Dennis Wojda i Krzysztof Gawronkiewicz to autorzy komiksu "Krzesło w piekle", osadzonego w realiach ich miasteczka Mikropolis, komiksu, za który podczas ostatniego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi otrzymali dwie nagrody: Grand Prix oraz nagrodę za najlepszy scenariusz. W wywiadzie przeprowadzonym pewnego styczniowego dnia opowiadają o tym, jak te nagrody ich zaskoczyły oraz jak natrafili na ślady miasteczka Mikropolis.
O dwóch takich co komiks zrobili
Dennis Wojda i Krzysztof Gawronkiewicz to autorzy komiksu "Krzesło w piekle", osadzonego w realiach ich miasteczka Mikropolis, komiksu, za który podczas ostatniego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi otrzymali dwie nagrody: Grand Prix oraz nagrodę za najlepszy scenariusz. W wywiadzie przeprowadzonym pewnego styczniowego dnia opowiadają o tym, jak te nagrody ich zaskoczyły oraz jak natrafili na ślady miasteczka Mikropolis.
Krzysztof Gawronkiewicz, Dennis Wojda
‹Mikropolis. Przewodnik turystyczny›
Esensja: Mikropolis to tajemnicze miasteczko, którego odkrywaniu tajemnic poświęciliście się obaj. Jak rozpoczęła się ta historia?
Krzysztof Gawronkiewicz: Zaczęło się w Świdrze, koło Otwocka, w 1994 roku. Niejaki pan Maciek pokazał mi wtedy kilka komiksów (kiepskich zresztą) norweskich bodajże i zapytał mnie, czy chciałbym rysować w jego piśmie. Zobaczyłem klimaty skandynawskie i od razu wiedziałem, że scenariusze do nich musi robić Dennis. Dennis chyba nie wahał się widząc te właśnie komiksy. Tak więc wszystko zaczęło się w "Kelwinie i Celsjuszu", piśmie wydawanym przez Polnordica, redagowany właśnie przez pana Macieja.
E: Ty Dennis miałeś doświadczenia z komiksami skandynawskimi już wcześniej. Co o nich sądzisz?
Dennis Wojda: Komiksy wydawane w Szwecji były różnorodne. Trudno mówić o jakiejś szkole szwedzkiej. Były pisma dedykowane lokalnym twórcom, ale i spora liczba pism sprowadzanych z zagranicy, bardzo dobrych, ambitnych.
E: Od sześciu lat nie ustajecie w wysiłkach, prezentując kolejne wydarzenia z Mikropolis. Ostatnio o tym komiksie mówi się coraz więcej. Nagroda dla "Krzesła w piekle" na ostatnim festiwalu w Łodzi była poniekąd podsumowaniem tego okresu waszej współpracy. Co czuliście odbierając nagrody?
DW: Byłem bardzo zdenerwowany, ale było niezwykle fajnie. Czułem, że jest to potwierdzenie, że robimy coś dobrego. A robimy to tak długo, że może ta nagroda nawet nam się należy.
E: Czyli faktycznie dla Was samych było to także ukoronowanie jakiegoś okresu pracy?
KG: Tak. Nagroda utwierdziła nas w tym, co robimy. Przekonaliśmy się, że środowisku się to spodobało.
Ten komiks nie był do tej pory środowiskowy. Po pierwsze, dlatego, że został wykreowany, i przez dwa lata był drukowany w warszawskim dodatku "Wyborczej", "Co jest Grane?". Zdaje się, że sporo osób - zwłaszcza z Warszawy - pamięta do tej pory ten komiks. Po drugie, co roku na konwencie w Łodzi okazywało się, że tego komiksu nikt tak naprawdę nie zna.
W ubiegłym roku postanowiliśmy się zjawić w Łodzi, i jest nam bardzo miło, że skończyło się to nagrodą.
Wysłaliśmy na konwent "Krzesło w piekle", komiks nie stworzony na potrzeby konwentu. Była to zamówiona praca, która nie została w końcu kupiona, bo pismo Max, które miało publikować "Krzesło", upadło.
E: Cóż, komiks nie ukazał się, ale Wy otrzymaliście za niego dwie nagrody.
