Dziesięciu z Wielkiej Ziemi: Pan Jan wędruje na wschód [Władysław Krupka, T. Ronisz, Jerzy Wróblewski „Dziesięciu z wielkiej ziemi #1: Chrzest bojowy” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Konrad Wągrowski „Dziesięciu z Wielkiej Ziemi” to czteroczęściowa kontynuacja motywów z „Tajemnicy złotej maczety”. Zeszyt pierwszy jest jedynie wprowadzeniem do właściwej opowieści, nie najlepiej napisanym, niespecjalnie zajmującym.
Konrad WągrowskiDziesięciu z Wielkiej Ziemi: Pan Jan wędruje na wschód [Władysław Krupka, T. Ronisz, Jerzy Wróblewski „Dziesięciu z wielkiej ziemi #1: Chrzest bojowy” - recenzja]„Dziesięciu z Wielkiej Ziemi” to czteroczęściowa kontynuacja motywów z „Tajemnicy złotej maczety”. Zeszyt pierwszy jest jedynie wprowadzeniem do właściwej opowieści, nie najlepiej napisanym, niespecjalnie zajmującym.
Władysław Krupka, T. Ronisz, Jerzy Wróblewski ‹Dziesięciu z wielkiej ziemi #1: Chrzest bojowy›W 1987 roku, dwa lata po „Tajemnicy złotej maczety”, w kioskach pojawił się zeszyt nawiązujący do tego cyklu, rozpoczynający czteroczęściową serię powiązaną z poprzednią osobami bohaterów i formułą „gawędy wojennego weterana”. Za serią stali ci sami twórcy – rysownik Jerzy Wróblewski i scenarzysta Władysław Krupka, wspierany tu przez Irenę Lange-Ronisz (nie jest jasne, jak wyglądał podział obowiązków między scenarzystami; co do tego, czy pani Lange-Ronisz uczestniczyła również w powstawaniu „Tajemnicy złotej maczety” zdania wśród badaczy są również podzielone). Konwencja jest identyczna – trzech chłopców, zamieszkujących małe, sielskie miasteczko Czarkowo, wysłuchuje wojennej historii opowiadanej przez lokalnego weterana – tym razem poznanego już w poprzednim cyklu kustosza miasteczkowego muzeum, pana Jana. Seria komiksów, zatytułowana „Dziesięciu z Wielkiej Ziemi” rysowana była około roku 1985, znów musiała więc dosyć długo czekać na druk. Wygląda, że przez ten czas sytuacja rynku komiksowego w Polsce się pogorszyła, bowiem pod względem jakości wydania mamy do czynienia z jedną z najgorszych produkcji „kolorowych zeszytów”. Na pierwszy rzut oka zwraca uwagę zmiana formatu – zamiast tradycyjnych rozmiarów 16x24 cm tu otrzymujemy wyraźne pomniejszenia – „Dziesięciu z Wielkiej Ziemi” ma format 14,5 x 20 cm, z oczywistą szkodą dla przejrzystości i jakości. Na domiar złego wyraźnie pogorszyła się, nie będąca przecież w tamtych czasach na zbyt dobrym poziomie, jakość poligrafii. O ile złe nakładanie kolorów w „Tajemnicy złotej maczety” pojawiało się miejscami, o tyle właściwie całość nowego cyklu jest źle wydrukowana, rozmyta, niewyraźna. W połączeniu z mniejszym formatem dramatycznie pogarszało to przyjemność lektury. Władysław Krupka, który przecież w ostatnim cyklu swym bohaterem uczynił żołnierza wojsk polskich na Zachodzie, tym razem, zgodnie zapewne ze swymi milicyjnymi wytycznymi, naprawia ten ideologiczny błąd i kolejną serię poświęca Polakowi, który walczy po najbardziej słusznej stronie, będąc dywersantem działającym z ramienia Ludowego Wojska Polskiego, mając swych mocodawców z Moskwie.  