Saksofonista Jakob Dinesen, kontrabasista Anders Christensen i perkusista Laust Sonne spotkali się przed trzema laty, by otworzyć nowy rozdział w swojej karierze. Dwaj pierwsi znali się już sprzed lat, ale ten trzeci mógł nawet dla nich być pewną zagadką, ponieważ do tej pory kojarzony był raczej z innymi gatunkami muzycznymi niż jazz. Współpraca okazała się być na tyle satysfakcjonująca, że po albumie koncertowym ukazuje się właśnie jego studyjna kontynuacja – „Moonlight Drive”.
Trzej subtelni panowie
[Jakob Dinesen, Anders Christensen, Laust Sonne „Moonlight Drive” - recenzja]
Saksofonista Jakob Dinesen, kontrabasista Anders Christensen i perkusista Laust Sonne spotkali się przed trzema laty, by otworzyć nowy rozdział w swojej karierze. Dwaj pierwsi znali się już sprzed lat, ale ten trzeci mógł nawet dla nich być pewną zagadką, ponieważ do tej pory kojarzony był raczej z innymi gatunkami muzycznymi niż jazz. Współpraca okazała się być na tyle satysfakcjonująca, że po albumie koncertowym ukazuje się właśnie jego studyjna kontynuacja – „Moonlight Drive”.
Jakob Dinesen, Anders Christensen, Laust Sonne
‹Moonlight Drive›
Utwory | |
CD1 | |
1) Ingrid | 05:24 |
2) Blue Ace | 03:33 |
3) Aveny T | 05:14 |
4) Yahya | 04:02 |
5) Slacker | 04:11 |
6) Dino min Dino | 04:45 |
7) Moonlight Drive | 08:03 |
8) Fela | 05:14 |
9) New Beginning | 04:28 |
Świat jazzu ma to do siebie – i jest to jego jedna z najważniejszych pozytywnych cech – że nieustannie ewoluuje. Nawet uznani muzycy często rotują składami towarzyszących im zespołów, podejmując co rusz nowe wyzwania. Zapraszają do współpracy artystów nie zawsze ze swojego środowiska, wychodząc zapewne z przekonania, iż to, co najwartościowsze, rodzi się na styku – gatunków i kultur. Nie inaczej jest w przypadku tria tworzonego przez trzech uznanych duńskich jazzmanów (i nie tylko): saksofonisty tenorowego Jakoba Dinesena (rocznik 1968), kontrabasisty Andersa Christensena (rocznik 1972) oraz perkusisty Lausta Sonnego (rocznik 1974), którzy na wspólną artystyczną drogę wkroczyli przed trzema laty, nagrywając koncertowy album „Blessings” (2021). W ubiegłym roku natomiast postanowili zarejestrować – tym razem w studiu (wybrali do tego celu kopenhaskie The Village Recording) – nowy materiał.
Po dwóch dniach intensywnej pracy (30 i 31 października 2022 roku) uznali, że dzieło jest gotowe. Słuchacze poznają je 8 września, kiedy to nakładem wytwórni April Records ukaże się album (także w wersji winylowej) „Moonlight Drive”. Każdy z trzech artystów tworzących zespół zapisał już wcześniej ważną kartę w dziejach duńskiej muzyki popularnej. Dinesen i Christensen poznali się jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku, grając razem w formacji Once Around the Park (albumy „Unity”, 1997; „This is the Sound of Music”, 2001; „#3”, 2005). Później ich drogi się rozeszły. Jakob związał się z Beautiful Day („Beautiful Day!”, 2002; „Live at Sun Ship”, 2007), The Pulse („The Pulse”, 2009), ale stanął także na czele własnego Kwartetu, do udziału w którym, obok Andersa, zaprosił gości zza Atlantyku – gitarzystę Kurta Rosenwinkela i perkusistę Paula Motiana („Around”, 1999). Swój Kwartet reaktywował zresztą przed dwoma laty, ale już w zupełnie innym – nazwijmy go „krajowym” – składzie („Unconditional Love”, 2022).