DW. Kolejne zaskoczenie, naprawdę.
E: To dowód na to, że dostrzega się scenariusze niebanalne.
KG. O ile siebie znam, to rysując komiks specjalnie na konkurs siedziałbym nad nim dwa miesiące, i wyszedłby gorzej. Skoncentrowałbym się na graficznych fajerwerkach, pomijając lub lekceważąc warstwę narracyjną. A tak komiks powstał w niecały miesiąc, jego ostateczna forma jest poniekąd odpowiedzią na wymogi wydawnictwa. I cieszę się, że w Łodzi dostrzeżono narrację, fabularność i filmowość tego komiksu.
DW. Ja nie wierzyłem w to, że możemy wygrać. Myślałem, że ludzie to obejrzą i zapytają: co to jest? co to za gniot? To takie niepoważne.
Byłem pewny, że nie wygramy, ponieważ nie ma tam nagich piersi, przemocy, przekleństw. Wszystko jest bardzo grzeczne i łagodne. Ale Krzysiek to świetnie narysował, to jego największe dzieło w serii Mikropolis.
KG. Z założenia miało być to coś innego, to dłuższa historia.
DW: Coś innego, ale na bazie całego miasteczka Mikropolis. Rzecz zresztą miała być kontynuowana dla Maxa.
Był plan, że w każdym numerze będzie kilka stron komiksu. Akcja w Mikropolis jest bardzo skompresowana, nie ma dłużyzn, historie mają krótką formę, ale są bardzo treściwe, tam się dużo dzieje. Biorąc pod uwagę, te 4-6 stron w każdym Maxie okazuje się, że to będą bardzo długie opowiadania. A sześć takich odcinków spowoduje, że miasteczko urośnie jeszcze bardziej. Mieli dojść nowi bohaterowie, chcieliśmy bardziej pokazać to miasteczko, jak ono wygląda. Coś, co formuła pasków nam utrudniała.
KG: Inna formuła polegała na tym, że Dennis napisał długi, literacki scenariusz, ale forma graficzna pozostała ta sama. Zmiana polegała na tym, że trochę naiwna forma graficzna będzie ubrana w szaty klasycznego komiksu - wydłużone kadry, pauzy, zbliżenia. I to wydawało nam się dziwne i śmieszne.
DW: Dodam tylko, że kiedy otrzymałem tę nagrodę za scenariusz poczułem się scenarzystą. A przecież w Polsce zasadniczo nie ma ludzi, którzy mogą powiedzieć, że są scenarzystami komiksowymi. Myślę sobie, że mając 60 lat będę takim prawdziwym scenarzystą.
Plansza z komiksu
E: A jakie macie dalsze plany związane z Mikropolis?
DW: Prawdziwe plany czy marzenia? (uśmiech)
KG: Planujemy wydać album, który był prezentowany na wystawie konkursowej Pro Bolonia. Praktycznie jest gotowy do druku, wręcz w formie makiety.
DW: Album zawiera wszystkie kolorowe paski z "Gazety Wyborczej" i innych pism. Zawiera też prace w formacie A4, w czerni i bieli (będzie specjalny dodatek w środku albumu). Układ pasków w albumie został dobrany specjalnie, tak by układały się one w pewną historię, żeby nawet ci którzy znają paski z "Gazety Wyborczej" mogli odkryć je na nowo. Taki sposób przedstawienia historii z Mikropolis ukazuje, że wszystkie one tworzą jakąś całość, że postacie mają charaktery, że są miejsca, które są ważne w mieście - Bar 52, dom Ozrabala.
KG: Nawet to, jak wyglądały te poszczególne miejsce o różnych porach roku. Kiedy rysowaliśmy komiksy dla "Wyborczej", patrzyłem za okno i sugerowałem się tym, co widziałem.
DW: Były Święta to były i świąteczne komiksy. Jesień, to jesienne.
KG: Była plucha to brzydka pogoda wymuszała dużo szarego flamastra.
E: Kto będzie wydawcą albumu o Mikropolis?
