Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne (wybrane)

więcej »

Zapowiedzi

muzyczne

więcej »

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (2)

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (2)

Piotr „Pi” Gołębiewski

10. Katarzyna Nosowska „Osiecka”
Przyznam, że nie przepadam za obecnymi dokonaniami Nosowskiej i uważam, że Hey już dawno się skończył. Tym bardziej należą się brawa dla Kasi, że potrafiła nagrać płytę, która trafiła mnie od pierwszego przesłuchania. Tak w okolice serca… Piękne teksty, poruszająca muzyka i zupełnie odmieniona Nosowska. Żeńska odpowiedź na Osiecką w interpretacji Raz Dwa Trzy.

9. Believe „Yesterday is a Friend”
Nie spodziewałem się, że po rozpadzie Collage którykolwiek z jego członków powali mnie swoją muzyką. Kapela Mirka Gila cały czas rośnie w siłę i aż boję się, co będzie na kolejnym albumie! Wygląda na to, że całkiem przypadkiem weterani stali się silną konkurencją dla Riverside i Quidam.

8. Lao Che „Gospel”
Zgadzam się, że nie jest to płyta tak udana jak „Powstanie warszawskie” ani tak oryginalna jak „Gusła”, ale posiada swój urok. Świetne melodie i niebanalne teksty wciąż udowadniają, że Lao Che to jeden z najciekawszych zespołów rodzimej sceny. No i jest jeszcze utwór „Hydrowpiekłowstąpienie”.

7. AC/DC „Black Ice” / Metallica „Death Magnetic”
Tę pozycję dzielą dwa zasłużone zespoły, które powróciły po wielu latach nie tylko na scenę, ale i do starych patentów muzycznych. Jasne, że można wytykać, iż AC/DC wciąż grają to samo, a Metallica nie zaproponowała niczego oryginalnego, ale czy tak naprawdę chcieliśmy innowacji? Ja nie, a obie płyty zapewniły rozkoszny powrót do przeszłości.

6. Czesław Śpiewa „Debiut”
Można go kochać albo nienawidzić, ale nikogo nie zostawi obojętnym. Rewelacyjna, swojska muzyka, dowcipne, mądre i intrygujące teksty, ale przede wszystkim Czesław ze swoją irytującą manierą wokalną. Przecież coś takiego nie powinno się sprzedać, tymczasem „Debiut” dzielnie szturmował pierwszą dziesiątkę najlepiej sprzedających się płyt przez wiele tygodni. Jednak może nie ma się co dziwić, przecież te piosenki są rozbrajające: „Wzdłuż torów gdzie pasą się konie / Szła żabka po świeżym betonie / I wcale nie kumała / W jak wielkie się gówno wplątała / I szła zamyślona dalej / Środkiem stygnących alei”.

5. Judas Priest „Nostradamus”
Monumentalne dzieło Bogów Metalu przypomniało, że nikogo nie należy skreślać, nawet heavymetalowych emerytów. Zwłaszcza że ci są ostatnio w silnym odwrocie. „Nostradamus” to pozycja dla masochistów, którzy nie boją się nadmiaru patosu, rozdmuchanych aranżacji i dwupłytowych wydawnictw. Wbrew temu naprawdę można się świetnie bawić, słuchając tej płyty, a Rob Halford swoimi partiami operowymi rozsadza głośniki.

4. Lunatic Soul „Lunatic Soul”
Jestem pod wrażeniem tej płyty. Po pierwsze dlatego, że Mariusz Duda dołożył starań, alby całość zabrzmiała na światowym poziomie, a po drugie dlatego, że to po prostu piękna muzyka. Mroczna, ale fascynująca. Jest to płyta niezwykle przestrzenna, skomponowana głównie na instrumenty akustyczne, z uczuciem i smakiem. Miejmy nadzieję, że Lunatic Soul to nie jednorazowy wyskok Dudy.

3. Don Airey „A Light in the Sky”
Don Airey to człowiek instytucja klasycznej sceny rockowej. Grał chyba ze wszystkimi wielkimi tego świata i wreszcie postanowił zrobić coś na własny rachunek. Na „A Light in the Sky” Ameryki nie odkrył, ale pokazał, w czym tkwi siła muzyki lat 60. i 70. Gdyby wydał tę płytę trzydzieści lat temu, bez wątpienia byłaby klasykiem stawianym obok „Burn” Deep Purple.