Christensen po rozstaniu z Dinesenem także nie narzekał na brak zajęć. Prowadził własne Trio („Dear Someone”, 2009), znalazł się w składzie skandynawskiego Kwintetu Tomasza Stańki („Dark Eyes”, 2009), ostatnio natomiast wsparł swoim talentem trębaczkę Anne Efternøler („
Anne Efternøler & Lige Børn”). Najciekawszą postacią w tym zestawieniu jest jednak ten trzeci, tutaj grający głównie rolę bębniarza, czyli Laust Sonne. Tak naprawdę jest on niezwykle uzdolnionym multiinstrumentalistą; zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że istnieje instrument, na którym nie potrafi zagrać. Z równym powodzeniem radzi sobie (od 1999 roku) jako perkusista hardrockowo-glammetalowej formacji D-A-D, czyli Disneyland After Dark, muzyk stricte popowy (vide płyty publikowane pod własnym nazwiskiem), kompozytor ścieżek dźwiękowych do spektakli teatralnych i piosenek dla wokalistów z pogranicza popu i rocka, a teraz także i jazzman. W każdej ze swoich tak różnych ról staje na wysokości zadania.
O ile powrót do współpracy Dinesena i Christensena może wydawać się czymś w pełni naturalnym (w końcu razem zaczynali profesjonalną karierę), o tyle dokooptowanie do nich kogoś takiego jak Sonne na pewno było obarczone pewnym ryzykiem. Jak się okazało po publikacji „Blessings”, wszystkie wątpliwości można było odłożyć na półkę. Laust idealnie wpasował się w świat Jakoba i Andersa i nie był to tylko efekt jego profesjonalizmu. On w tę muzykę po prostu doskonale się „wczuł”. Lektura „Moonlight Drive” przekonuje, że kolejne dwa lata, jakie minęły pomiędzy nagraniami, nie były stracone – artyści poznali się i zrozumieli jeszcze lepiej. Na repertuar drugiego albumu tria składa się dziewięć kompozycji. By podkreślić panującą w zespole demokrację, Jakob, Anders i Laust uznali, że każdy z nich dostanie równe szanse, co przełożyło się na to, że w studiu zarejestrowano po trzy utwory każdego z nich.
Album otwierają dwie kompozycje Andersa Christensena. Pierwsza, „Ingrid”, jest dedykowana babce kontrabasisty. Trudno więc być zaskoczonym faktem, że to numer bardzo stonowany i delikatny, z niezwykłą partią saksofonu, który Jakob Dinesen wykorzystuje między innymi po to, aby przywołać różne style jazzu z zamierzchłej nieraz przeszłości. Biorąc pod uwagę kontekst, nie mogło zabraknąć również nastrojowej solówki kontrabasu, po której na plan pierwszy powraca, otulający wszystko dźwiękową kołdrą, subtelny saksofon. „Blue Ace” jest równie zwiewny, lecz dużo bardziej intensywny w warstwie rytmicznej; na tym tle pojawia się natomiast tchnąca optymizmem improwizacja Dinesena. Ale fragmentem najciekawszym jest ten, w którym Anders i Laust nawiązują wprost do stylu amerykańskich mistrzów Christensena – kontrabasisty Charliego Hadena i perkusisty Jacka DeJohnette’a. Solowy popis Sonnego to z kolei prawdziwy majstersztyk perkusyjnej liryki (sic!).
