Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Esensja słucha: Listopad 2012
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Tym razem minirecenzji doczekały się albumy następujących artystów: Chase & Status, How To Dress Well, Sabaton, The xx, Witchcraft oraz ZZ Top. Jak widać, znaczących nazw nie brakuje, zapraszamy więc do czytania i słuchania!

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Esensja słucha: Listopad 2012
[ - recenzja]

Tym razem minirecenzji doczekały się albumy następujących artystów: Chase & Status, How To Dress Well, Sabaton, The xx, Witchcraft oraz ZZ Top. Jak widać, znaczących nazw nie brakuje, zapraszamy więc do czytania i słuchania!
Chase & Status „No More Idols” (2011) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Drugi studyjny album brytyjskiego duetu producenckiego Chase & Status (Saul Milton, Will Kennard) przez kilkanaście miesięcy od premiery zdążył zdobyć wiele pochwał krytyków, a robiąca wrażenie liczba sprzedanych egzemplarzy płyty świadczy również o zdobyciu serc publiczności w Zjednoczonym Królestwie. Twórczość Miltona i Kennarda porównywana jest między innymi do muzyki The Prodigy i Pendulum, co w pewnym sensie wskazuje kierunek, w którym podążyli producenci. „No More Idols” to wybuchowa mieszanka różnych odmian muzyki elektronicznej (z naciskiem na drum and bass i breakbeat) z gitarowymi riffami, w dodatku znakomicie wyprodukowana. Całość brzmi nowocześnie, bardzo chwytliwie i przy tym ma w wielu miejscach prawdziwie rockowy pazur. Przebojowe, wręcz popowe kawałki (jak „Embrace” z gościnnym udziałem White Lies czy „End Credits” z Plan B) przeplatane są połamanymi rytmicznie utworami, takimi jak „Hocus Pocus”, nieco bardziej tanecznymi w stylu drum and bass (otwierające album „No Problem”) czy sięgającymi po wywodzący się z Wysp Brytyjskich nurt grime („Hypest Hype”, „Heavy”). Jak już wspomniałem, na „No More Idols” nie brakuje brzmień gitarowych, dodających kompozycjom ciężaru i znacznie je ożywiających, raz w sposób bardziej rockowy („Fire in Your Eyes”), innym razem przyjemnie podbijających klubową aranżację („Let You Go”). W obliczu rozpadu koncertowego składu Pendulum i niskiej aktywności The Prodigy w zakresie wydawania nowych, studyjnych nagrań, Chase & Status wydają się świetnymi następcami tych formacji. Ponadto cieszy mnie ogromnie fakt, że chociaż Milton i Kennard występują także z setami didżejskimi, to nie są im obce prawdziwe koncerty z zespołem z krwi i kości – nic nie zastąpi żywych muzyków i energii, jaką mogą wygenerować na scenie. Tym bardziej że wiele utworów z tego albumu jest wręcz stworzonych do grania na żywo.
Dawid Josz
How To Dress Well „Total Loss” (2012) [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Tom Krell uwagę przykuwa przede wszystkim wysokim wokalem. Śpiewając w taki sposób, łatwo narazić się na śmieszność, ale to Amerykaninowi nie grozi, choćby dlatego, że operuje głosem w sposób rozważny i odpowiedzialny, a do tego dopasowuje go (często maskując też rozmaitymi efektami) idealnie do rozmytych i metalicznych podkładów. Tak konstruuje przestrzenne i oniryczne r’n’b z nieznacznymi wycieczkami w stronę soulu, chilloutu, zimnego dream popu. Co ciekawe, jego debiutancką płytę „Love Remains” zgodnie uznano za jedną z najlepszych w 2010 roku. Charakterystyczne były dla niej pewne muzyczne zgrzyty. Nie ma ich na opisywanym albumie, który płynie swobodnie i znacznie przystępniej, a zawdzięcza to większej melodyjności poszczególnych kompozycji oraz szerszemu wykorzystaniu instrumentów