Esensja czyta: Czerwiec 2014 [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Z lekkim opóźnieniem, ale uprzejmie donosimy, że w czerwcowej edycji „Esensja czyta” pięcioro redaktorów zmierzyło się z ośmioma książkami. Oto wyniki.
Esensja czyta: Czerwiec 2014 [ - recenzja]Z lekkim opóźnieniem, ale uprzejmie donosimy, że w czerwcowej edycji „Esensja czyta” pięcioro redaktorów zmierzyło się z ośmioma książkami. Oto wyniki.
Kamil Armacki [80%] Wypraw krzyżowych w kierunku Jerozolimy było wiele, ale sukcesem zakończyła się tylko pierwsza. Pod koniec XI wieku tysiące rycerzy, księży, chłopów, kobiet i dzieci przemierzyło wiele kilometrów przez niegościnne tereny, odnosząc wspaniałe zwycięstwa i zakładając nowe państwa, które przetrwały prawie dwieście lat. Niestety, wiktoria miała też ciemniejsze strony. Większość krzyżowców zmarła po drodze z głodu i pragnienia, a ci, którzy przeżyli, dopuścili się niewyobrażalnych okrucieństw. Brytyjski mediewista Thomas Asbridge w „Pierwszej krucjacie. Nowym spojrzeniu” zwięźle przybliża dzieje wyprawy, a jednocześnie próbuje odpowiedzieć na pytanie, co kierowało ludźmi, którzy z modlitwą na ustach i pustym od przestrzeganych postów żołądkiem potrafili maszerować całymi tygodniami, by po dotarciu na miejsce nadziewać niemowlęta na miecze i gwałcić kilkuletnie dziewczynki. Autor świadomie postawił na klarowność i przystępność, rezygnując z nadmiaru szczegółów. A ponieważ ma niewątpliwy talent gawędziarski, jego książkę długimi fragmentami czyta się bardziej jak powieść przygodowo-sensacyjną niż publikację popularnonaukową. Oszczędny przekaz z pewnością nie zadowoli osób znających już bliżej tematykę, natomiast dla czytelników, którzy historię krucjat dopiero liznęli lub nie znają jej w ogóle, a pragną poznać, książka Asbridge′a wydaje się idealnym początkiem. Konrad Wągrowski [60%] „Małe zielone ludziki” Krzysztofa Borunia to chyba jego najambitniejsza książka, co paradoksalnie jest zarówno jej siłą, jak i słabością. Ambicjami książka aż kipi – gdzieś w tle przewijają się takie tematy jak kwestie sterowania ludzkością, jej ewolucja, polityka w skali globalnej, ekologia, wykorzystywanie środków psychotropowych do kontroli, kolonializm, korporacjonizm, relacje rasowe i pewnie jeszcze coś, co mi umknęło. Żeby było ciekawiej, wszystko to jest ubrane w sensacyjno-awanturniczą fabułę, której akcja toczy się w Europie i w Afryce, zaczyna atakiem terrorystycznym, a potem zawiera tajemniczą afrykańską Strefę, zwaną tu Vortexem, gdzie ludzie doznają szalonych halucynacji. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, a jej bohaterka – bo należy nadmienić, że autor nie idzie na łatwiznę i narratorką czyni dwudziestoparoletnią dziewczynę, członkinię grupy ekoterrorystycznej – wpada wciąż w kolejne tarapaty. Gdzieś w tym wszystkim jednak umyka główny sens książki, czytelnik ma problemy z nadążaniem za multum wątków i bohaterów, nie satysfakcjonuje również finał (chyba, że ktoś lubi otwarte zakończenia). Zbyt wiele też tu deklaratywnych wynurzeń, poglądów wygłaszanych w przydługich monologach, co nie ułatwia lektury. Ale jednak w porównaniu do innych książek sprzed 35 lat, „Małe zielone ludziki” bronią się jeszcze zaskakująco dobrze – chyba dlatego, że żaden z poruszanych tematów się nie zdezaktualizował, a autor nie