Dzień bez obrazka to dzień straconyGrzegorz Rosiński
Grzegorz RosińskiDzień bez obrazka to dzień straconyMO: Czyli od początku było wiadomo, że oddaje pan „Hansa-Yansa”, a nie „Thorgala”? GR: Oczywiście, że tak. W przypadku „Thorgala” byłoby to dużo trudniejsze, wręcz niemożliwe. Właśnie dlatego skończyłem z „Yansem”, bo musiałem skupić się na „Thorgalu”. Nie mogłem być sam sobie konkurentem. Wyobraźmy sobie, że wychodzą dwa albumy: „Yans” i „Thorgal”. I ludzie biorą te dwa albumy i zaczynają porównywać. To ja sobie sam strzelam w stopę. Zawsze jeden będzie słabszy, drugi lepszy, po co mi to? Musiałem się skupić na jednym. Zapytałem zresztą wydawcę: co wolicie, żebym podgonił z „Yansem” czy z „Thorgalem”? Wskazali tego drugiego i w ten sposób podjąłem decyzję, żeby się skupić na „Thorgalu”. A teraz wychodzi na to, że zrobiłem prezent wydawcy. Kiedy van Hamme przestał pisać scenariusze, dał mi carte blanche: „Teraz, Grzegorz, to ty rób sam, możesz pracować z kim chcesz, ja będę tylko konsultantem tekstów, bo nie chciałbym, żeby ten wykreowany przez nas świat został utracony”. Dla nas ten świat jest pełen walorów moralnych; masa psychologii, różnica generacji – to są sprawy, które powodują, że „Thorgal” jest taką żywą sagą, opowiadającą o aktualnych problemach. Rodzina zawieszona w świecie neutralnym, to jest właśnie sukces „Thorgala”. Nie próbuję nikogo epatować formą graficzną, a wyjaśnienie treści zwracam paru kolesiom, którzy chcą pasożytować na twórcach i podają się za znawców, za krytyków sztuki. Taki człowiek nigdy piórka nie trzymał w ręku, dlatego dobrze się bawię, kiedy czytam na temat twórczości, kreacji, psychologii twórcy. Co on może wiedzieć, jakie są emocje przy malowaniu czy przy kreowaniu żywej formy? Jest to wszystko wyczytane, wyuczone. Ja nie dla nich pracuję. To nie są ludzie, którzy kupują moje albumy, oni je dostają. Dlaczego mam się przejmować dziesięcioma facetami, którzy mają albumy za darmo, a ja z tego zero? Poza tym ludzie, którzy czytają ich teksty, też nie kupują albumów, nie czytają tego, co robię. Natomiast ludzie, którzy w ogóle się na sztuce nie znają, ludzie, których ja uwielbiam, to właśnie im chcę zrobić autentyczną przyjemność. To są ludzie, którzy chcą ten świat upiększyć, dlatego mnie lubią. Chyba dlatego, że ja nie oszukuję, a jeśli oszukuję, to żeby zrobić przyjemność. Każda sztuka jest kłamstwem, kłamie się w filmie, kłamie się literaturze. To są wymyślone światy, ale to jest szlachetne kłamstwo. MO: Widząc końcowy efekt, nie wiemy, co działo się w głowach twórców. Natomiast czasem, w różnych dziedzinach sztuki, w przypadku różnych dzieł, dowiadujemy się, że założenia były inne, ale na koniec się zmieniły. Żeby nie szukać daleko, przy okazji najnowszego „Indiany Jonesa” dowiedziałem się, że na samym początku główną rolę w tej serii miał grać Tom Selleck, a nie Harrison Ford. Czy w przypadku „Thorgala” były jakieś takie ciekawe, zaskakujące zmiany? Filmowy Thorgal? GR: Kto miałby zagrać u mnie? Ciekawe pytanie. Do niedawna nie miałem żadnych preferencji, dopiero niedawno zainteresowałem się Clive′em Owenem. Zobaczyłem, że ma mordę; moja żona też zwróciła mi na to uwagę. On ma taką fajną mordę, z tymi ciekawymi anatomicznymi szczegółami, która bardzo by pasowała. Poza tym gra ciepłe, pozytywne postaci, na przykład króla Artura. Specjalnie przejrzałem sobie ten film klatka po klatce; zaintrygowała mnie też inna postać, grana przez Keirę Knightley. Nie pamiętam już, do czego jej tam „użyłem”. Czasem właśnie używam takich archetypów, na przykład wykorzystałem także Halle Berry. Pytałem scenarzysty od „Skarbka” (chodziło o Violet) i mówię: „Jak pisałeś, to kogo widziałeś? Co ci po głowie chodziło?”. Okazało się, że Halle Berry. No to ją wziąłem; oczywiście zrobiłem tak, żeby nie było widać, że to Halle Berry. Podobnie było z taką postacią w „Skardze Utraconych Ziem”. Pytam scenarzysty: „Jak widzisz tego potwora?”, a on mówi, że to Christopher Lee. Wiedziałem już, o co chodzi, wziąłem sobie Christophera Lee i zacząłem nad nim pracować. I już miałem całą postać, wiedziałem, że jego sposób działania, sposób gry jest taki właśnie. To, co robię, jest bardzo dalekie od stereotypów komiksowych. To nie jest „Jeż Jerzy”, którego bardzo sobie cenię, chociaż tylko jeden album czytałem, to są zupełnie inne działania. Komiks się bardzo rozwarstwił, podobnie jak w kinie – nie można porównać filmów Disneya do dzieł Allena czy