Ten okrutny XX wiek: Wiedza tajemna czy political fiction? [Tadeusz A. Kisielewski „Po zamachu” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jednego politologowi Tadeuszowi A. Kisielewskiemu na pewno zarzucić nie można – braku konsekwencji. Od ośmiu lat systematycznie publikuje kolejne książki, w których stara się odpowiedzieć na pytania, kto i dlaczego zorganizował w lipcu 1943 roku zamach na generała Władysława Sikorskiego. W najnowszym opracowaniu idzie jednak krok dalej. W „Po zamachu” zastanawia się, co stało się z osobami, które katastrofę przeżyły.
Ten okrutny XX wiek: Wiedza tajemna czy political fiction? [Tadeusz A. Kisielewski „Po zamachu” - recenzja]Jednego politologowi Tadeuszowi A. Kisielewskiemu na pewno zarzucić nie można – braku konsekwencji. Od ośmiu lat systematycznie publikuje kolejne książki, w których stara się odpowiedzieć na pytania, kto i dlaczego zorganizował w lipcu 1943 roku zamach na generała Władysława Sikorskiego. W najnowszym opracowaniu idzie jednak krok dalej. W „Po zamachu” zastanawia się, co stało się z osobami, które katastrofę przeżyły.
Tadeusz A. Kisielewski ‹Po zamachu›Dla wielu historyków – ale nie tylko dla nich, bo także dla osób, które z historią nie miały do czynienia od czasów ukończenia szkoły, ale pamiętają jeszcze, co mówili na temat katastrofy gibraltarskiej ich nauczyciele – tezy stawiane przez Tadeusza A. Kisielewskiego mogą wydawać się szokujące, by nie rzec, że wręcz graniczące z absurdem. Przez długie lata nikt z polskich badaczy nie podważał bowiem oficjalnej, podanej bezpośrednio po zdarzeniu, w lipcu 1943 roku, wersji wydarzeń – że generał Władysław Sikorski i jego najbliżsi współpracownicy, między innymi generał Tadeusz Klimecki (szef Sztabu Naczelnego Wodza) oraz córka Sikorskiego, Zofia Leśniowska, zginęli w katastrofie lotniczej, która była skutkiem wypadku, nie zaś zamachu. Nawet jeśli poza Polską (wówczas wciąż Ludową) ukazywały się książki podważające to przekonanie (Kisielewski określa je mianem „literatury rewizjonistycznej”) – jak chociażby dramat Niemca Rolfa Hochhutha „Żołnierze. Genewski nekrolog” (1967) bądź monografia Brytyjczyka Davida Irvinga „Wypadek. Śmierć generała Sikorskiego” (1967) – albo nie dawano im wiary, a autorów starano się deprecjonować, albo uznawano wręcz za przejaw dezinformacji. Sprawa tego, co wydarzyło się w Gibraltarze powróciła jednak w połowie lat 90. ubiegłego wieku. Zajął się nią najpierw redaktor Dariusz Baliszewski (twórca bardzo popularnego w tamtym czasie programu telewizyjnego „Rewizja nadzwyczajna”), a następnie politolog z wykształcenia Tadeusz A. Kisielewski. Dla obu punktem wyjścia była ekspertyza, zmarłego w maju 2011 roku, profesora Politechniki Warszawskiej Jerzego Maryniaka, eksperta w dziedzinie mechaniki i lotnictwa, który orzekł, że nie było żadnego wypadku, tym bardziej katastrofy, a Liberator AL 523 w sposób w pełni kontrolowany wodował. Przyczyny śmierci Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie musiały być więc inne, niż się powszechnie sądzi. Kisielewski, idąc tropem wskazanym przez Maryniaka, zaczął więc dogłębnie badać sprawę, a wyniki swoich dociekań systematycznie publikował w kolejnych książkach. W 2005 roku ukazał się „ Zamach. Tropem zabójców generała Sikorskiego”, rok później „ Zabójcy. Widma wychodzą z cienia”, a po kolejnych trzech latach – „ Gibraltar i Katyń. Co kryją archiwa rosyjskie i