2. Coldplay „Viva la Vida or Death and all His Friends”
Po przebojowym, ale jednak dość zdehumanizowanym “X&Y” Coldplay nagrał najlepszą płytę w karierze. Stanowi ona esencję tego, co ten zespół robił od początku. Mamy więc i przebojowość, i nostalgię, i charakterystyczny śpiew Chrisa Martina, i przede wszystkim szczere emocje. Nigdy nie byłem fanem Coldplay, ale od tego roku dam się pokroić za tę grupę.

1. David Gilmour „Live in Gdańsk”
Gilmourowi należy się obecność na tej liście już za samo wydanie koncertu z Gdańska. Jednak pierwsze miejsce zdobywa nie ze względów sentymentalnych, a dlatego, że to mistrzostwo świata. W najbardziej rozbudowanej wersji otrzymujemy 3 płyty CD i 2 DVD. Poza występem w Gdańsku znalazły się tu liczne bonusy i nagrania trasy promującej „On an Island”. Co zaś się tyczy samej muzyki, to stanowi ona klasę samą w sobie. Ostatnie solowe dzieło zabrzmiało na żywo jeszcze lepiej niż z kompaktu, a klasyki Pink Floyd nic nie straciły ze swojej mocy. Wykonanie „Echoes” stanowi istny majstersztyk. Znam ten utwór na pamięć, a słuchając go w tej wersji, znów miałem ciarki na plecach. David Gilmour sprawił polskiej publiczności piękny prezent za całe lata wiernego oddania jego muzyce.

NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIA 2008:

10. Slipknot „All Hope is Gone”
To nie jest specjalnie zła płyta, jej problemem jest jednak to, że ukazała się po wyśmienitej. Poprzedni album Slipknot łączył ciekawe eksperymenty z charakterystyczną dla niego agresywnością, nie uciekając przy tym od przebojowości. Na „All Hope is Gone” eksperymentów brak, a agresji jest znacznie mniej niż dotychczas, za dużo natomiast przebojów. To najłagodniejsza pozycja w dorobku formacji. I po co, do cholery, w tym bandzie aż tylu muzyków?!

9. Sandra Nasic „The Signal”
Była wokalistka Guano Apes postanowiła nagrać coś na własną rękę. Szkoda, że nie poprosiła kogoś o pomoc i koniecznie chciała udowodnić, że bez kolegów z zespołu też potrafi zmajstrować rockową płytę. Niestety, nie potrafi. Wszystko to jakieś takie nijakie, na poziomie zadziorności rodzimego Virgin. Tylko Sandra nie jest Dodą i nie ma szans odwrócić biustem uwagi od miałkości kompozycji. Ma za to świetny głos, który znów bym usłyszał w Guano Apes.

8. Unsun „The End of Life”
Zdradźcie mi tajemnicę, jak gość grający kiedyś w Vaderze mógł spłodzić taką płytę? Słodką, nijaką i kiczowatą. Mauser widać zmęczył się black metalem, ale żeby do tego stopnia? Po przesłuchaniu „The End of Life” nasunęła mi się myśl, że powinien zmieć pseudonim na Miki Mauser.

7. Anita Lipnicka i John Porter „Goodbye”
Jak zapowiada duet, ma to być pożegnalna płyta w ich wspólnej karierze muzycznej. Mają z powrotem wrócić do starych projektów. Spodziewałem się wielkiego finału, a otrzymałem płytę nudną do przesady, nie dorastającą do pięt „Nieprzyzwoitym piosenkom”, a zwłaszcza rewelacyjnej „Inside Story”. Lipnicka i Porter, jeśli nie czuli już potrzeby wspólnego grania, mogli się rozstać po cichu. Niestety, postanowili to obwieścić całemu światu, a płytą „Goodbye” udowodnić, że nie są w stanie więcej pisać świetnych piosenek.

