Od pierwszego wydania „Gotyku” minęło już ponad ćwierć wieku, a komiks z Batmanem wciąż zachwyca. Nawet jeśli nie rysunkami, które dzisiaj prezentują się już trochę anachronicznie, to na pewno scenariuszem – mrocznym jak dusza potępieńca. Ale też nic w tym dziwnego, skoro za fabułę odpowiadał Grant Morrison.
W cieniu przeklętej katedry
[Klaus Janson, Grant Morrison „Batman: Gotyk” - recenzja]
Od pierwszego wydania „Gotyku” minęło już ponad ćwierć wieku, a komiks z Batmanem wciąż zachwyca. Nawet jeśli nie rysunkami, które dzisiaj prezentują się już trochę anachronicznie, to na pewno scenariuszem – mrocznym jak dusza potępieńca. Ale też nic w tym dziwnego, skoro za fabułę odpowiadał Grant Morrison.
Klaus Janson, Grant Morrison
‹Batman: Gotyk›
Szkocki scenarzysta Grant Morrison (rocznik 1960) wkroczył do uniwersum Mrocznego Rycerza w końcu lat 80. ubiegłego wieku, kiedy to – do spółki z Dave’em McKeanem – stworzył jeden z najbardziej śmiałych pod względem wizualnym komiksów o Batmanie, czyli „
Azyl Arkham. Poważny dom na poważnej ziemi”. Sukces ośmielił go do tego stopnia, że postanowił pójść za ciosem i stworzyć kolejną fabułę poświęconą Człowiekowi-Nietoperzowi. Tym razem jednak wydawnictwo DC Comics przydzieliło mu innego rysownika, którym okazał się Klaus Janson. Urodził się on w bawarskim Coburgu w 1952 roku, ale gdy miał pięć lat, rodzina przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Karierę artystyczną zaczął jeszcze jako nastolatek; na początku lat 70. tworzył okładki dla Marvela, w następnej dekadzie związał się natomiast z DC Comics. Rozgłos zyskał przede wszystkim jako kolorysta; miał swój udział między innymi w powstaniu „
Powrótu Mrocznego Rycerza” Franka Millera (1986), które to dzieło zrewolucjonizowało świat opowieści rysunkowych.
Ugruntowało także pozycję Jansona w „stajni” DC Comics i jednocześnie otworzyło drogę do powierzenia mu kolejnego projektu w roli nie tylko kolorysty czy inkera, ale rysownika. W sumie wydawcy nie ryzykowali zbyt wiele – to miało być zaledwie pięć zeszytów w ramach nowo otwartej serii „Batman. Legends of the Dark Knight”. Gdyby pomysł nie wypalił, szybko by o tych zeszytach zapomniano i więcej ich nie wznawiano. Ot, tyle. Ale na szczęście stało się inaczej. „Gotyk” – nie ukrywajmy, że głównie dzięki scenariuszowi Granta Morrisona – wpisał się na trwałe w dzieje Mrocznego Rycerza i po dziś dzień jest chętnie czytany. Pierwotnie ukazywał się od kwietnia do sierpnia 1990 roku; pierwsze wydanie albumowe ujrzało światło dzienne osiem lat później, na polską edycję musieliśmy jednak czekać nieprzyzwoicie długo, bo aż do grudnia ubiegłego roku.
