Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

Patti Smith
‹Banga›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBanga
Wykonawca / KompozytorPatti Smith
Data wydania5 czerwca 2012
Wydawca Columbia Records
NośnikCD
Czas trwania58:40
Gatunekrock
EAN886972221724
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Patti Smith, Lenny Kaye, Tony Shanahan, Jay Dee Daugherty, Tom Verlaine, Jack Petruzzelli, Jackson Smith, Jesse Smith, Johnny Depp, Casa del Vento
Utwory
CD1
1) Amerigo4:36
2) April Fool3:47
3) Fuji-san4:13
4) This is the Girl3:49
5) Banga2:51
6) Maria5:05
7) Mosaic4:13
8) Tarkovsky [The Second Stop is Jupiter]4:50
9) Nine5:03
10) Seneca5:40
11) Constantine’s Dream10:20
12) After the Gold Rush4:13
Wyszukaj / Kup

Pies Poncjusza Piłata i marzenia Konstantyna Wielkiego
[Patti Smith „Banga” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Osiem lat Patti Smith kazała czekać swoim wielbicielom na krążek z premierowym materiałem. Co prawda pomiędzy płytą „Trampin’” a najnowszą „Banga” ukazał się jeszcze album zatytułowany „Twelve”, ale zawierał on jedynie nowe wersje piosenek z repertuaru innych wykonawców. Sprawił jednak, że oczekiwanie stało się odrobinę mniej dokuczliwe.

Sebastian Chosiński

Pies Poncjusza Piłata i marzenia Konstantyna Wielkiego
[Patti Smith „Banga” - recenzja]

Osiem lat Patti Smith kazała czekać swoim wielbicielom na krążek z premierowym materiałem. Co prawda pomiędzy płytą „Trampin’” a najnowszą „Banga” ukazał się jeszcze album zatytułowany „Twelve”, ale zawierał on jedynie nowe wersje piosenek z repertuaru innych wykonawców. Sprawił jednak, że oczekiwanie stało się odrobinę mniej dokuczliwe.

