Jeżeli wydaje wam się, że nie jest możliwe udane połączenie stylistyki typowo europejskiego rocka progresywnego z free-jazzem i amerykańskim soulem, zmienicie swoje zdanie, gdy tylko usłyszycie trzeci album niemieckiej formacji EMERGENCY. Płyta „Get Out To The Country” (nagrana i wydana dokładnie przed trzydziestu laty) powszechnie uważana jest za najważniejsze dokonanie w historii tego zespołu – i tak jest w rzeczywistości!
Monachijskie brzmienie soulu
[Emergency „Get Out to the Country” - recenzja]
Jeżeli wydaje wam się, że nie jest możliwe udane połączenie stylistyki typowo europejskiego rocka progresywnego z free-jazzem i amerykańskim soulem, zmienicie swoje zdanie, gdy tylko usłyszycie trzeci album niemieckiej formacji EMERGENCY. Płyta „Get Out To The Country” (nagrana i wydana dokładnie przed trzydziestu laty) powszechnie uważana jest za najważniejsze dokonanie w historii tego zespołu – i tak jest w rzeczywistości!
Emergency
‹Get Out to the Country›
Utwory | |
Winyl1 | |
1) I Know What’s Wrong | 05:40 |
2) Jeremiah | 06:06 |
3) Take My Hand | 05:33 |
4) Confessions | 04:01 |
5) Early in the Morning | 03:21 |
6) The Flag | 04:00 |
7) Little Marie | 03:44 |
8) Get Out to the Country | 12:07 |
Na tak wysoką jej ocenę złożyło się kilka elementów; najistotniejszym z nich jest jednak aranżacyjny geniusz Hanusa Berki. Chociaż nie jest on wcale kompozytorem większości repertuaru (podpisał zaledwie trzy z ośmiu utworów), to właśnie jego aranżacje i produkcja zdecydowały o wspaniałości i ponadczasowości tego materiału. „Dawniej to ja pisałem wszystkie piosenki. EMERGENCY grało moją muzykę, to ja byłem EMERGENCY. Dzisiaj pisze czworo z nas, co oznacza dopływ świeżej krwi, nowe życie dla tej muzyki” – mówił Berka w jednym z wywiadów udzielonych w roku 1973. I nie sposób nie przyznać mu racji!
Płytę otwiera dynamiczny, przywodzący na myśl „Paint In Black” Rolling Stonesów, utwór zatytułowany „I Know What’s Wrong”. To takie EMERGENCY w pigułce; jest tu bowiem wszystko, co wyróżnia styl zespołu: soulowy, pełen feelingu wokal Petera Bischofa, jazzujące pianino Veita Marvosa, bluesowo-rockowa sekcja rytmiczna Yerzego Ziebrowskiego i Bernda Knaaka, w końcu pojawiające się na razie jeszcze tylko w tle dęciaki Berki. To jeden z tych numerów, które podczas koncertów kapeli na pewno natychmiast podrywały publikę do szaleńczej zabawy. Bo choć, jak na dzisiejsze standardy, kawałek ten jest dość długi (trwa prawie sześć minut), to nawet gdyby trwał drugie tyle – zapewne nikt, oczywiście poza radiowymi prezenterami, nie wnosiłby z tego powodu żadnych protestów.
Jeszcze dłuższy jest „Jeremiah”, ale muzycznie dzieje się w nim tak dużo, że momentami można odnieść wrażenie, iż jest to niemal suita. Zaczyna się jak nastrojowa, sentymentalna ballada, leniwie śpiewana przez Bischofa (trochę w stylu Geffa Harrisona z 2066 & THEN), później jednak, w refrenie, nastrój ulega całkowitej zmianie i mamy do czynienia ze skoczną piosenką z bluesowo-country’owym rodowodem (brakuje chyba tylko gitary slide). Ostatnia minuta jednak ponownie wprawia nas w zdumienie: najpierw nieco rozmytą psychodeliczną syntezatorową solówką, a następnie kilkoma iście bachowskimi dźwiękami organów.