brytyjskie”. Teorię o bezpośrednim związku zbrodni katyńskiej z katastrofą gibraltarską (autor nie ma nic przeciwko używaniu określenia „katastrofa”, albowiem nie wyklucza ono „zamachu”) Kisielewski zaprezentował po raz pierwszy rok wcześniej w opracowaniu zatytułowanym „ Katyń. Zbrodnia i kłamstwo”. Od tamtej pory wydarzyło się niemało. Przede wszystkim za sprawą śledztwa wszczętego na wniosek prokuratora z katowickiej Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, co zaowocowało w pierwszej kolejności powtórną ekshumacją i sekcją zwłok szczątków Sikorskiego, a następnie ekshumacją i sprowadzeniem do Krakowa (z cmentarza w Newark) ciał innych ofiar katastrofy – wspomnianego już powyżej generała Klimeckiego, pułkownika Andrzeja Mareckiego (szefa III Oddziału Operacyjnego Sztabu Naczelnego Wodza) oraz porucznika marynarki Józefa Ponikiewskiego (adiutanta Sikorskiego). Badania wykazały, że przynajmniej w trzech przypadkach (vide Sikorski, Klimecki i Marecki) śmierć nastąpiła wskutek obrażeń wielonarządowych, typowych dla ofiar wypadków komunikacyjnych lub upadku z wysokości. Zaskakujące, zdaniem Kisielewskiego, są jednak wyniki sekcji Ponikiewskiego, mającego odnieść obrażenia, które nie zagrażały jego życiu, co z kolei prowadzi znanego politologa do wniosku, że przeżył on wodowanie Liberatora, wydostał się z samolotu, dotarł na brzeg, być może nawet do szpitala w pobliskim La Línea de la Concepción, a zamordowany został dopiero później. I tu docieramy do zasadniczego pytania, które autor stawia niezmordowanie od czasów pierwszej swej publikacji na ten temat: Kto zlecił zabójstwo? Wątpliwości w zasadzie nie ma on żadnych, skoro pisze: „Badając sprawę zamachu w Gibraltarze, natknąłem się na kilkadziesiąt poszlak wskazujących, że rozkaz przeprowadzenia tego zamachu padł w Moskwie”. Problem jednak w tym, że wciąż są to jedynie poszlaki, że nie ma ani jednego przekonującego dowodu. A mówiąc precyzyjniej: te dowody istnieją, ale znajdują się głęboko ukryte – w archiwach brytyjskich, rosyjskich i pewnie także amerykańskich. W poprzedniej książce „ Gibraltar i Katyń” Kisielewski przedstawił jeszcze jedną bardzo interesującą i intrygującą hipotezę. Dotyczy ona losów córki generała Sikorskiego, Zofii Leśniowskiej, której ciała nigdy nie odnaleziono (podobnie zresztą jak zwłok Adama Kułakowskiego, osobistego sekretarza Naczelnego Wodza). A skoro nie odnaleziono, to być może Leśniowska przeżyła katastrofę, a następnie została uprowadzona przez Sowietów. W tym samym czasie kiedy rozbił się samolot Sikorskiego, w Gibraltarze przebywał bowiem również ambasador radziecki Iwan Majski, który odleciał ze Skały (tak potocznie określa się półwysep) do swojej ojczyzny via Kair kilka godzin później. A to właśnie w kairskim hotelu „Mena House”, w którym na krótko zatrzymała się świta Majskiego, odnaleziono ponoć później bransoletkę należącą do pani Zofii. W „Po zamachu” Kisielewski rozwija ten wątek, dostarczając kolejnych poszlak (lecz wciąż nie dowodów) na to, że Leśniowska wcale nie weszła na pokład rozbitego samolotu i że naprawdę porwano ją do Związku Radzieckiego, gdzie już po zakończeniu wojny była widziana przez oficerów polskiego podziemia poakowskiego, którzy nawet planowali jej uwolnienie. Niestety, choć autor książki każdą z przedstawionych sobie relacji – z drugiej czy nawet trzeciej ręki – przyjmuje w dobrej wierze za prawdziwą, czytelnik powinien mimo wszystko