A więc wojna! Zanim jednak do tego dotrzemy, poznajemy pierwsze doświadczenia pana Jana podczas polskiego września 1939. Jego pochodzenie jest słuszne – pochodzi z ubogiej chłopskiej rodziny spod Zbaraża, wysłany jednak zostaje do Poznania do technikum elektrycznego, w przededniu wojny spędza jednak czas u rodziców na wsi, tam dociera do niego powołanie do wojska. Trafia do pułku piechoty, stacjonującego gdzieś w okolicach granicy, już pierwszego września jego oddział przechodzi swój tytułowy chrzest bojowy. Wojna jednak zostaje przegrana, bohater z zamiarem przebicia się do Rumunii dociera do swej rodzinnej wsi, do której wkracza Armia Czerwona. Tak jest, w komiksie o tym jest jasno napisane, choć nikt nie próbuje wyjaśniać, co robili wówczas w Polsce Rosjanie. O dziwo nie ciekawi to też słuchających opowieści chłopców. Być może wiedzą, że niektórych pytań lepiej nie zadawać. Pan Jan przyznaje dalej, że został zesłany… to znaczy, przesiedlony w głąb ZSRR – i znów nikt nie pyta się, dlaczego. Tam rozpoczyna pracę w kopalni i tam zastaje go napaść Niemiec na Rosję 22 czerwca 1941. Nasz bohater jednak dalej sobie fedruje spokojnie, do działania zmusza go dopiero informacja o formowaniu polskiej armii w Sielcach nad Oką (jakoś najwyraźniej armia Andersa nie była dla pana Jana wystarczająco atrakcyjna). Znów więc zostaje żołnierzem i… dostaje tajną misję, o której więcej dowiemy się w kolejnych zeszytach.  Przodownicy pracy socjalistycznej Naprawdę trudno powiedzieć, czemu Władysław Krupka postanowił wprowadzić bohatera rodem z tak bardzo dawnej epoki. Połowa lat 80. to wszak już czas solidnego otwarcia na zachód, coraz większego zalewu zachodniej popkultury, wzrostu zainteresowania historią II wojny, niekoniecznie przez pryzmat Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Młodzież interesowała się polskimi lotnikami, lądowaniem w Normandii, desantem w Arnhem, wojną na Pacyfiku. Historie o polsko-radzieckim braterstwie broni, przedawkowane srogo w Polsce w latach 60. i 70. wydawały się wówczas bardzo passé. Tymczasem Krupka (i zapewne Ronisz) daje nam historię jakby wyjętą z lat 50. Biedny chłop tułacz ciężko pracuje dla dobra ZSRR i przy pierwszej okazji przystaje do polskiej armii walczącej ramię w ramię z Armią Czerwoną przeciw hitlerowskiemu najeźdźcy. Socrealistyczny klimat tej opowieści najdobitniej wybija w części „górniczej”, gdy Jan z kilkoma radzieckimi kolegami zobowiązuje się do przekroczenia planu wydobycia węgla, by wesprzeć towarzyszy walczących na froncie. Tego typu teksty kojarzą się z literaturą zupełnie innego okresu, niż schyłek PRL-u. Jerzy Wróblewski ma tu dużo mniej pola do popisu niż w poprzednim cyklu. Owszem, mamy dosłownie kilka kadrów wojennych, pokazujących wrześniową bitwę, ale poza tym żaden rysunek nie zapada w pamięć. Z pewnością wina leży tu po stronie scenarzystów, którzy komiks wypełniają tekstem zupełnie bez umiaru. Tekstem redundantnym wobec tego, co pokazują obrazki, tekstem, który powinien być zastąpiony przez graficzną ilustrację. To coś tak jakby z filmu wycinać sceny i dorzucać voice-over. Efekt w każdy razie bardzo nieciekawy.  Obraz jest wart tysiąca słów? Przy tym wszystkim pomysł, by pierwszą połowę komiksu wypełniać egzaminem szybowcowym jednego z chłopców (Michała) wydaje się być już dużo mniej istotny. Każdy, kto czytał „Tajemnicę złotej maczety” musi pamiętać, że rzewne obrazki codziennego życia w czarkowskim raju są obowiązkowym elementem tej serii. Zapewne miały powstać kolejne mini cykle z kolejnymi opowieściami, zapewne miały być przeplatane kolejnymi osiągnięciami życiowymi, sportowymi i naukowymi młodych bohaterów. Taka spóźniona propaganda sukcesu. Jak wiemy – kolejne serie już nie powstały, PRL upadł, a dziś, sięgając po komiks, nieświadomy czytelnik musi się zdziwić, czemu kilkanaście stron komiksu zostaje zmarnowane na historię, która nie ma żadnego znaczenia dla wiodącej opowieści. 
|