Gotham City nigdy nie należało do najspokojniejszych miejsc na Ziemi, ale do tej pory przynajmniej panowała w nim jakaś równowaga. Każdy znał swoje miejsce w szeregu – skorumpowani politycy i policjanci, mafiosi, a nawet superzłoczyńcy (zamykani w Azylu Arkham) i superbohaterowie (z Batmanem na czele). Tymczasem pewnego dnia pojawia się w mieście istota, która zaczyna naruszać ów utrwalony przez dziesięciolecia porządek. Istota, która po kolei wykańcza najgroźniejszych szefów świata przestępczego. Giną bracia Kane i Leo Graziani, co sprawia, że ich dwaj bliscy kompani – Ottavio i Morgenstern – wpadają w przerażenie. Tak wielkie, że decydują się poprosić o pomoc Zamaskowanego Krzyżowca. Batman pojawia się na ich wezwanie, ale nie ma najmniejszego zamiaru wchodzić z nimi w jakiekolwiek układy. Jedyne, co ma im do powiedzenia, streszcza się w krótkim, acz dosadnym zdaniu: „(…) zamieniliście miasto w piekło. Teraz w nim płońcie”. Wypowiadając te słowa, Człowiek-Nietoperz nie zdaje sobie jeszcze sprawy z wagi zagrożenia. Nie ma też świadomości, że to, co właśnie zaczęło dziać się w Gotham, ma również związek z jego przeszłością.
Czyje pojawienie się wywołało tak ogromne zamieszanie w mieście, które przecież jest przyzwyczajone do dramatycznych zdarzeń? Za wszystko odpowiada niejaki pan Szept, nazywany także Człowiekiem bez Cienia, bezimienny mściciel, który eliminuje – jednego po drugim – przywódców półświatka. W pewnym sensie wyręcza on Batmana, ale Mrocznemu Rycerzowi wcale nie jest z nim po drodze. Obecność Szepta w Gotham wywołuje bowiem w Brusie Waynie traumatyczne wspomnienia, które przestają być domysłami, gdy w końcu udaje mu się stanąć oko w oko z poszukiwanym mężczyzną. Grant Morrison postarał się o to, aby w takcie lektury „Gotyku” czytelnik co jaki czas czuł ciarki przebiegające po plecach. Służy temu nie tylko przywołanie makabrycznych zbrodni z niedalekiej przeszłości, ale przede wszystkim wyprawa Batmana do klasztoru kapucynów w Austrii, gdzie poznaje on mrożącą krew w żyłach legendę sprzed trzystu lat. Legendę, która – tak przynajmniej uważa Człowiek-Nietoperz – może być prawdą.
Morrison umiejętnie łączy motywy historyczno-legendarne z teraźniejszością Gotham, a pomaga mu w tym wydatnie wątek poddanej właśnie renowacji katedry w rodzinnym mieście Bruce’a Wayne’a. Do niej bowiem prowadzą wszystkie tropy, ona jest rozwiązaniem zagadki i – jak możemy się domyślać – miejscem, w którym dojdzie do ostatecznego pojedynku. Otwarta pozostaje tylko kwestia, z kim? Szkot do ostatniej chwili trzyma Batmana w niepewności co do prawdziwej tożsamości jego wroga. „Gotyk” to fascynująca opowieść z pogranicza dreszczowca i fantasy, w której dla większości postaci śmierć wcale nie jest przyczynkiem do cierpień, ale długo wyczekiwanym… wybawieniem. Wybawieniem od jeszcze okrutniejszych tortur fizycznych i psychicznych. Wiemy już, jak ze swoim zadaniem poradził sobie Grant Morrison. A co można powiedzieć o pracy Klausa Jansona? Jego rysunki utrzymane są w stylu charakterystycznym dla lat 80. (wystarczy porównać z pochodzącym mniej więcej z tego samego okresu „
Synem Demona” Jerry’ego Binghama).
W oczy rzucają się zasadnicze uproszczenia w przedstawieniu drugiego planu, co wynika z tego, że rysownik skupiał się głównie na prezentacji postaci. Bohaterowie z kolei są nieco kanciaści, jakby rysowani od linijki. Nie poczytujcie tego jednak za przesadną krytykę, ponieważ najistotniejszy jest fakt, że jakkolwiek dalekie od ideału, kadry tworzone przez Jansona są doskonałym uzupełnieniem fabuły Morrisona. Równie dobrze można bowiem uznać je za strzeliste, a więc wpisujące się w kontekst opowieści – nomen omen – gotyckiej.