zachować daleko idącą ostrożność. Wątpliwości budzi bowiem sposób dedukcji prezentowany przez politologa. Przykład? Kisielewski wspomina, że w wyłowionym z morza bagażu Leśniowskiej znaleziono przedmiot, który w różnych źródłach określano jako „puderniczkę” bądź „papierośnicę”. Dalej pisze na ten temat tak: „Była to jednak z całą pewnością puderniczka. (…) Kobieta może zapomnieć puderniczki, zwłaszcza gdy bywa tak roztargniona, że zdarza się jej zapomnieć (…) czapkę od munduru, ale palacz nigdy nie zapomni papierośnicy”. Spójrzmy na to z innego punktu widzenia. Leśniowska mogła być roztargniona, owszem, ale czy przekonującym na to dowodem jest fakt, że podczas wizyty wraz z ojcem na Bliskim Wschodzie zapomniała „czapki od munduru”? Przecież nie była zawodowym wojskowym (jak chociażby zamordowana przez Sowietów w Katyniu pilotka Janina Lewandowska, córka generała Józefa Dowbór-Muśnickiego), nie nawykła więc do chodzenia w mundurze. Poza tym, będąc zawsze w pobliżu ojca – jako tłumaczka, sekretarka, doradca – i jego najbliższych współpracowników, było nie było, mężczyzn i na dodatek zapewne także palaczy, mogła mieć pewność, że usłużnego oficera, który poratuje ją zapalniczką, nigdy nie zabraknie. Czy mogła liczyć też na to, że będą oni mieli przy sobie zapasową puderniczkę?… Druga sprawa: Nie odnaleziono również ciała Kułakowskiego, ponieważ – zdaniem Kisielewskiego – on także nie wszedł na pokład Liberatora, miał bowiem, jako opiekun Leśniowskiej, razem z nią lecieć do Moskwy na tajne rozmowy ze Stalinem. Wcześniej jednak autor wymienia te dwie osoby jako najbardziej zaufanych ludzi generała. Nie sposób nie zadać więc sobie pytania: Czy Sikorski byłby na tyle nieostrożny, że oddaliłby od siebie w tej samej chwili ludzi, których można chyba bez obaw o przekłamanie określić mianem jego prawej (córka) i lewej (sekretarz) ręki? Przecież za ochroniarza pani Zofii mógłby robić w Moskwie jakikolwiek inny oficer. Bo przecież trudno się spodziewać, że po powrocie do Londynu – zakładając, że szczęśliwym – Naczelny Wódz świadomie chciał się skazać na jakiś czas jedynie na doradztwo Józefa Retingera, co do którego nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest agentem brytyjskiego wywiadu. Powyższe wątpliwości nie dotyczą co prawda spraw fundamentalnych, w żadnym razie nie podważają ustaleń Kisielewskiego, ale udowadniają, że do pewnych jego hipotez należy podchodzić z rezerwą. Badacz ten, stając bowiem na rozstaju dróg, zawsze bowiem wybiera tę, która prowadzi do poparcia stawianej przez niego tezy. Pomijając ten fakt, „Po zamachu” czyta się z dużym zainteresowaniem. I nawet jeśli za ileś tam lat – po otwarciu archiwów brytyjskich i rosyjskich – okaże się, że to jedynie literatura z gatunku political fiction, czas poświęcony lekturze książek polskiego politologa nie będzie stracony. Bo mimo wszystko jakąś wiedzę historyczną przekazują.
|
Przyczyna wypadku była - sądząc ze wspomnień współczesnych - całkiem dobrze znana lotnikom polskim w Anglii.
Jest niestety bardzo prosta - i zapewne dlatego żaden z lubiących zarabiać na sensacji jej nie wymienia...
.
Dziwi także. że zniknął całkowicie z tej historii p. Strumph-Wojtkiewicz, bo to właśnie on jest *wynalazcą* zamachu.
.
No, ale on także angażował się w propagowanie niemieckiego sprawstwa Katynia, i pewnie głupio się powoływać na jego autorytet.
Nie mówiąc już o tym, że to udokumentowany mitoman :)