Spielberga. Nastąpiło rozwarstwienie na różne podgatunki. KW: Skoro jesteśmy przy filmie, kilka lat temu pojawiały się plotki dotyczące ekranizacji „Thorgala”. GR: Właściwie to jest temat od dwudziestu paru lat. Jest ktoś, kto kupuje prawa, a następnie blokuje na trzy lata, potem pojawiają się telefony z pytaniami, czy prawa do „Thorgala” są wolne, i bierze je następny. Muszę z tym pójść do wydawcy, bo trzeba by tę politykę zmienić. Za mało patrzą na ręce potencjalnym producentom, czy oni są w stanie to wyprodukować, czy podchodzą do tego na serio, czy są zdeterminowani. A przede wszystkim jest to za tanie. Zablokowanie praw dla takiej dużej firmy to są grosze. Właśnie przeciw temu protestuję. Uważam, że trzeba najpierw poznać kogoś, kto się zwraca z czymś takim, trzeba sprawdzić, jakie ma możliwości, jego determinację do wyprodukowania filmu i potem zaproponować taką cenę, żeby albo się zniechęcił, albo to kupił. Nie tak, że sprzedaje się za grosze, a projekt jest zablokowany i nikt inny nie może tego zrobić. To musi być film duży i drogi, a to znaczy, że koszty praw i tak dla takiego producenta będą śmieszną sumą w ogólnym budżecie filmu. KW: Moim marzeniem byłby film oparty na tetralogii opowiadającej o przygodach w krainie Qa. Powietrzne bitwy, dżungla… GR: To jest taki nasz eksperyment. Ponieważ każdy „Thorgal” jest w miarę zamknięty, tam postanowiliśmy, żeby to się ciągnęło przez kilka albumów. Różnie to później ocenialiśmy z Van Hammem, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu robić tego więcej. Natomiast „Seven Sept” zrobił takie „BDVD”, taki komiks interaktywny, rodzaj słuchowiska, z obrazami, nawet nie animowany, tylko poprzez odpowiedni montaż. I to jest fajne, mam to. Przy tym pracował aktywnie Piotrek, mój syn, jak zresztą przy wszystkich takich działaniach graficznych. Zrobił bardzo interesujący film, w którym jest pokazane, jak pracuję, jak maluję olbrzymi obraz, aby na koniec zmieścił się gdzieś tam na małej okładeczce. Jakoś tak mam, że zawsze myślę, że ja się tu nie zmieszczę z tą moją dynamiką, to sobie wezmę coś największego i bum, zawsze to można zmniejszyć. Tam jest masa ciekawego materiału, na przykład taka interaktywna wędrówka po mojej pracowni. Dokładnie to tam jest nas dwóch, takich braci bliźniaków, oczywiście bez żadnych podtekstów (śmiech). MO: Czy można to znaleźć na oficjalnej stronie „Thorgala”? GR: Nie, ale tam też planujemy duże zmiany. Mam ogromne ilości materiałów, bo przecież dla mnie dzień bez obrazka to dzień zmarnowany. I jest tego ogromna masa, czego nikt nie widział, bo nie ma jak zobaczyć. Zrobię coś takiego, gdzie będzie można wrzucać szkice. Coś mnie pcha do przodu, czuję, że muszę pracować. MO: Może warto, by pojawił się album „Thorgala” właśnie ze szkicami roboczymi? GR: Tak, będą takie rzeczy. KW: Na koniec pytanie zupełnie z innej beczki, które od lat mnie nurtuje. W połowie lat 80. „Świat Młodych” drukował taką okropnie okrojoną wersję pierwszej części Yansa („Jan – przybysz znikąd”). Czy to odbyło się za Pańską wiedzą i zgodą? GR: Nie, „Świat Młodych” nie miał do tego prawa. MO i KW: Dziękujemy bardzo za rozmowę. |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »O pracy nad serią „Najwybitniejsi naukowcy” z Jordim Bayarrim rozmawia Marcin Osuch.
więcej »Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Śliczne i superproste
— Dagmara Trembicka-Brzozowska
Prosta historia
— Marcin Knyszyński
Byliśmy grupą marzycieli
— Zbigniew Kasprzak, Andre Paul Duchâteau
Jak ten Rosiński to robi?
— Marcin Osuch
Powrót do korzeni
— Wojciech Gołąbowski
Krótko o komiksach: Czerwiec 2001
— Artur Długosz, Wojciech Gołąbowski, Marcin Herman, Paweł Nurzyński, Konrad Wągrowski
Kwestia wartości
— Wojciech Gołąbowski
Re
— Wojciech Gołąbowski
Wyłącz ten telewizor!
— Marcin Osuch
Śliczne i superproste
— Dagmara Trembicka-Brzozowska
Hrabia Monte Skarbek
— Dagmara Trembicka-Brzozowska
Ten Polak to wspaniały zawodnik!
— Konrad Wągrowski
Krótko o komiksach: Opowieść kompletna
— Marcin Osuch
Klasycznie i od nowa
— Dagmara Trembicka-Brzozowska
Legendarna Historia Polski: Umarł król, niech żyje król!
— Marcin Osuch
Legendarna Historia Polski: Gryzonie zemsty
— Marcin Osuch
Legendarna Historia Polski: Zanim pojawił się wiedźmin
— Marcin Osuch
Prosta historia
— Marcin Knyszyński
Nieuleczalna choroba
— Grzegorz Rosiński
Ekskluzywnie i w kolorze
— Grzegorz Rosiński, Błażej Kozłowski, Michał ‘Goldmoon’ Kwaśniewski, Marcin Lorek