perkusyjnych. Inicjujący całość „When I Was In Trouble” ledwie majaczy – słychać szumy, pojedyncze klawisze i delikatny głos Krella. Gdyby kolejne utwory utrzymać w tej tonacji, słuchacz niechybnie zasnąłby po trzecim z nich. Jednak już kolejny, „Cold Nites”, nieco się ożywia za sprawą wyraźniejszego bitu, a w końcówce zostaje złowieszczo wzmocniony. Lekko taneczny wydaje się z kolei przyjemnie kołyszący „Running Back”, a następujący po nim „& I Was U”, który w warstwie wokalnej przypomina kawałki z repertuaru Michaela Jacksona, wyposażono w drugiej połowie w rytmiczne i chwytliwe dudnienie. Drugim tak energetycznym (choć to trochę za duże słowo) numerem na płycie jest „Struggle”, lecz raz, że jest znacznie bardziej rozbudowany, a dwa – w jego przypadku dominuje odmienna, niepokojąca atmosfera. Oba utwory na playliście rozdziela instrumentalny „World I Need You, Won’t Be Without You (Proem)” z piękną, kojącą melodią, która baśniowość zawdzięcza smyczkom (a pojawiają się one jeszcze w „Taking To You”). Tegoroczny „Total Loss” potwierdza, że How To Dress Well nie stoi w miejscu: jest dojrzalszy i pewniejszy w swoich producenckich poczynaniach. Krążek stanowi przy tym mały zwrot w stronę bardziej piosenkowych dźwięków, choć niezmiennie zbudowanych z syntetycznych, eterycznych i zimnych elementów, charakterystycznego (i nie dla wszystkich strawnego) wokalu oraz emocjonalnych tekstów, którym daleko do radosnych.
Michał Perzyna
Sabaton „Carolus Rex” [60%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jaki jest Sabaton, każdy widzi. Szwedzi przyzwyczaili nas do tego, że obracają się w klimatach militarystycznych, najlepiej z czasów II Wojny Światowej, a pieśni o bohaterach i wojennych zawieruchach okraszają melodyjnym power metalem. Tym razem jednak muzycy postanowili sięgnąć dalej w przeszłość, a konkretnie do czasów panowania ostatniego absolutnego króla Szwecji Karola XII. Dla nas ten temat na pewno jest mniej nośny niż hymny opiewające bohaterów spod Wizny czy Powstania Warszawskiego, albowiem szwedzki monarcha spuścił nam potężny łomot, zmuszając Augusta II Mocnego do abdykacji. Nie pozwólmy jednak, by historia, zwłaszcza tak odległa, zaważyła na naszych stosunkach z krajem IKEI. Do „Carolus Rex” podszedłem więc z optymizmem, zakładając, że każda zmiana prowadzi ku lepszemu. Zwłaszcza że Sabaton, choć wciąż z sukcesami, powoli zaczął wyczerpywać obraną przez siebie formułę. Niestety, modyfikacja okazała się tylko tematyczna, albowiem pod względem muzycznym wciąż jest to ostre grzanie do przodu z chóralnymi zaśpiewami w refrenie. I to jest podstawowy zarzut, jaki można postawić tej płycie. Gdyby nie świadomość, że mamy do czynienia z przełomem XVII i XVIII wieku, można by pomyśleć, że Joakim Brodén w dalszym ciągu snuje opowieści o samotnym fińskim snajperze dziesiątkującym Armię Czerwoną, pancernej batalii na Łuku Kurskim czy inwazji dywizji Rommla na Francję. Szkoda, że epoka, której jest poświęcona treść liryczna, nie ma odzwierciedlenia w muzyce. Na palcach jednej ręki można zliczyć momenty, kiedy oczami wyobraźni nie widzi się biegnących do szturmu nazistów. Do tych chlubnych wyjątków należą „The Lion from the North”, w którym wokalistę bardzo sugestywnie wspiera chór, „The Carolean’s Prayer” z klimatyczną organową introdukcją organową i chyba najlepszy fragment na płycie, podniosły „Long Live the King”, traktujący o śmierci Karola XII. Reszta to sabatonowa średnia, która z powodzeniem odnalazłaby się na pozostałych płytach formacji. W sumie nie jest źle, ale po tym, kiedy zespół ogłosił temat swojego concept albumu, można było spodziewać się czegoś więcej.
