Ależ to jest dobre! I przerażające. Wizja końca świata pokazana została tu w sposób syntetyczny – od szczegółu do ogółu – a więc zupełnie inaczej niż w publikowanych dotychczas opowieściach postapokaliptycznych. Zanim Jean-Christophe Chauzy powie, co się wydarzyło, musimy wraz z bohaterami „Reszty świata” przejść prawdziwą gehennę. A na końcu tej drogi czeka nas… tego zapewne dowiemy się z części drugiej cyklu.
Bez nieba gwiaździstego, bez prawa moralnego
[Jean-Christophe Chauzy „Reszta świata #1” - recenzja]
Ależ to jest dobre! I przerażające. Wizja końca świata pokazana została tu w sposób syntetyczny – od szczegółu do ogółu – a więc zupełnie inaczej niż w publikowanych dotychczas opowieściach postapokaliptycznych. Zanim Jean-Christophe Chauzy powie, co się wydarzyło, musimy wraz z bohaterami „Reszty świata” przejść prawdziwą gehennę. A na końcu tej drogi czeka nas… tego zapewne dowiemy się z części drugiej cyklu.
Jean-Christophe Chauzy
‹Reszta świata #1›
Co stanie się ze znanym nam światem, kiedy już doprowadzimy go na skraj przepaści? – To pytanie bardzo chętnie zadają sobie nie tylko prozaicy i filmowcy, ale również twórcy komiksów. I zazwyczaj odpowiedzi tych ostatnich nie są wcale zwięzłe, czego dowodzą rodzime serie „
Postapo” i „
Strange Years”, ale nade wszystko kultowy, ukazujący się od końca lat 70. ubiegłego wieku i rozpisany, jak dotąd, na trzydzieści sześć tomów, „
Jeremiah”. Najczęściej jednak ich twórcy zaczynają swoją opowieść w momencie, kiedy katastrofa już się wydarzyła, a bohaterowie mają przynajmniej szczątkową wiedzę na jej temat. Francuski scenarzysta i rysownik Jean-Christophe Chauzy (rocznik 1964) postanowił przyjąć nieco inną optykę – i skupić się na początku końca. Bardzo wolno odsłaniając kolejne tajemnice, co znakomicie sprawdza się od strony fabularnej, pozwala bowiem trzymać czytelnika w nieustającej niepewności, lecz także dramaturgicznej.
Chauzy to doświadczony, choć w naszym kraju jeszcze nieznany twórca. Zadebiutował pod koniec lat 80. i do tej pory opublikował już kilkadziesiąt albumów. „Reszta świata” powstała dla Castermana i ujrzała światło dzienne w marcu 2015 roku. Od tamtej pory doczekała się dwóch kontynuacji („Le monde d’après”, 2016; „Frontières”, 2018), a pewnie będą kolejne. Jeśli tak dobre, jak otwarcie cyklu – to można jedynie zacierać ręce z radości. Akcja komiksu zaczyna się pod koniec wakacji. Paryżanka Marie cały sierpień spędziła ze swoimi synami – Jules’em i Hugo – w górskiej chatce, z dala od stolicy. Pobyt w odludnej pirenejskiej dolinie, chociaż pogoda sprzyjała wczasowiczom, nie był jednak dla niej wcale sielanką na łonie natury. Kobieta starała się bowiem w tym czasie poskładać psychicznie po odejściu męża do młodszej i znacznie ładniejszej, choć na pewno nie mądrzejszej, kochanki. Co, jak można wnioskować z jej wewnętrznych monologów, zakończyło się porażką.
Zabierając się do wielogodzinnego pakowania, Marie chce mieć spokój, odwozi więc synów do krewnych mieszkających w położonym nieopodal miasteczku Cazeaux, po czym wraca do doliny. W drodze – w obie strony – zwraca uwagę na niecodzienne zachowanie dzikich zwierząt, które prawdopodobnie zwiastuje nagłe załamanie pogody i nadchodzącą potężną burzę. Rzeczywistość okazuje się jednak znacznie groźniejsza. Kiedy góry spowija noc, całą okolicą wstrząsa kataklizm, który zmienia nie tylko los Marie i jej bliskich, ale – jak możemy domyślać się z tytułu komiksu – również „reszty świata”. W ciągu kilkunastu minut wszystko, co w życiu kobiety działo się wcześniej – złe, dobre i neutralne – przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczy się tylko to, aby jak najszybciej dotrzeć do synów, a potem… po prostu przetrwać. Za wszelką cenę. Nawet jeśli będzie to wymagało przekroczenia granic etycznych, moralnych, ludzkich.