próbuje kreować futurystycznej przyszłości, umieszczając akcję w swoich czasach. Chyba więc książka zasługuje na nowe spojrzenie. Miłosz Cybowski [60%] „Jak zmienić świat” Erica Hobsbawma to zbiór esejów dotyczących marksizmu. Znajdziemy w nim teksty poświęcone samym ojcom założycielom oraz ich dziełom, jak również odmienne spojrzenie na ewolucję tej ideologii w wieku XIX i XX. Choć postarano się o uczynienie z tych różnorodnych esejów w miarę spójnej całości, dzieląc zbiór na dwie główne części, to jednak czytając kolejne teksty bardzo silnie bije po oczach ich różnorodność. I nie chodzi tu tylko o odmienność tematyczną, ale przede wszystkim kwestię stylu. Niektóre teksty czyta się dobrze, przebrnięcie przez inne wymaga sporej dozy samozaparcia (i nie jestem pewien, czy winą należy tu obarczać autora, czy tłumacza), szczególnie kiedy musimy się zmagać ze zdaniami wielokrotnie złożonymi o długości kilkunastu linijek każde. Ten prawdziwy misz-masz staje się bardzo męczący, szczególnie że w wielu miejscach Hobsbawm omawia tematy, które mogłyby zainteresować nielicznych badaczy marksizmu. W przypadkach, kiedy podejmuje się przybliżenia mniej znanych kwestii, robi to zupełnie bez zagłębiania się w zbyt wiele szczegółów. Książka nie przybliża nam pewnych zagadnień związanych z marksizmem, co omawia je w sposób, który wymaga od nas ich znajomości. Co prawda rozdziały poświęcone Gramsciemu i jego pismom można do pewnego stopnia za wprowadzenie uznać, jednak jak stwierdza w nich sam autor, nie to jest jego celem. Kolejne eseje w dość nierówny sposób balansują pomiędzy zbytnią szczegółowością a zbytnią ogólnością omawianych kwestii. W efekcie ciężko określić, do kogo tak naprawdę adresowany jest ten zbiór. Laicy pragnący dowiedzieć się czegoś więcej o ideologii marksistowskiej mogą się zniechęcić nie zawsze przystępnym językiem i ciągłym unikaniem przez Hobsbawma wyjaśniania podstawowych zagadnień. Jeśli jednak komuś filozofia Gramsciego nie jest obca i szuka świeżego spojrzenia na nieco (wydawać by się mogło) przestarzałą ideologię Marksa i Engelsa, znajdzie w „Jak zmienić świat” wiele wartych uwagi spostrzeżeń. Muszę jednak przyznać, że w żadnym miejscu autorowi nie udało się mnie przekonać, by marksizm był dzisiaj czymś więcej niż tylko czysto akademickim zagadnieniem. Jacek Jaciubek [30%] „Cicha przystań” Marty Mizuro była zapowiadana jako utwór mroczny, mający wyraźne związki z serialem „Twin Peaks”. Przyznaję, dałem się zwieść. Książka dziennikarki, która książkowy debiut, również kryminał, opublikowała w 2010 roku w duecie z Robertem Ostaszewskim, zawiodła mnie pod niemal każdym względem. Nieciekawie prezentują się już ramy fabularne: zmęczona prokurator przyjeżdża na przymusowy urlop do uroczej turystycznej wsi nad jeziorami, pływa kajakiem i zadaje się z miejscowym elementem, a w międzyczasie sporo pije. W miejsce to sprowadza ją tęsknota za zmarłą rok wcześniej w dość dziwnych okolicznościach przyjaciółką. Niestety zamiast nastroju niepokoju charakterystycznego dla „Twin Peaks”, całość nieubłaganie ciąży ku „Domowi nad rozlewiskiem” Kalicińskiej – brak tu literackiej głębi, bohaterowie są skrajnie banalni i wymieniają ze sobą banalne uwagi, przez całe strony ciągną się opisy niczego, nuda wyziera z każdego kąta. Opublikowanie „Cichej przystani” w „Mrocznej serii” zakrawa na mało śmieszny żart ze strony wydawcy. Nie ratuje sytuacji irytująca do granic główna bohaterka, której myśli, spisane czymś w rodzaju strumienia świadomości, mają w sobie taką głębię jak kałuża na chodniku. Jakim cudem osoba tak nieciekawa mogła awansować na najważniejszą postać książki? Drażnił mnie język powieści, skrajnie potoczny, wulgarny, pełen skrótów myślowych, momentami wręcz prymitywny. Jakby tego było jeszcze mało, akcja utworu rozwija się w niewiarygodny, chyba nie przeanalizowany do końca sposób – nie mogę pojąć, dlaczego bogata, wykształcona kobieta z wielkiego miasta nawiązuje błyskawicznie znajomości z wiejskimi przygłupami i alkoholikami, a potem próbuje wyjaśniać banalne zagadki rodem z „Ekspresu reporterów”. Artykuły zamieszczane w czasopiśmie „Detektyw” bywały lepiej i sensowniej napisane. W mojej opinii byłoby lepiej, gdyby „Cicha przystań” pozostała na zawsze w szufladzie autorki, potraktowana wyłącznie jako nieudana wprawka przed kolejnymi próbami. Miłosz Cybowski [50%] Nie sposób uniknąć porównań między „ Twarzą ku ziemi” Parowskiego a „Sennymi zwycięzcami” Oramusa. Jednak tam, gdzie Parowski prezentował jednego bohatera, w miarę spójną wizję rozsypującego się systemu i całkiem przemyślaną fabułę, Oramus serwuje nam cały szereg postaci, bardzo mało konkretne państwo-miasto istniejące na powracającym z gwiazd statku oraz poplątaną i niezbyt zajmującą historię, w której aż do samego końca nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Akcja bardzo często zupełnie niespodziewanie w połowie rozdziału przechodzi od jednej postaci do drugiej i zajmuje dłuższą chwilę zorientowanie się, że czytamy zupełnie inny wycinek historii. Niezależnie jednak od tego, czy bohaterem jest prezydent pijący gadające piwo, czy Deogracias (wyrastający, choć w sposób niezbyt oczywisty, na najistotniejszą postać całej powieści), czy ktoś jeszcze inny, trudno odczuwać wobec nich jakąkolwiek sympatię. Nie są to może postaci tak sztywne jak u Borunia, ale snują się trochę bez celu po kartach „Sennych zwycięzców”. Owszem, wizja wielopoziomowego statku, który właśnie powraca ze swojej wieloletniej misji oraz całego, kilkudziesięciotysięcznego społeczeństwa, które na nim funkcjonuje, miały pewien potencjał, podobnie jak tajemnica dwukolorowych. Jednak w Oramusowej dystopii to nie rządzący okrętem są najgorsi, a zagrożenie ze strony rzekomych obcych również okazuje się być jedynie przykrywką. Podobnie jak u Parowskiego, zakończenie (w którym obowiązkowo wszystkie karty wyłożone zostają na stół) świadczy o tym, że całość została bardzo dobrze przemyślana już od samego początku. I, podobnie jak u Parowskiego, cała fabuła okazuje się jedynie pretekstem dla zaprezentowania komentarza do ówczesnej sytuacji politycznej w Polsce. Dziś ten rodzaj fantastyki stanowi niestety mało zajmującą lekturę – przynajmniej w przypadku „Sennych zwycięzców”.
|
"Jednak tam, gdzie Parowski prezentował jednego bohatera, w miarę spójną wizję rozsypującego się systemu i całkiem przemyślaną fabułę, Parowski serwuje nam cały szereg postaci, bardzo mało konkretne państwo-miasto istniejące na powracającym z gwiazd statku oraz poplątaną i niezbyt zajmującą historię, w której aż do samego końca nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi." ;)