Patti Smith
‹Banga›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBanga
Wykonawca / KompozytorPatti Smith
Data wydania5 czerwca 2012
Wydawca Columbia Records
NośnikCD
Czas trwania58:40
Gatunekrock
EAN886972221724
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Patti Smith, Lenny Kaye, Tony Shanahan, Jay Dee Daugherty, Tom Verlaine, Jack Petruzzelli, Jackson Smith, Jesse Smith, Johnny Depp, Casa del Vento
Utwory
CD1
1) Amerigo4:36
2) April Fool3:47
3) Fuji-san4:13
4) This is the Girl3:49
5) Banga2:51
6) Maria5:05
7) Mosaic4:13
8) Tarkovsky [The Second Stop is Jupiter]4:50
9) Nine5:03
10) Seneca5:40
11) Constantine’s Dream10:20
12) After the Gold Rush4:13
Wyszukaj / Kup
30 grudnia 2011 roku Patti Smith obchodziła sześćdziesiąte piąte urodziny. Kobietom wieku nie powinno się wypominać, ale w tym wypadku to naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia. Niech ma nawet osiemdziesiąt (lub więcej) lat i będzie zgrzybiałą i pomarszczoną staruszką, ale dopóki będzie nagrywać takie płyty jak „Banga”, dopóty będzie wielbiona na całym świecie i nikt nie będzie zaglądał jej w metrykę po to, by artystkę wyśmiać. Jest takie powiedzenie, że na wygląd trzeba sobie zasłużyć. W światku rockowym odnieść je można do Iggy’ego Popa, muzyków The Rolling Stones czy też Stevena Tylera z Aerosmith. Jak również do pani Smith. Niełatwy los i osobiste tragedie odcisnęły piętno na jej twarzy, która z czasem nabrała ostrych i wyrazistych rysów, ale także przydały jej wewnętrznej mocy i charyzmy. Dzięki temu, gdy wychodzi na scenę i zaczyna śpiewać, z miejsca kupuje sobie publiczność. Jej koncerty, o czym dwukrotnie mogła się już przekonać polska publiczność, to prawdziwe misteria rockowe, lecz – co nie mniej istotne – wokalistce udaje się także przenieść tę magię do studia, jest ona obecna na jej kolejnych płytach. Nazywana „matką chrzestną punk rocka”, zasłużyła sobie na to zaszczytne miano w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to wydała cztery albumy („Horses”, 1975; „Radio Ethiopia”, 1976; „Easter”, 1978; „Wave”, 1979), które szybko zostały zaliczone do klasyki gatunku, a jednocześnie znacznie poszerzyły jego granice. Po ślubie z eksgitarzystą proto-punkowego MC5 Fredem Smithem Patti na długie lata wycofała się z show-businessu, urodziła syna Jacksona i córkę Jesse, zajęła się ich wychowaniem. Dopiero w 1988 roku wydała album „Dream of Life”, jednak na następny – „Gone Again” – trzeba było czekać osiem lat. Cztery kolejne krążki ukazały się już we w miarę regularnych (kilkuletnich) odstępach, a były to: „Peace and Noise” (1997), „Gung Ho” (2000), „Trampin’” (2004) oraz wypełniony coverami „Twelve” (2007), po którym ponownie nastąpiła niebezpiecznie przedłużająca się cisza.
Niektórzy w tym czasie zdążyli już zapewne stracić nadzieję, aż tu nagle w ubiegłym roku gruchnęła wieść, że Patti Smith weszła do nowojorskiego Electric Lady Studios (tego samego, w którym trzydzieści sześć lat wcześniej nagrała debiutancką płytę „Horses”), by zarejestrować materiał na jedenasty studyjny album. Co więcej, towarzyszyli jej w tym starzy znajomi, którzy wraz z wokalistką jeszcze w drugiej połowie lat 70. współtworzyli Patti Smith Group, czyli gitarzysta Lenny Kaye oraz perkusista Jay Dee Daugherty; na basie i klawiszach zagrał natomiast ponownie Tony Shanahan, współpracujący z wokalistką od czasów „Gone Again”. Nie zabrakło też gości. W dwóch kawałkach pojawił się niegdysiejszy lider Television, grający na gitarze Tom Verlaine; w sześciu usłyszeć można gitarzystę i organistę Jacka Petruzzellego, który na co dzień występuje w The Fab Faux, tribute-bandzie The Beatles; znalazło się również miejsce dla dzieci pani Smith: gitarzysty Jacksona i pianistki Jesse; w jednym utworze udziela się natomiast – uwaga! między innymi na perkusji – sam Johnny Depp, prywatnie przyjaciel artystki; najdłuższą kompozycję na albumie wokalistka nagrała zaś w towarzystwie włoskich folk-rockowców z grupy Casa del Vento. A to i tak jeszcze nie wszyscy, którzy otrzymali zaproszenie do wzięcia udziału w nagraniach i skwapliwie z niego skorzystali. Nowojorskie studio musiało więc w czasie nagrywania „Bangi” tętnić życiem; najważniejsze jednak, że liderce udało się zapanować nad potencjalnym chaosem, a produkt, który stworzyła, jest najwyższej jakości. Zapowiedzią krążka był wydany 1 kwietnia 2012 roku singiel z piosenką „April Fool”, co może zaskakiwać o tyle, że jest to… najsłabszy numer na całej płycie, która do sprzedaży trafiła na początku czerwca.
