Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Punkt krytyczny: Czy fantastyka potrzebuje publicystyki?

Esensja.pl
Esensja.pl
Michał Cetnarowski, Michał Foerster
« 1 2 3 4 »

Michał Cetnarowski, Michał Foerster

Punkt krytyczny: Czy fantastyka potrzebuje publicystyki?

MF: Dobrze powiedziane. Mnie właśnie ta „fizjologia” u Rylskiego przeraża. Bo widzisz, „Po śniadaniu” to też książka o umieraniu, zarówno fizycznym, jak i umieraniu czytelnika. A lektura zazwyczaj daje poczucie nieśmiertelności, subiektywnego przedłużenia życia. Rylski natomiast pokazuje, że jest odwrotnie – młodość się kończy, podobnie siły fizyczne i czytanie się kończą. Ale przerwałem ci, przepraszam.
MC: Jeśli przeraża Cię u Rylskiego, to powinna i u Borgesa – bo to ten sam rodzaj czytelniczego metabolizmu, pojmowania lektury jako całkowicie namacalnej składowej życia.
A wracając do wcześniejszej myśli: obaj autorzy to autorzy – „mówiąc Rylskim” – „nie byle jacy”; czemu zatem pisząc o książkach, więcej o ich odczytaniu, ale i przecież również o życiu, opowiada jednak, mam wrażenie, Rylski? Bo forma, którą wybrał – ta „subiektywna”, ta według moich wcześniejszych spekulacji „niedojrzała” – okazuje się pojemniejszym naczyniem na mądrość, tę prawdziwą, objawiającą się nie w znajomości suchych faktów i indeksów w leksykonach. Przecież po to właśnie (także? przede wszystkim…?) czytało się „Piąte piwo” Oramusa – żeby poznać nie tylko opisywaną przez niego książkę, ale i kolejny wycinek zbeletryzowanego, autokreowanego życiorysu felietonisty; te anegdoty i sygnatura osobistego odczytania wzbogacały analizowaną książkę, dodawały jej czasem więcej, niż można w niej było znaleźć, kiedy patrzyło się na sam tekst, bez filtra cudzej wrażliwości. Oczywiście do tego był – bagatela – potrzebny „tylko” nie byle jaki czytelnik-recenzent; nie każdy wpis na forum w pierwszej osobie od razu dostaje dodatkowego sznytu.
No i teraz rozpatrując rzecz w takim ujęciu – pewnie również fragmentarycznym – to właśnie takie teksty zdawałyby się jednak, mimo wszystko, dojrzalszymi; wtedy to do ich pisania trzeba „dorosnąć bardziej” niż do recenzji akademickich. Inna rzecz, czy takiego pisania można się nauczyć (i odwrotnie, czy Rylski mógłby się nagiąć, przyciąć – i pisać jak Coetzee…?) – czy trzeba je „już umieć”, posiadać odpowiednie struktury wypalone na neuronach, zanim przystąpi się do pisania? Charyzmę autorską można mieć okresowo większą bądź mniejszą – ale być może nie da się jej od zera wyćwiczyć w „szkołach pisana”, kupić w proszku instant.
MF: W takim razie Olejniczakowi, który postuluje bardziej obiektywną krytykę polskiej fantastyki, poleciłbyś pewnie lekturę Rylskiego?
MC: Ależ i jemu – i wszystkim innym; a po Rylskim Coetzee’go, potem Bieńkowskiego, potem Czai, potem Orbitowskiego… I kolejnych autorów. No ale pewnie można było to przewidzieć… (śmiech)
MF: A bardziej poważnie: zgadzam się z twoim cyklem ewolucyjnym krytyka, choć trochę bym go rozbudował (o tym za chwilę). Dla mnie wyjściem w stronę subiektywnej oceny książki była lektura pracy Michała Pawła Markowskiego: „Nietzsche. Filozofia interpretacji”. Zgadzam się z tezą autora, że „sens jest zawsze wieloraki, że istnieje nadobfitość znaczenia, że »jeden jest zawsze w błędzie«, a »prawda rozpoczyna się od dwóch«.” Całe piękno osobistego odbioru dzieła polega na jego niepowtarzalności, na różnicy zdań między poszczególnymi czytelnikami. Które to różnice budują szerszy obraz, aniżeli ten dostarczany przez obiektywną, uogólniającą recenzję.
Jako przykład weźmy wspomniane „Po śniadaniu”. Twoim zdaniem to świetna książka – mnie się ona nie podobała. Owszem, to bardzo dobra pozycja, ale też bardzo smutna, i z tym smutkiem Rylskiego nie potrafię (nie chcę!) się zgodzić. Załóżmy teraz, że obaj napiszemy recenzje esejów – będą one, przypuszczam, mocno odmienne. I w tym właśnie kryje się ich siła, bo pozwolą czytelnikowi na bardziej rozbudowaną interpretację „Śniadania”, nawet jeśli wewnętrznie sprzeczną.
Wróćmy jednak do twojego zarysu ewolucji gatunkowej krytyka. Myślę – w odniesieniu do tego, co pisał Olejniczak – że pierwszym, larwalnym, stadium jest fan. Pisałem o tym w „Manifeście krytyka fantastycznego”: autorzy są poklepywani po plecach przez swoich wiernych czytelników, którzy oczekują nie tyle literatury, co fajnego produktu. I chyba przede wszystkim dlatego dzisiaj nie ma specjalnie miejsca na rzetelną krytykę – bo jest ona niezgodna z oczekiwaniami fanów.