KG: Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy, ale trzeba będzie poszukać wydawcy. Album ma około 60 stron i jest w pełni kolorowy, ponieważ nawet te historie, które nie powstały jako kolorowe zostały tak przetworzone, że wyglądają, jak reprinty komiksów
E: Wróćmy jednak do początków. Skąd u Was komiksowa pasja? Kiedy to się zaczęło, w jaki sposób?
KG: Jak sięgam pamięcią to jeszcze w przedszkolu. Po emisji ulubionego serialu siadałem nad kartką i próbowałem po swojemu rozrysować to, co obejrzałem, albo narysować to, co zapamiętałem. To były takie tytułu, jak "Kosmos 1999", "Bonanza"... Wszystko co leciało, chociaż to były jeszcze czasy jednego programu telewizyjnego.
Potem od pierwszej klasy podstawówki kolekcjonowałem "Tarzany", wykupując co tydzień wszystko, co pojawiło się na warszawskim Wolumenie. Do tej pory mam około 100 odcinków. Tak to się zaczynało.
Podchodziłem do tego zawodowo, tak mi się wydawało. Próbowałem naśladować swoich mistrzów - głównie amerykańskie komiksy. Kolejnym etapem było liceum plastyczne, gdzie poznałem osoby myślące podobnie jak ja. To była fascynacja już konkretnymi technikami. Zdaje się, że to właśnie w liceum było to taka namiastka profesjonalizmu. Później konwenty i praca w zawodzie. Komiks ukształtował moje życie zawodowe. Robię tylko komiksy. Jeśli dołączę storyboard′y, które są komiksami tak naprawdę (to jest myślenie komiksowe), to 90 proc. mojej pracy to są komiksy.
DW: Czytałem komiksy, bo w Szwecji wszystkie dzieci czytały komiksy. I było tego naprawdę dużo. Jak jechałem z matką do sklepu spożywczego, to tam była taka półka z czasopismami, na przełomie lat 70 i 80, kiedy byłem tym małym chłopcem, połowę jej zajmowały komiksy. Były wymieszane, i dla małych dzieci, i dla dorosłych, jakieś erotyczne, wszystko razem.
Moja mama, nieszczególnie śledziła co ja czytam, więc brałem 2-3 tytuły i mówiłem, że to chcę przeczytać, więc mama je kupowała. Czytałem więc komiksy cały czas, podobnie, jak mój brat. W szkole podstawowej zacząłem też rysować, ale nie wychodziło tak, jak trzeba i szybko się zniechęcałem. Kupowałem komiksy namiętnie, także w antykwariatach w Sztokholmie. Są promocje, weź siatkę i upakuj tam tyle komiksów ile dasz radę, a zapłacisz i tak tylko 50 koron. Brałem te komiksy masowo, czytałem co tylko się da. Nigdy nie sądziłem, że będę się kiedyś tym zajmował.
To był czysty przypadek, że poznałem Krzyśka. Przesądził czysty przypadek, ale podoba mi się to.
E: Jeśli mielibyście wymieniać komiksy, nazwiska, tytuły, czy szkoły, które was ukształtowały czy też, które są dla wzorcami...
KG: Dla mnie punktem przełomowym było odkrycie w liceum komiksu europejskiego. Pomyślałem, o kurcze, to jest takie myślenie, jakie mi odpowiada. Znałem komiks amerykański, takie stereotypowe tworzenie, które było ogólnie ok, ale nie wiedziałem, że jest jakieś inne myślenie. Amerykańskie podejście wydawało mi się typowo komiksowe, tymczasem europejskie przemawiało do mnie swoją filmowością. Takim pierwszym twórcą był Bilal.
DW: Ale do tego trzeba było dojrzeć.
Odkrywcy Mikropolis: Krzysztof Gawronkiewicz i Dennis Wojda (od lewej)
KG: Pewnie tak. Ze mną było tak, że gdzieś tam w podświadomości coś się kłębiło, jakiś zalążek, ale póki tego nie zobaczyłem, nie wiedziałem, że tak to można pokazać. Że można tak i właśnie o tym, opowiadać. Za pomocą takiej grafiki i narracji, bez przemocy, bez klasycznych ujęć jakichś szerokokątnych, bez płaskiego koloru typowego amerykańskiego.