Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
[Siergiej Łukianienko „Linia Marzeń”, Siergiej Łukianienko „Imperatorzy Iluzji”, Siergiej Łukianienko „Zimne błyskotki gwiazd”, Siergiej Łukianienko „Labirynt odbić”, Siergiej Łukianienko „Fałszywe lustra”, Siergiej Łukjanienko „Jesienne wizyty”, Siergiej Łukjanienko „Nocny Patrol”, Siergiej Łukjanienko „Zimne brzegi” - recenzja]
Siergiej Łukjanienko
‹Nocny Patrol›
Kolejna książka, „Nocny Patrol”, miała pecha. Z pewnych, nieistotnych dla tematu przyczyn dostał ją inny tłumacz, a że termin był krótki, spieszyło mu się. Spieszyło do tego stopnia, że prawdopodobnie oddał tekst, którego nie przeczytał kontrolnie, pozostawiając sprawę wydawnictwu. W efekcie powstała pomoc naukowa do zobrazowania roli redakcji i korekty oraz ich braku w procesie wydawniczym. Wystarczy zestawić ją z inną książką Łukianienki tego samego wydawnictwa, jak przypuszczam wyprodukowaną w ten sam sposób, tylko z innego materiału wyjściowego. Idealny zapewne będzie „Dzienny patrol”, druga część tej dylogii, opracowywana tym razem przez Ewę Skórską. Nie chcę narazić się na posądzenie o krytykanctwo, więc konstruktywnie powiem tylko, że Ewa używa podczas tłumaczenia oprócz zaimków „ciebie” i „tobie” także ich, nie spotykanych w „Nocnym patrolu”, wersji nieakcentowanych „cię” i „ci”. A kiedy robi herbatę, to mocną, a nie silną, zaś wiersze przekłada jako wiersze, nie prozę pisaną krótkimi linijkami. Osoby bardziej analitycznie patrzące na tekst zakres uwag mają znacznie szerszy, ale poprzestanę na tych przykładach, jako że akurat ja potrafię podczas czytania podświadomie filtrować pokrzywione zdania i do takich analiz nadaję się nieszczególnie.
A szkoda że tak wyszło. „Nocny Patrol”, coś pośredniego między zbiorem opowiadań a powieścią, to miejska fantasy, odmiana niezbyt częsta, ale przez kontrast magii, lub jej odpowiedników, ze środowiskiem wielkiego, nowoczesnego miasta mogąca dać interesujące efekty. Siergiej Łukianienko tym razem opisuje organizację będącą swego rodzaju zbrojnym ramieniem InBadCzaMu z „Poniedziałek zaczyna się w sobotę” Strugackich. Patrole, Nocny i Dzienny (o którym zapewne dokładniej opowiada druga część dylogii) strzegą równowagi między Światłem i Ciemnością, korzystając tak z magii, jak i z baz danych. Trochę zamieszania powodują nazwy tych organizacji, nadane jakby na krzyż, bo pochodzące nie od „opiekunów” patrolu, a od czasu jego działania. Mianowicie Światło pracuje w nocy, bo właśnie ona jest czasem działania Ciemności, której należy wtedy uważnie patrzeć na ręce. I odwrotnie, w dzień patrolują Moskwę magowie Ciemności.
Patrole, jak na patrole przystało, krążą po Moskwie niczym policja, szukając tych, którzy naruszają Traktat. Większość zmagań ma miejsce w Zmroku, drugiej (a czasem trzeciej lub głębszej) warstwie rzeczywistości. Tam wyraźnie widać to, co w zwykłym świecie jest trudne do zauważenia, tam można wykorzystać pełnię swoich możliwości. Ale też trzeba uważać, aby nie zostać w Zmroku na zawsze, co się może zdarzyć mniej wprawnym, albo tym którzy weszli w niego przypadkowo, nie wiedząc co robią. Tymi ostatnimi też trzeba się zająć, w na ile się da skierować we właściwą stronę, może nawet co zdolniejszych przyjąć do Patrolu. Rzecz jasna strona właściwa jest inna dla Dziennego, a inna dla Nocnego, zdolności magiczne nie są same w sobie ukierunkowane, od wyboru ich posiadacza zależy, do kogo się przyłączy.
„Nocny Patrol” opowiada właściwie o czymś, co można w przybliżeniu nazwać grą wywiadów. Samo pilnowanie porządku jest przecież dość nudne, ale oprócz nich czasami prowadzone są duże operacje, w których niekiedy nawet oba patrole współpracują ze sobą, chociaż nikomu nie sprawia to raczej przyjemności. Starzy pracownicy mieli jednak czas się przyzwyczaić przez kilkaset lat swojego życia, a młodzi są posłuszni. Czasem wydaje się, że zadziwiająco posłuszni, bowiem pokusy przejścia na drugą stronę, przynajmniej ze Światła w Ciemność, są liczne. Tam wydaje się po prostu być łatwiej, a może nawet jakby uczciwiej, bo kierownictwo Nocnego Patrolu bynajmniej nie popiera pełnej jawności i jeżeli sytuacja tego wymaga, potrafi wykorzystać swoich ludzi równie bezwzględnie, jak Ciemność, czyniąca to niejako ze swojej natury.