Chauzy przyjmuje zaskakujący w przypadku takich opowieści punkt wyjścia. Jest przekonany, że im mniej czytelnik będzie wiedział, tym bardziej podda się nastrojowi grozy. I rozumuje słusznie – wszak najbardziej boimy się tego, czego nie znamy, nie widzimy, ale instynktownie zdajemy sobie sprawę z tego, że TO jest, istnieje i bezpośrednio nam zagraża. Dlatego właśnie Marie, Jules i Hugo trafiają w samo „oko cyklonu”, nie mając możliwości objęcia wzrokiem tego, co znajduje się poza nim. Umieszczenie akcji w odciętej od świata – a teraz jeszcze odciętej tym bardziej – górskiej dolinie sprzyjało takiemu właśnie rozwiązaniu fabularnemu. Całym światem staje się dla bohaterów komiksu (i tym samym dla czytelników) doszczętnie zrujnowane miasteczko, którego mieszkańcy z nadzieją wyglądają pomocy z zewnątrz. Ale ta pomoc z jakiegoś powodu nie nadchodzi. A zapasy żywności i wody wyczerpują się powoli. Groźba głodu staje się boleśnie realna.
Kataklizm przedstawiony w „Reszcie świata” ma wiele znaczeń. Przyglądając się skrajnościom: w skali mikro symbolizuje związany z odejściem męża życiowy dramat Marie, w skali makro natomiast zagrożenie dla całej ludzkości. W tym drugim kontekście jest w pewnym sensie ostrzeżeniem przed nadchodzącą wielkimi krokami Zagładą, jaką sami możemy ściągnąć na swoje głowy. Widmo niedostatku sprawia bowiem, że ludzie przestają postępować racjonalnie, radykalizują się postawy, puszczają hamulce, owieczki zamieniają się w wilki, a obrońcy – w katów. Życie człowieka przestaje mieć wartość, liczy się jedynie siła fizyczna. Ten, kto ma w ręku broń… ten, który szybciej pozbywa się złudzeń i wyrzutów sumienia… ten, który potrafi kraść bez wahania – ma większe szanse na przeżycie. Jak w takiej sytuacji pozostać człowiekiem, kontemplującym – jak pisał „samotnik z Królewca” Immanuel Kant – „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”? Co ma zrobić Marie, gdy oba filozoficzne fundamenty świata w zasadzie przestają istnieć?
Jean-Christophe Chauzy nie uczynił zgorzkniałej wykładowczyni w college’u superbohaterką, nie spodziewajmy się więc prostych rozwiązań. Podejmowane przez kobietę próby ratowania siebie i synów są raczej drogą przez mękę, bolesnym fizycznym doznaniem. Co odbija się także na fizjonomii postaci. Na twarzy Marie nieustannie malują się przerażenie i rezygnacja, które walczą z wolą przetrwania; jej brzydota wpisuje się zresztą idealnie w turpistyczny obraz popadającego w ruinę świata. Chociaż warto podkreślić, że jest w albumie jedna przejmująco smutna scena, w której Francuz przypomina czytelnikowi o tym, że pod płaszczem szpetoty może jednak kryć się piękno. Jean-Christophe poradził sobie znakomicie również od strony graficznej, umiejętnie pokazując – nierzadko na sporych rozmiarów kadrach – grozę kataklizmu. Świadomie zrezygnował też z feerii barw; komiks utrzymany jest w tonacji szaro-burej; odznacza się jedynie – co jest być może mniej lub bardziej świadomym nawiązaniem do „Listy Schindlera” – czerwony płaszczyk Marie.
90% dla takiego przeciętnego komiksu? Oj Sebastian, Sebastian...