Trzeci w kolejności „Aveny T” to właśnie dzieło bębniarza. Powstało ono przed laty, w czasach kiedy Laust pracował w teatrze i między innymi tworzył piosenki dla klasyka duńskiego pop-rocka C. V. Jørgensena. Rozbudowana, senna introdukcja wprowadza słuchaczy w odpowiedni klimat, podkreślany leniwie snutą opowieścią saksofonisty, z którą z czasem coraz bardziej kontrastuje intensywny duet kontrabasisty i perkusisty. „Yahya” autorstwa Dinesena to z kolei utwór dedykowany Yahyi Hassanowi (1995-2020) – urodzonemu w Aarhus duńskiemu poecie i aktywiście o korzeniach palestyńskich (jego rodzice przenieśli się na Jutlandię w latach 80. XX wieku). W tym przypadku mamy do czynienia z kompozycją nadzwyczaj poetycką i balladową, z charakterystycznym motywem saksofonu nawiązującym do tradycji jazzu z lat 60.
W „Slacker” Laust Sonne starał się połączyć subtelność jazzu (vide partia saksofonu) z energią rocka (perkusja). Nie zdecydował się jednak na to, aby wychynąć z cienia, dlatego też, choć poczyna sobie z dużą mocą, przez cały czas trzyma się jednak drugiego planu, przy okazji też nie pozwalając wyrwać się Christensenowi. W efekcie przez większość czasu ton utworowi nadaje ewoluujący od eterycznego do dynamicznego saksofon. „Dino min Dino” to jeszcze odświeżona staroć. Anders wraz z nieżyjącym już kontrabasistą Nicolaiem Munchem-Hansenem (1977-2017) stworzył ją dla zespołu Once Around the Park. Przed laty nie została wykorzystana, więc postanowił przypomnieć ją teraz. Zaskoczeniem tym razem może być to, że trio skręca tu wyraźnie w rejony freejazzowe, choć akurat finał urzeka delikatnością i melodyjnością.
Numer tytułowy wyszedł spod ręki Lausta, który zagrał w nim nie tylko na bębnach, ale sięgnął również po saksofon altowy. Stąd właśnie rozbrzmiewający od pierwszych sekund duet saksofonowy, który w dalszej części przeradza się w prowadzony przez Sonnego i Dinesena dialog. Od pewnego momentu tym, który przeciera szlak, jest Laust, Jakob podąża za nim, skupiając się na repryzach głównego tematu. Mniej więcej w połowie czeka słuchaczy największa niespodzianka: muzycy postanawiają bowiem pójść na całość, podkręcając tempo i tym samym przeobrażając się w czteroosobową (pamiętajmy, że Sonne występuje tu w dwóch postaciach!) orkiestrę dixielandową. Przedostatni na liście utwór „Fela” (autorstwa Jakoba) to, jak nietrudno się domyślić, hołd złożony nigeryjskiemu ojcu afrobeatu Feli Kucie (1938-1997). Naturalne stają się w tym kontekście wstawki etniczne, z rozbudowaną sekwencją perkusjonaliów i wyrastające z nich freejazzowe improwizacje.
Na zakończenie, zapewne nie bez powodu, muzycy wybrali kolejne dzieło Dinesena – „New Beginning”. Tytuł wcale nie musi mieć tutaj charakteru przekornego. Zwłaszcza że Jakob postanowił dedykować tę kompozycję… przyjaźni. Można się zatem domyślać, że w ciągu ostatnich lat współpracy z Andersem i Laustem ich znajomość znacząco ewoluowała. Że zadowoleni z artystycznych efektów kooperacji, doszli do wniosku, iż warto ciągnąć to dalej. Tym samym zwieńczenie albumu „Moonlight Drive” może stać się jednoczesnym otwarciem – tytułowym „nowym początkiem” – kolejnego rozdziału. W warstwie muzycznej to jeszcze jedna bardzo stonowana opowieść; rytm nadaje jej powolny marsz kontrabasu i perkusji, wokół którego Dinesen buduje hipnotyczną narrację na saksofonie. Spośród zawartych na płycie kompozycji trudno byłoby wybrać bardziej trafną do roli tej, która zamyka i podsumowuje całą historię.

Skład:
Jakob Dinesen – saksofon tenorowy
Anders Christensen – kontrabas
Laust Sonne – perkusja, saksofon altowy (7)