie nikt w wiosce by za nim nie zatęsknił, ale jednak to jest zniewaga. Jak mogli? Otóż, nowy prefekt obiecał Cezarowi podarunek – a co może być lepsze, niż dostarczony w paczce jeden ze słynnych niezwyciężonych Galów? Asteriks i Obeliks wyruszają więc do Rzymu, by barda uwolnić, a skomplikowana intryga doprowadza do tego, że stają się gladiatorami. Dużo akcji, dużo humoru (oczywiście poprzez zderzenie magicznej siły bohaterów z wyobrażeniami na temat tego, jak powinni walczyć po porządnym przeszkoleniu), wiele historycznych smaczków. Sceny z areny Collosseum, na których zachęceni przez Asteriksa gladiatorzy zamiast walczyć grają w szkolne gry niesie w sobie niesamowity ładunek komizmu.
Konrad Wągrowski
Dziedzictwo #7: Burze [60%]
Moja ulubiona starwarsowa seria powraca. W środku trzy odległe od siebie historie z czasów gdy głównym Skywalkerem został Cade Skywalker. Pierwsza opowieść to grająca na emocjach historia nierównej walki Kalamarian na planecie Dac z siłami Dartha Krayta. Ciekawe, bo to rzadki przypadek walk podwodnych. Druga epizod opowiada o próbie przejęcia części floty sithów przez połączone siły Sojuszu i jednostek wiernych imperatorowi Felowi. Ciekawe, tym bardziej, że nie do końca wiadomo kto z kim walczy. Album zamyka historia o próbie uzdrowienia Azlyn, ukochanej Cade′a Skywalkera. Ponieważ obrażenia są śmiertelne, jedyny ratunek to metoda sprawdzona dużo wcześniej. Jaka? Zobaczcie sami. Ogólnie rzecz trochę pokręcona, ale czytalna.
Marcin Osuch
Powstanie’44: Morowe panny [80%]
Organizatorzy czwartej edycji konkursu zaryzykowali podwójnie: narzucili temat, a co więcej – tematem tym uczynili losy kobiet w Powstaniu i… wygrali. Dzięki temu powstała zdecydowanie najlepsza antologia konkursu „Powstanie ’44”. Historie niezwykle zróżnicowane zarówno pod względem tematyki, warstwy graficznej, sposobu narracji, mają jedną wspólną cechę – ogromny ładunek emocjonalny. W przeciwieństwie do poprzednich albumów w „Morowych Pannach” nie ma elementów SF, można za to znaleźć pierwiastek magii i mistycyzmu. Pozycja obowiązkowa.
Marcin Osuch
W piątym tomie „Torpedo” nie ma jakichś sensacyjnych nowości, raczej to samo, co zwykle (przemoc, gwałt, zbrodnia i głupota w realiach amerykańskiej prohibicji lat 30. minionego stulecia), tym razem ubrane w tylko cztery opowieści, z których dwie należą do tych dłuższych. I bardzo dobrze, w bardziej rozbudowanych historiach seria sprawdza się lepiej – widać zręczność scenarzystów, czarny humor rozwija skrzydła. Całość zaś staje się piękną ilustracją przysłowia „głupi ma szczęście” – im ktoś mniej lotny, tym lepiej radzi sobie w tym światku występku i zbrodni.
Konrad Wągrowski
Asteriks i Normanowie [100%]
To bodaj czwarte wydanie przygód małego Gala, co oznacza, że kultowe dzieło Goscinnego i Uderzo przyjęło się w naszym kraju (w przeciwieństwie na przykład do „Lucky Luke’a”, który wznowień się nie doczekał). Osobiście zaliczam „Normanów” do trójki najlepszych albumów tej serii (obok „Gladiatora” i „Wielkiej przeprawy”). Dlaczego? A to za sprawą tytułowych Normanów, którzy, wraz ze swoją pokręconą koncepcją strachu, zasłużyli na miano najoryginalniejszej nacji w świecie Asteriksa i Obeliksa. Chyba jako jedyni byli w stanie stawić czoła będącym na ciągłym dopingu Galom. No i te teksty Żołdafa: „To jest właśnie pouczające w podróżach… Dowiedzieć się, jak żyją miejscowi, zanim się ich zmasakruje” albo „Nigdy nie odmawiam małej czaszeczki”.
Marcin Osuch
Asteriks i Normanowie [90%]
Zaiste znakomity komiks, humorem przebijający prawdopodobnie wszystkie inne tomy cyklu. To już drugi pomysł, by zderzyć Galów z jakąś inna nacją (nie tylko Rzymianami), ale też jeden z nielicznych albumów, w którym owa nacja nie dziedziczy autentycznych cech jakiegoś współczesnego autorom narodu (bo jednak trudno w Normanach dopatrywać się dzisiejszych Norwegów - to po prostu okrutni wikingowie i tyle). Kto by się spodziewał, że z prostego pomysłu poszukiwania kogoś, kto będzie w stanie nauczyć niepokonanych Normanów, czyj jest strach można wycisnąć tyle humoru! A do tego żarciki ze "złotej francuskiej młodzieży", muzyki współczesnej (autorom), Paryżan… Mistrzostwo.
Konrad Wągrowski
„Księga Genesis” nie jest nowością, ale jakimś cudem do tej pory nie zasłużyła na tekst w „Esensji”, warto więc nareszcie coś o niej napisać (a potem doczekać się pełnoprawnej recenzji). Dzieło Roberta Crumba to komiks bez wątpienia wyjątkowy – autor pokusił się bowiem o zilustrowanie całej biblijnej Księgi Rodzaju. Czyni to z punktu widzenia niewierzącego, zafascynowanego treścią dzieła. Adaptuje Pismo dokładnie, wnosząc od siebie stosunkowo niewiele (np. zupełnie inną wizję węża z Raju niż ta, do której przywykliśmy), natomiast wyciąga z Księgi rzeczy, o których zapomnieliśmy, które bywają dziwne, zaskakujące, czasem nie do końca zrozumiałe. Powstaje w ten sposób dzieło, w którym Bóg zaskakująca spada na drugi plan, a wybijają się ludzie, relacje między nimi i emocje nimi targające.
Konrad Wągrowski