Patti Smith to nie tylko wokalistka rockowa, ale również pisarka i poetka. Co za tym idzie, nigdy nie śpiewała o „niczym”; swoje teksty często nasycała wątkami filozoficznymi, religijnymi i politycznymi, nie stroniła też od wyrazistych deklaracji ideologicznych i światopoglądowych. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej płyty, choć akurat na niej mniej jest może polityki, więcej zaś tematów społecznych. Znaczący jest już tytuł krążka, który nawiązuje do zwierzęcej postaci z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa; Banga to pies Poncjusza Piłata, jedyne stworzenie, które rzymski prefekt Judei naprawdę kochał. Ale poświęcona mu piosenka nosi dopiero numer piąty; krążek otwiera natomiast bardzo optymistyczna kołysanka „Amerigo”, w której Smith opowiada, jak wyobraża sobie podróż florenckiego żeglarza Ameriga Vespucciego do Nowego Świata. Tę, którą Włoch miał odbyć w 1497 roku. Z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego wokalistka pozwala słuchaczom kołysać się jak po morskich falach, w finale natomiast tonuje emocje charakterystyczną dla siebie melodeklamacją. Nie jest to może wymarzony początek płyty, ale na pewno zaserwowana na przystawkę kompozycja wpada w ucho i może się podobać. Czego nie da się, niestety, powiedzieć o singlowym „April Fool”, kawałku, który brzmi wyjątkowo nijako. I tym samym zalicza się do bardzo szerokiego grona tych piosenek, które jednym uchem wpadają, a drugim natychmiast wypadają. Na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Zaczynający się od charyzmatycznego indiańskiego zaśpiewu „Fuji-san” artystka poświęciła ofiarom ubiegłorocznego marcowego trzęsienia ziemi i tsunami, które najbardziej dały się we znaki mieszkańcom japońskiej wyspy Honsiu. Jak na pieśń ku czci przystało, jest ona odpowiednio patetyczna, zagrana z rockowym nerwem i zaśpiewana z pazurem. Nie sposób się nie wzruszyć.
W nieco innym klimacie utrzymana jest piosenka „This is the Girl”. Ale też trudno się dziwić, skoro Smith „ofiarowała” ją swej, zmarłej w lipcu 2011 roku, koleżance po fachu – brytyjskiej wokalistce Amy Winehouse. W warstwie wokalnej słychać więc, typowe dla Amy, brzmienia soulowe i rhythm’n’bluesowe, za to muzycznie – zwłaszcza w partii gitary – utwór przypomina… Maanam z czasów „Nocnego patrolu” (vide „Krakowski spleen”). Zaskakuje też „Banga” – nie dlatego, że jest najkrótszym numerem na płycie (trwa niespełna trzy minuty), ale głównie z powodu psychodelicznej, „rozmytej” gitary, której struny szarpie Johnny Depp (jednocześnie udzielający się w tym numerze na bębnach). Jakby jeszcze tego było mało, z drugiego planu dochodzi do nas wycie tytułowego psa, a po plecach przebiegają ciarki. Ogromną porcję emocji niesie ze sobą nostalgiczna „Maria” – kolejny numer-wspomnienie, tym razem francuskiej aktorki Marii Schneider, znanej głównie jako odtwórczyni głównej roli żeńskiej w „Ostatnim tangu w Paryżu” (1972) Bernarda Bertolucciego. Życie aktorki, która zmarła w lutym ubiegłego roku z powodu raka, nie należało do najłatwiejszych; jej najsłynniejsza kreacja okazała się jednocześnie jej największym przekleństwem, doprowadziła bowiem do załamania nerwowego. Ten ból istnienia słychać w głosie Patii Smith, która snuje swą dramatyczną opowieść o nieszczęśliwej kobiecie początkowo przede wszystkim przy akompaniamencie fortepianu i smyczków, później jeszcze sfuzzowanej gitary. W zupełnie inne rejony zabiera słuchaczy orientalizujący, zagrany trochę na alternatywno-country’ową nutę „Mosaic”, w którym instrumentem wiodącym jest mandocello, mniej popularna odmiana mandoliny. W zasadzie tylko głos wokalistki nie pozwala zapomnieć, z kim tak naprawdę mamy do czynienia.
Od ósmego numeru zaczyna się najlepsza część „Bangi” i co najważniejsze, trwa już do końca, co oznacza prawie trzydzieści minut kapitalnej muzyki. Do napisania piosenki „Tarkovsky (The Second Stop is Jupiter)” skłonił Smith seans „Dziecka wojny” (1962), które wokalistka uznała „za najpiękniejszy film o wojnie”. Melodeklamowanemu tekstowi towarzyszą tu wyciszone pojedyncze dźwięki fortepianu (na którym gra córka artystki), z czasem przechodzące w energetyczne, psychodeliczne tony gitary (kłania się syn Patti). Słuchając tego kawałka, momentami można się poczuć jak w latach 70., kiedy to artyści rockowi – nawet ci kojarzeni z punkiem – nie obawiali się eksperymentowania