Ciekaw jestem, jak to z kolei wygląda od drugiej strony. Prawdopodobnie dowiem się tego z „Dziennego patrolu”. Na razie znamy bowiem wersję tylko jednej połowy, a Ciemność na pewno ma coś ciekawego do powiedzenia. A skoro jej rzecznikiem będzie Siergiej Łukianienko, może to być podwójnie interesujące.
Gdzie oczy poniosą
Siergiej Łukjanienko
‹Zimne brzegi›
Ostatnia dotychczas wydana KiWowska książka to „Zimne brzegi”. Tym razem autor stworzył mieszankę fantasy z historią alternatywną, każąc światu rozwijać się po pierwsze praktycznie bez żelaza, a po drugie pod wpływem, a nawet lepiej powiedzieć, że przy udziale, chrześcijaństwa odmiennego od wszelkich znanych nam odłamów. Z tym ostatnim wiąże się też Słowo, bardzo specyficzna odmiana magii, a równocześnie widomy dla wszystkich dowód działania Zbawiciela.
W tej alternatywnej Europie toczy się pogoń za Markusem, nastoletnim arystokratą – uciekinierem. Przeszukując, po części z nudów, biblioteki rodzinnego pałacu dotarł on do wiedzy, która ściąga mu teraz na głowę pościg państwowy, kościelny i prywatny pościg tych, przy których pomocy uciekł z więziennej wyspy. Chociaż ściśle rzecz biorąc, to nie on jest głównym bohaterem, a jeden z tych pomocników, złodziej Ilmar, razem z którym podróżuje czytelnik, pechowego zaś księcia znamy przez większość czasu przede wszystkim z plotek i poszlak. Nawiasem mówiąc, jak zwykle u Łukianienki główny bohater jest jeżeli nie Rosjaninem, to przynajmniej pochodzi z rosyjskiej rodziny i jada w rosyjskich restauracjach.
Nieobecność żelaza, wspomniana wcześniej, daje oczywiście spore możliwości kształtowania oryginalnego rozwoju techniki. Siergiej Wasiliewicz korzysta z nich bardzo chętnie, umieszczając nawet spory fragment akcji na wyspie będącej połączeniem parku rozrywki z muzeum techniki, do której bohaterowie docierają szybowcem z rakietowymi przyspieszaczami. Oczywiście takie, że tak powiem, środowisko książki stwarza szczególne trudności tłumaczeniowe. Terminologia, zwłaszcza techniczna, ale też na przykład religijna, jak dziwnie by ten zwrot nie zabrzmiał, musi być zrozumiała, przede wszystkim aby nie męczyć czytelnika, ale także dlatego, że opisuje znane nam w zasadzie, aczkolwiek odmienne w szczegółach urządzenia, instytucje lub zjawiska. Z drugiej strony, dobrze uniknąć wprowadzania nazw prosto zza okna, co jest dość częstym błędem rozbijającym wizję pisarza obcymi dla niej desygnatami. Ewie Skórskiej udało się dobrać odpowiednie słowa, w rękach postaci pojawiają się więc kulomioty, pod szybowce awiatorom podwieszane są pchacze – rakiety startowe, a specjalny wysłannik biskupa nosi tytuł Świętego Paladyna.
Wracając na ową wyspę – park rozrywki, warto zwrócić uwagę na mającą tam miejsce scenę zainspirowaną, jak myślę, „Mroczną Krucjatą” Karla E. Wagnera.
Pamiętający tę książkę, a zwłaszcza dzieje generała Jarvo ukrywającego się jako aktor i grającego samego siebie w szyderczej sztuce docenią nawiązanie, gdy szukający Markusa Ilmar znajdzie go na scenie we własnej roli. Po czym zgubi, gdy okaże się, że tym razem to jednak charakteryzacja.
Z drugiej strony, zapewne nieznający tej historii czytelnicy nie będą mogli docenić tej drobnej ciekawostki, ale mogą to sobie zrekompensować dalekim nawiązaniem do szekspirowskiego teatru w teatrze w „Hamlecie”.
W tej samej okolicy bohaterowie używają też kolejny raz szybowca, tym razem w robiącej chyba największe wrażenie scenie książki, zbombardowaniu pancernika kilkutonowym fragmentem ściany pałacu techniki. Oczywiście tak wielka masa nie mogła być zabrana bezpośrednio z ziemi. Została przeniesiona Słowem w Chłód, a potem wyjęta z niego w powietrzu.
Chłód jest bowiem doskonałą skrytką, zawsze noszoną przy sobie. I formalnie do niczego więcej nie służy, ale nawet tych możliwości wystarcza, aby otwierające do Słowa były przedmiotem pożądania wszystkich, którzy ich nie mają, aż do prób wydobycia ich z właściciela torturami.