Piotr „Pi” Gołębiewski
The xx „Coexist” [60%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Powiem to od razu: zupełnie nie rozumiem zachwytów rodzimych i nie tylko recenzentów nad tą płytą. W tekście oceniającym „Coexist” esensyjny kierownik działu muzycznego, Michał Perzyna, podkreślał mroczny, duszny klimat całości i to, że jest to muzyka uzależniająca na długie godziny. Z pierwszym na pewno się zgodzę. Atmosfera, jaką tworzą członkowie The xx, jest niepowtarzalna i oczarowuje słuchacza. Co z tego, skoro mieliśmy to wszystko na debiucie formacji. Tam jednak poza klimatem były jeszcze świetne, nienachalne melodie. Tu takich nie ma za dużo („Angels”, „Chained”, „Try”, „Reunion”), reszta to zestaw pastelowych pasaży, które płyną sobie w tle i niewiele z tego pozostaje w pamięci. Mam wrażenie, że zespół nieco przesadził momentami z tym, by dać się wybrzmieć ciszy. Może gdyby to „Coexist” był debiutem The xx, inaczej potrafiłbym na niego spojrzeć, a tak dostaliśmy powtórkę z rozrywki, tyle że nagraną na zasadzie: to samo co ostatnio, tylko wolniej, ciszej i spokojniej. Patent sprawdza się mniej więcej do połowy, potem wytworzony z takim pietyzmem melancholijny klimat zaczyna się robić nużący. Niemniej The xx wciąż pozostają niezwykle intrygującą formacją i nawet jeśli „Coexist” nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, warto jest śledzić jej dalszą karierę.
Piotr „Pi” Gołębiewski
Witchcraft „Legend” (2012) [30%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Na fali popularnego ostatnimi czasy trendu retro, gdzie Graveyard, Red Fang czy Mastodon sięgają po sprawdzone inspiracje do wczesnych lat 70., a bohater recenzji swoje analogowe brzmienie, na poprzednich płytach, ukradł Blue Cheer, Black Sabbath, czy Pentagram, tym razem postanowił uciec nieco od szufladek hardrockowo-doomowych i zagrać nowocześniej. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby z jednej kliszy nie wpadł w drugą. Ale po kolei. Poprzednie płyty, pomimo sprawdzonych wzorców, nadal utrzymywały tożsamość zespołu na powierzchni. Na „Legend” jedyne, co spaja ich charakter, to wokale. Jak na Nuclear Blast przystało, płyta jest perfekcyjnie wyprodukowana i, paradoksalnie, jest to jej największa wada. Gdzieś uleciał ten analogowy sound, a sentymentalny duch został zastąpiony radiową wręcz chwytliwością. Dostajemy zatem standardowego hard rocka w stylu Rival Sons wymieszanego z Thin Lizzy. Na pozór wszystko wydaje się w porządku, ale pod maską szarpania strunami nie kryje się absolutnie nic, co przypominałoby nam o zespole, który z płyty na płytę poszerzał instrumentarium i sięgał po nowe rozwiązania, jak dla przykładu saksofon na „The Alchemist”. Kompozycje na „Legend” są dość proste. Otwierający „Deconstruction” brzmi niczym kalka dokonań wspomnianych wcześniej Irlandczyków. Początek „Flag Of Fate” przypomina do złudzenia „Demon Cleaner” Kyuss, ale daleko Szwedom do piaszczystych riffów mistrzów stonerowego grania. Gdzieniegdzie słychać nawet inspiracje Mastodon. „Dystopia” to wręcz sztandarowy przykład ballady, która mogłaby się pojawić na stronie B sesji „Crack The Skye”. Zasługa w tym przede wszystkim Magnusa Pelandera – bardzo dobrego wokalisty, który dwoi się i troi, aby ubarwić album w możliwie najciekawszy sposób. Niestety, tak jak w filmie, przy słabym scenariuszu nawet najlepszy aktor nie pomoże. Przykro to pisać, ale chwytliwość i nowoczesność „Legend” to gwóźdź do trumny zespołu. Na tym albumie nie pozostało kompletnie nic, co świadczyło o ich odmienności i wyjątkowości. Graveyard ta sztuka się udała, Mastodon także odnalazł się w zapożyczeniach z Franka Zappy. Witchcraft, w nieco odmienionym składzie, pomimo dobrego warsztatu, tylko udowodnił, że warto powrócić do wielkich sceny hardrockowej i przypomnieć sobie ich nagrania.