MC: Hm, wiesz, ja nie bardzo widzę to „fanowskie poklepywanie po plecach”. To raczej kolejny wygodny slogan, który jednak nie opisuje rzeczywistości za oknem (monitorem?). Jeśli już, to wannabe „krytyk forumowy” (a czemu nie recenzent w ogóle…? przecież na papierze i serwerze słowa chyba znaczą to samo?), mam wrażenie, jest raczej skłonny nie tyle poklepywać, co raczej dociskać autora, którego książki nie zrozumiał (bo przecież takie rzeczy też się dzieją; biorąc pod uwagę sugerowaną przez ciebie indolencję takiego sztucznie wypreparowanego krytyka-ikony, powinny dziać się nawet całkiem często; brak porozumienia na linii czytelnik – książka to nie musi być jedynie wina słabego tekstu). Ma skłonność do flekowania bez próby dania racji. (Ale i to chyba nie jest jakąś regułą).
Jednak, mimo wszystko, tacy recenzenci, mam wrażenie, najczęściej starają się być jednak „szczerymi względem siebie”. To znaczy nawet jeśli któryś z nich uznaje jakąś „słabiznę” za arcydzieło (albo w wersji straszniejszej: nie docenia rzeczy wartościowej), to dlatego, że taki jest jego poziom czytelniczy: nie potrafi rozróżnić rzecz słabej od dobrej (bo słaba też może się podobać; ale przecież przez to nie staje się automatycznie literacko lepsza). Jednak dalej nie pisze takiego tekstu wbrew sobie – to znaczy, z przyczyn „pozakulisowych”, nie nazywa świetnym tekstu w-swojej-opinii-słabego – ani na odwrót.
Chyba żebyś mówiąc o „krytyce fanowskiej”, miał na myśli forumowe wyrazy uznania w wątkach poszczególnych autorów; no ale to przecież najzupełniej normalne: jest autor (dobry, zły, nie ma znaczenia), podobają mi się jego książki, to mu o tym piszę bezpośrednio w odpowiednim temacie na forum – bo dzięki Internetowi mogę. Jakby takie „forumowe fandomy” powstawały wokół autorów, jakimś magicznym sposobem uznanych zgodnie przez wszystkich czytelników za wybitnych, to czy wtedy byłoby to w porządku? (Bo jakość ich książek szła by niby w parze z natężeniem popularności). No przecież absurd chyba… Czyli w takich formach forumowego uznania nie byłoby nic złego. Ale też nie należałoby ich traktować jako działalności krytycznoliterackiej czy recenzenckiej.
MF: Wybacz, trudno mi wyobrazić sobie czytelnika, który ma problem ze zrozumieniem dowolnej pozycji z zakresu współczesnej polskiej fantastyki. No, poza powieściami Jacka Dukaja. Ale reszta?
MC: Ale to przecież nie chodzi tylko o rozumienie literalne treści – a na przykład o świadomość rozwiązań formalnych, do których spróbował sięgnąć autor, ukrytych symboli, nienachalnych nawiązań metaliterackich, poszerzających odczytanie tekstu, świadomego wykroczenia poza poplitowe schematy prowadzenia fabuły – to przecież się w książkach zdarza; i czasem nam, czytelnikom, umyka.
MF: Michale, konia z rzędem temu, kto znajdzie w typowej polskiej fantastyce „nienachalne nawiązania metaliterackie”.
MC: „Miasta pod skałą” Marka Huberatha, „Głos Boga” Jacka Soboty, „Ziemia niczyja” z cyklu Anny Brzezińskiej i Grzegorza Wiśniewskiego (ba, cykl o Twardokęsku przecież też; i inne nowele z „Na ziemi niczyjej” również), a ostatnio „Trzeci świat” Macieja Guzka czy poszczególne części „Upiora południa” Mai Kossakowskiej… Nie wszędzie tak samo, z podobnym natężeniem, bardziej lub mniej subtelnie, nie wszędzie z takim samym efektem literackim; ale i kilka innych tytułów dałoby się tu wymienić raczej bez większych problemów. Nie wiem, czy nazwiesz to „typową polską fantastyką” (pewnie nie; jednak czy róża pod innym imieniem inaczej by pachniała?), ale na wszelki wypadek ubezpieczyłbym i rząd, i konia…
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Burza nad fikcją. Historia w fantastyce
— Michał Cetnarowski, Michał Foerster, Radosław Wiśniewski

Kongres lemologiczny albo fiasko, czyli podróż czwarta
— Michał Cetnarowski, Michał Foerster

Doktryna szoku
— Michał Cetnarowski, Michał Foerster

Tegoż autora

Popkultura i antyk: Elektra
— Michał Foerster

Steve Jobs wielkim poetą był
— Michał Foerster

Notatki na marginesie „Mapy i terytorium”
— Michał Foerster

Popkultura i antyk: Błagalnice
— Michał Foerster

Popkultura i antyk: Dzieci Heraklesa
— Michał Foerster

Popkultura i antyk: Persowie
— Michał Foerster

Chociaż nie brzmi to zbyt oryginalnie
— Michał Foerster

Popkultura i antyk: Trachinki
— Michał Foerster

Popkultura i antyk: Ajas
— Michał Foerster

Popkultura i antyk: Filoktet
— Michał Foerster

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.