6. Dido „Safe Trip Home”
Miałem nadzieję, że poprzedni krążek w dorobku piosenkarki „White Flag” był tylko wypadkiem przy pracy i uda jej się jeszcze stworzyć cudowny, rozmarzony klimat jak na debiucie. Przeliczyłem się. „Safe Trip Home” to album nie tylko bez polotu, ale przede wszystkim bez pomysłu. Przyznam, znajdziemy tu ze dwa-trzy kawałki całkiem zgrabne, ale generalnie thank you, Dido.

5. Puscifer „V is for the Viagra”
Już poprzedni album side projektu Maynarda Jamesa Keenana stanowił dla mnie ciężki orzech do zgryzienia, a teraz otrzymałem to samo, tylko w bezsensownych remiksach. To bolało. Czy ten facet nie może wrócić do Toola albo chociaż do A Perfect Circle, tylko marnuje czas na jakieś bzdety?

4. Sztywny Pal Azji „Miłość jak dynamit”
Wrzucam tę płytkę do odtwarzacza i zaczyna się pierwszy utwór. Jakieś radosne bity, rytmika rodem z przebojów Franz Ferdinand. Kurde, co jest? Oglądam okładkę, by sprawdzić, czy mnie nikt nie zrobił w konia, ale wszystko wygląda na oryginalne. Może i bym łyknął nowe wcielenie Szpala, ale pod inną nazwą. Bo kiedy myślę, że to ten sam zespół, który nagrał „Wieżę radości, wieżę samotności”, to nie wierzę.

3. Video „Video gra”
Już samo nazwisko frontmana Video, Tomasza Luberta, powinno dać wiele do myślenia. To człowiek odpowiedzialny za wylansowanie Dody, z którą grał w Virgin. Po tym, gdy ta puściła go kantem, postanowił spróbować sił z nową formacją. Niestety, brak nieźle wyglądającej wokalistki sprawia, że nie daje się tego ani słuchać, ani oglądać. Lubert chyba sam sobie zdawał z tego sprawę, dlatego do zaśpiewania w utworze „Soft” zaprosił Anię Wyszkoni. Ta widać poczuła ciężar presji związany z poprzednią współpracowniczką muzyka i z tej okazji przefarbowała się na blond, co można podziwiać na tragicznym wideoklipie.

2. Guns N’ Roses „Chinese Democracy”
Nie wiem, co sobie wyobrażał Axl Rose, rzucając na rynek ten materiał pod szyldem Guns N’ Roses, ale ta marka zobowiązuje. Słuchacze nie dadzą sobie wcisnąć kitu, a takim wydaje się ta płyta. Ze starymi Gunsami nie ma nic wspólnego, nie stanowi też kroniki zmian, jakie zaszły w muzyce na przestrzeni ostatnich prawie dwudziestu lat. Czym jest? Zlepkiem lepszych lub gorszych utworów. Gdyby Rose sygnował ją własnym nazwiskiem, nie można by się czepiać. On jednak chciał za wszelką cenę dostać darmowego Dr Peppera. Za odwalenie chałtury powinien się udławić tym napojem albo dostać porządnego rozwolnienia.

1. Queen + Paul Rodgers „The Cosmos Rocks”
“The Cosmos Rocks” to niekwestionowany lider w kategorii Gniot Roku 2008®. Przyznam, że nawet z zainteresowaniem zapoznałem się z koncertówką, na której Paul Rodgers wyjątkowo sprawnie zastępował Freddiego Mercury’ego. Premierowy album to już jednak co innego. Nie bardzo wiadomo, czy traktować go jako próbę nawiązania do starego stylu Queen, czy Free, w którym udzielał się Rodgers. Bo jeśli chodzi o porównania z pierwszą formacją, to skojarzenia kończą się na pierwszym utworze. Wszystko jest nijakie, bez pomysłu i wymęczone, a najlepiej sprawdzają się rzeczy, które tradycję Queen omijają z daleka. Próba wskrzeszenia legendy okazała się kompletną klapą. Podejrzewam, że gdyby Mercury wiedział, iż jego kompani tak dosłownie zrozumieją słowa „The Show Must Go On”, płyta „Innuendo” byłaby o jeden numer krótsza.
koniec
« 1 2
14 stycznia 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Maska kryjąca twarz mroku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.