Tak bywa z darami bogów, rzadko kiedy nie mają skutków ubocznych. Słowo jest bowiem darem Zbawiciela dla ludzi, on też użył go jako pierwszy. Okoliczności tego zdarzenia są przytoczone, podobnie jak wiele innych epizodów z Ewangelii chrześcijaństwa „Zimnych brzegów”. Nic dziwnego, ponieważ w świecie widzącym codziennie świadectwo boskiego działania religia odgrywa oczywiście wielką rolę. Zwłaszcza że podwójność Zbawiciela i Siostry Orędowniczki powoduje rozdział Kościoła na dwie, można powiedzieć, specjalizacje, już od samego szczytu. Rzecz jasna w takiej strukturze, mimo zewnętrznej jedności, będą powstawać spory natury religijnej, ale i politycznej. Spodziewam się ich jednak dopiero w drugiej części tej dylogii, mającej się ukazać za pewien czas, na razie zostały tylko zasygnalizowane, chociaż trzeba powiedzieć, że dobitnie.
Wspomniany czas oczekiwania będzie już dość krótki, na co mam wielką nadzieję, ponieważ uważam „Zimne brzegi” za jedną z najlepszych, a może nawet najlepszą książkę Siergieja Łukianienki. Dzięki zarówno licznym pomysłom, jak i bezbłędnemu ich opracowaniu, całość jest spójna i wiarygodna. Przy tym, jak zwykle, świetnie się ją czyta.
To już wszystkie, jak dotąd, powieści Siergieja Wasiliewicza wydane w Polsce, pozostało wspomnieć o dwóch opowiadaniach pochodzących z „Nowej Fantastyki„.
„Sługa”, z listopada 1999, opowiada o zetknięciu się dwóch światów, gdy władca jednego z nich sprowadza przez magiczny portal człowieka ze naszej rzeczywistości. Problemem jest, czy jeniec jest niewolnikiem, czy wolnym. Nie pasuje bowiem w żaden sposób do reguł tego świata, w którym role są określone jednoznacznie i na zawsze. uczynienie zaś niewolnika z wolnego to największa zbrodnia, której nie można wybaczyć nawet królowi.
Wreszcie „Pociąg do Ciepłego Kraju” z numeru 4/2001 nawiązuje do motywów znanych sprzed ćwierćwiecza, kiedy efekt cieplarniany nie był jeszcze w modzie, wszyscy czekali na zlodowacenie i powstawały opowiadania w rodzaju „Wiadra powietrza”, czy „Fermiego i mrozu”. Powód, dla którego na świecie staje się zimno jest, jak często bywało, mało istotny. Liczy się sama ucieczka, zdobywanie i utrzymywanie miejsc w tytułowym pociągu, chwilami wręcz walka o przetrwanie z tymi, którzy wiedzą, że zostają, albo jeszcze nie chcą tego przyjąć do wiadomości. A i tak najtrudniejsze może stać się samo przejście granicy Ciepłego Kraju.
I to już wszystko, co dotychczas mogliśmy przeczytać. Ze względu na, uczenie mówiąc, cykl wydawniczy, nie mogłem poczekać na dokończenie „Zimnych błyskotek gwiazd”, które w tej chwili już pewnie jest w księgarniach. Do końca roku powinno wyjść jeszcze około pięciu książek, w najbliższym czasie „Esensja” planuje zamieszczenie fragmentu całkiem nowej w Polsce powieści „Lord z planety Ziemia”, udostępnionego jak zwykle przez Ewę Skórską. Być może do czasopism trafią jakieś opowiadania, zwłaszcza humorystyczno-przygnębiający „Kapitan”, w którym pilot musi walczyć z własnym, a gardzącym nim statkiem kosmicznym. No i przede wszystkim już niedługo powinniśmy spotkać autora na Polconie.
Zaś kiedy wszystko już zostanie wydane, tłumaczka zapowiada dołączenie do całości fanfików. Jeden z nich kompletuje nam restauracyjne menu opracowane na podstawie książek Łukianienki (jako że epizody kulinarne w jego książkach można niekiedy nazwać wręcz wątkami). Drugi zaś jest poradnikiem przeżycia w książkach Siergieja Wasiliewicza. Oczywiście dotyczy on tylko ich bohaterów. Czytelnik nie musi się obawiać niczego, poza ewentualnym zarwaniem nocy nad książką.
PS. Jak zwrócił uwagę Sebastian Chosiński, zabrakło w moim przeglądzie opowiadania „Krzątanina w czasie" pochodzącego ze zbioru „Światy Braci Strugackich”. Tłumaczył je Eugeniusz Dębski, wydał zaś Rebis. Cóż, przeoczyłem, a na doczytanie tej kontynuacji „Poniedziałek zaczyna się w sobotę” zabrakło już niestety czasu. Tym niemniej, będę to musiał nadrobić.
PPS. Jak z kolei zwróciła uwagę Joasia Słupek, brakujący mi numer „Science Fiction” (nawiasem mówiąc znaleziony wczoraj podczas wielkich porządków) nosi numer 19/2002. Ponadto jest pierwszym jednak, przed wydaniami KiWu, przypadkiem użycia formy „Łukjanienko” przez „j”.