„Take My Hand” to nad wyraz motoryczne połączenie popu i śpiewu gospel. Bischof i wspomagający go w chórkach Richard Palmer-James nieźle się bawią, wyśpiewując wokalizy w stylu – wtedy wprawdzie jeszcze nieznanego – Bobby’ego McFerrina czy… już znanej Urszuli Dudziak. Nakładające się na siebie i przeplatające się nawzajem plany wokalne pozwalają dostrzec cały aranżacyjny kunszt i błysk geniuszu Berki! Jednym z dwóch singlowych przebojów, pochodzących z tej płyty, była piosenka „Confessions”. Otóż to – piosenka! I, uwierzcie, nie ma w tym słowie nic uwłaczającego. To delikatny popowy numer, o którego uroku decyduje przewijający się w tle saksofon barytonowy. Najkrótszym (nieco ponad trzy minuty), ale i najpiękniejszym, utworem jest natomiast „Early In The Morning”. Hipnotyczna, psychodeliczna ballada, jakie śpiewano głównie w Stanach Zjednoczonych w połowie lat sześćdziesiątych, gdy triumfy święcili tacy wykonawcy, jak The Mamas & The Papas („California Dreamin’”), Scott McKenzie („San Francisco”), The Hollies („The Air That I Breathe”), America („Horse With No Name”) czy Gene Pitney („Something’s Gotten Hold On My Heart”). Takie kołysanki mogłyby unieść do nieba najbardziej zatwardziałego grzesznika na skrzydłach wspaniale imitujących całą symfoniczną orkiestrę instrumentów klawiszowych.
Drugim utworem, który zyskał miano przeboju, był „The Flag”. I znów robi się „czarno": począwszy od saksofonowego wstępu, aż po – bardzo bliski poczynaniom mistrza soulu Jamesa Browna – śpiew Bischofa. Powiem więcej: wokal Niemca przypomina momentami… Czesława Niemena z czasów jego współpracy z Niebiesko-Czarnymi, gdy – niemal dekadę wcześniej – śpiewał on „Czas jak rzeka” i „Wiem, że nie wrócisz”.
W podobnym klimacie utrzymana jest piosenka „Litlle Marie”. I chociaż nawiązuje ona do przeszłości (lat sześćdziesiątych), to jednak wyprzedziła też o kilka lat modę, jaka niebawem podbije całą Europę – niestety, w niezwykle prymitywnej, skrajnie kiczowatej formie (jakiej hołdować będą wykonawcy pokroju Africa Simone itp.). To mógł być zresztą kolejny wielki hit EMERGENCY – nie był chyba tylko dlatego, że nikt nie wpadł na to, aby wydać go na singlu. Album zamyka kompozycja tytułowa, skonstruowana w myśl zasady Alfreda Hitchcocka. I jakkolwiek mistrz suspensu odniósł ją do dzieł filmowych, ale sądzę, że spokojnie można ją zastosować także do innych przejawów artystycznej działalności człowiek): najpierw jest trzęsienie ziemi, a później już tylko… napięcie rośnie! Powoli z muzycznego chaosu wyłania się fenomenalny rockowy kawałek o bluesowej harmonii, któremu pikanterii dodają free-jazzowe partie saksofonów i kontrastujące z nimi, pełne klasycznego piękna, solo na flecie. Numer ten kończy się po dwunastu minutach i to właśnie sprawia największy ból, albowiem takie utwory mogłyby ciągnąć się w nieskończoność.
„Get Out To The Country” – przez dziennikarza branżowego pisma „Sounds” określone mianem idealnej „syntezy rocka i jazzu” – to jedna z najbardziej oryginalnych płyt w historii kraut-rocka. Owszem, można wskazywać na dług, jaki muzycy EMERGENCY zaciągnęli wobec amerykańskich mistrzów soulu (co powinno automatycznie obniżać stopień owej „oryginalności”), ale nie sposób nie doceniać odwagi w poszukiwaniu nowych brzmień i nowych rozwiązań. Berka nigdy nie bał się eksperymentowania i niemal zawsze ze swoich eksperymentów wychodził obronną ręką. O wielkości zespołu świadczy zaś jeszcze jeden, zdawałoby się, dzisiaj już niezbyt istotny fakt: płytę tę nagrano w ciągu zaledwie… sześciu dni! A więc i tyle wystarczy, by stworzyć arcydzieło. Pod jednym jednakże warunkiem: trzeba być w pełni świadomym, do czego się dąży – nawet gdy ma to być eksperyment.
Peter Bischof – śpiew, instrumenty perkusyjne
Richard Palmer-James – gitara elektryczna, gitara akustyczna, chórki
Veit Marvos – organy, syntezator, fortepian, mellotron, piano Fendera
Hanus Berka – saksofony: sopranowy, tenorowy, barytonowy; flet, mellotron, piano Fendera
Yerzy Ziembrowski – gitara basowa
Bernd Knaak – perkusja, instrumenty perkusyjne
Nagrań dokonano w Studio 70 w Monachium w czerwcu i lipcu 1973 roku.