Przemysław Pietruszewski
ZZ Top „La Futura” [70%]
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Tytuł pierwszej od dziewięciu lat studyjnej płyty ZZ Top jest mocno mylący. Nie znajdziemy na niej nic futurystycznego, wręcz przeciwnie – możemy cofnąć się o cztery dekady, do czasów, kiedy surowy blues rock święcił swoje tryumfy. W zasadzie nikogo nie powinno to dziwić, przecież od ZZ Top nie oczekuje się radykalnych zmian stylu. Mimo to trio z powrotem po latach nie poradziło sobie tak świetnie jak AC/DC, którzy na „Black Ice” udowodnili, że czas się ich nie ima. Niby gitara Billy’ego Gibbonsa nic nie straciła ze swej zadziorności, a jego chropowaty głos pozostał chropowaty, ale mam wrażenie, że po świetnym otwarciu płyty w pewnym momencie z zespołu zeszło powietrze. A przecież można było się spodziewać, że „La Futura” może zagrozić klasycznemu „Tres Hombres” z 1973 roku jako najlepszej płycie w historii zespołu. Brudny, ale i energetyczny „I Gotsa Get Paid” z miejsca został klasykiem southern rocka. Gitara tak uroczo trzeszczy, warczy i chroboce, że aż dziw, iż w czasie nagrań nie spaliło konsoli. Podobnie bardzo dobre wrażenie robi „Chartreuse” z melodyjnym riffem, a także niemal bliźniaczy „Consumption”, jeden z najbardziej gniewnych numerów w zestawie. I tu niestety genialność „La Futury” się kończy. Dalej mamy łzawą balladę „Over You” i po niej zespół nie może wejść już w ten dryg co na początku. Niby grają swój hard rock, ale już bez takiego polotu. Tylko dwie kompozycje zasługują jeszcze na wyróżnienie – kończący całość „Have a Little Mercy” z rwanym riffem i świetną solówką gitarową, a także, tu niespodzianka, drugi spokojniejszy moment – „It’s to Easy Mañana”, a to za sprawą natychmiast wpadającej w ucho melodii. Takim balladom nie mam nic przeciwko! Na osobne brawa zasługuje robota Ricka Rubina jako producenta. Współtworząc szorstkie, oldschoolowe brzmienie „La Futury” udowodnił, że wciąż ma nosa do kręcenia gałkami, bo wspominając jego ostatnie dokonania, można było mieć co do tego wątpliwości (ostatnie płyty Linkin Park i Red Hot Chili Peppers to porządny producencki warsztat, ale nic ponadto). Jeśli zaś chodzi o brodaczy z ZZ Top, to nikt od nich nie wymaga, by na nowo proch wymyślali, tylko robili swoje. I tak też się stało.
Piotr „Pi” Gołębiewski
koniec
3 listopada 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Uzależniający od basu i emocji
— Michał Perzyna

Z tego cyklu

Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

… projektu R.U.T.A.
— Sebastian Chosiński

Październik 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Maj 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna

Kwiecień 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

Marzec 2013 (2)
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Marzec 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Luty 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012 (2)
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012
— Mateusz Kowalski, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Bartosz Polak

Tegoż autora

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Magia i Miecz: Z niewielką pomocą zagranicznych publikacji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.