i chętnie sięgali po dokonania muzycznej awangardy. „Nine” – dziewiąty kawałek na płycie (stąd jego tytuł) – to prezent urodzinowy dla Johnny’ego Deppa. Klasyczna rockowa piosenka z dużym potencjałem komercyjnym. Aż dziw, że do tej pory nie wykorzystano jej do promowania całego krążka w mediach (zamiast słabiutkiego „April Fool”). W „Senece” – sennej, hipnotycznej balladzie – Smith udowadnia, nie po raz pierwszy zresztą, że potrafi jak mało kto bardzo oszczędnymi środkami budować niepowtarzalny nastrój. W czym pomagają jej akustyczne brzmienia skrzypiec i akordeonu. Opus magnum albumu jest ponad dziesięciominutowa kompozycja „Constantine’s Dream”, do nagrania której wokalistka zaprosiła Włochów z Casa del Vento (a konkretnie: akordeonistę Saura Lanziego, gitarzystę Lukę Lanziego, basistę Massimiliana Gregoro, skrzypka Andreasa Petermanna, perkusjonalistę Fabrizia Morgantiego oraz grającego na gitarze steel Riccarda Dellocchia). Artystka, przełamując punkowe i nowofalowe konwenanse, niemal na każdej płycie – i robiła tak już przed ponad trzydziestu laty – umieszczała rozbudowane utwory o zaskakująco progresywnej proweniencji (jak chociażby „Birdland” na „Horses”, „Radio Ethiopia”, „About a Boy” i „Fireflies” na „Gone Again”, „Memento Mori” na „Peace and Noise”, „Gung Ho”, wreszcie „Radio Baghdad” i „Gandhi” na „Trampin’”). Służyły jej one zawsze do przekazania najbardziej istotnych treści.
Nie inaczej jest w przypadku „Constantine’s Dream”, w którym Smith – znów raczej melodeklamując niż śpiewając – posiłkuje się myślami cesarza Konstantyna Wielkiego, świętego Franciszka z Asyżu oraz renesansowego malarza włoskiego Piera della Francesci, aby postawić masę pytań natury egzystencjalnej. I to często takich, na które nie ma dobrych, względnie satysfakcjonujących ogół odpowiedzi. Zaczynający się bardzo spokojnie utwór, którego niepokojący klimat tworzy przede wszystkim obecny na dalszym planie duet skrzypiec i akordeonu, z czasem staje się coraz bardziej energetyczny, by nie rzec – szalony. Finał przyprawia zaś o palpitację serca, którego coraz szybszy rytm wybija perkusista. Uspokojenie przynosi, na szczęście, zaserwowany na deser cover jednej z najsłynniejszych piosenek Neila Younga „After the Gold Rush”. Prawdziwie to piękne, fortepianowo-akustyczne, z dziecięcym chórkiem w tle, zwieńczenie znakomitego krążka kultowej artystki. I choć może trochę dziwić fakt, że na najnowszym albumie Smith zaskakująco często sięga po melodeklamacje, należy to zrozumieć – zapewne boi się forsować głos, a może zwyczajnie wie, że pewnych rejestrów już nie wyciągnie. Po prostu należy przyzwyczaić się do myśli, że nowej piosenki zaśpiewanej z takim ogniem w głosie jak „Gloria”, „Because the Night” czy „Dancing Barefoot” się już nie doczekamy, i raczyć tym, co wokalistka nam oferuje. Tym bardziej że wciąż jest to twórczość na najwyższym poziomie. „Banga” nie jest, co prawda, najwybitniejszym dokonaniem Smith, ale na pewno nikt, kto brał udział w nagraniu tej płyty, nigdy nie będzie musiał wstydzić się tego faktu.
koniec
19 czerwca 2012
Skład:
  • Patti Smith – śpiew
  • Lenny Kaye – gitara, chórek (12)
  • Tony Shanahan – gitara basowa, instrumenty klawiszowe, chórek (12)
  • Jay Dee Daugherty – perkusja, instrumenty perkusyjne, chórek (12)
Gościnnie:
  • Tom Verlaine – gitara (2, 9)
  • Jack Petruzzelli – gitara (1, 3-5, 7), organy Hammonda (9)
  • Jackson Smith – gitara (2, 4, 6, 8, 12)
  • Jesse Smith – fortepian (8, 12)
  • Johnny Depp – gitara, perkusja (5)
  • Casa del Vento (11)

Komentarze

16 VII 2012   22:39:03

Najlepszy tekst jaki przeczytałam w języku polskim o nowej płycie Patti Smith. Dziękuję. Zupełnie inaczej słucham tej płyty po tej recenzji. Uwielbiam Patti chyba od 27 lat i własnie spełniłam soje marzenie z nią związane - byłam 11 lipca na koncercie w Berlinie. Bałam się tego jak diabli! Bałam się konfrontacji mojego wyobrażenia na jej temat, setek (a może tysięcy-już nie liczę :))godzin muzyki z obecną Patti, bądż co bądź 65-letnią kobietą. I co? Leżę u jej stóp i wielbię, wręcz obsesyjnie. Jest mistyczna, hipnotyzująca, genialna, jedyna. A z tym wyciąganiem pewnych rejestrów nie jest wcale źle. Mimo przeziębienia świetnie dawała sobie radę i brzmiała o wiele lepiej niż na płycie. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński

Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński

Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.