Totalna (elektroniczna) hipnoza [Get the Blessing „Pallett” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Kiedy pod koniec lat 90. ubiegłego wieku umierała grupa Portishead, na jej gruzach narodziła się nowa – The Blessing. Z czasem przeistoczyła się ona w Get the Blessing, stając się przy okazji jednym z najciekawszych zjawisk muzycznych na styku trip-hopu i jazz-rocka. Niebawem, po pięciu latach milczenia, przypomni ona o sobie albumem „Pallett”.
Totalna (elektroniczna) hipnoza [Get the Blessing „Pallett” - recenzja]Kiedy pod koniec lat 90. ubiegłego wieku umierała grupa Portishead, na jej gruzach narodziła się nowa – The Blessing. Z czasem przeistoczyła się ona w Get the Blessing, stając się przy okazji jednym z najciekawszych zjawisk muzycznych na styku trip-hopu i jazz-rocka. Niebawem, po pięciu latach milczenia, przypomni ona o sobie albumem „Pallett”.
Get the Blessing ‹Pallett›Utwory | | CD1 | | 1) Self Oscillation | 07:24 | 2) H40 | 03:26 | 3) Cobalt Cutters | 04:14 | 4) Dry Brush | 03:21 | 5) Sao Pedro | 03:00 | 6) Ambient | 09:41 | 7) Motoric | 02:27 | 8) Small Star of the Big Dipper | 02:41 | 9) Temperate | 04:45 |
Lata 90. ubiegłego wieku zdecydowanie należały do brytyjskiej formacji Portishead. I choć była ona zaliczana, podobnie jak Massive Attack czy Tricky, do triphopowej „wierchuszki”, od wspomnianych kolegów po fachu odróżniały ją jazzowo-rockowe korzenie. W okresie największej świetności grupa wydała dwa albumy studyjne („Dummy”, 1994; „Portishead”, 1997) oraz koncertowe DVD „Roseland NYC Live” (1998). Obok podstawowego składu, czyli wokalistki Beth Gibbons, gitarzysty Adriana Utleya oraz klawiszowca i perkusisty Geoffa Barrowa, zaistnieli na nich również basista Jim Barr i bębniarz Clive Deamer. Zwłaszcza ten ostatni muzyk mógł pochwalić się bogatym życiorysem. W pierwszej połowie lat 80. na koncertach grywał z Hawkwind, a poza tym wspierał swoim talentem – wtedy i później – artystów tego formatu, co Alison Moyet, Siouxsie Sioux, Radiohead, a nawet Jeff Beck i Robert Plant. Kiedy pod koniec ubiegłego stulecia Portishead zawiesiło działalność, Barr i Deamer poszli na swoje, powołując do życia grupę The Blessing. Jej skład uzupełnili dwaj muzycy dobrze znający się z występów w big bandzie Ultrasound Contemporary Jazz Ensemble: saksofonista Jake McMurchie oraz trębacz Pete Judge. Pierwszym, jeszcze nieoficjalnym, przejawem działalności kwartetu była wydana za własne pieniądze płyta „Odd Numbers: The Blessing Live at Bell Bath 2004” (2004); pierwszym oficjalnym krążkiem natomiast wydany cztery lata później „All is Yes”. Po jego publikacji formacja zmieniła nieznacznie nazwę, dodając na początku słówko „Get”. Od tamtej pory, za każdym razem w tym samym zestawieniu personalnym, nagrała jeszcze pięć albumów: „Bugs in Amber” (2009), „OCDC” (2012), „Lope and Antilope” (2014), „Astronautilus” (015) oraz „Bristopia” (2018). A potem… zawiesiła działalność. Nie wszyscy muzycy jednak zawiesili swoje instrumenty na kołkach. McMurchie, Judge i Barr zaczęli grywać koncerty bez Deamera, posługując się przy tej okazji nazwą Blessing in Disguise. Jeden z nich ukazał się nawet na longplayu „Live at Exchange” (2019). Ale i ta historia nie trwała długo. Aż do ubiegłego roku o zespole było cicho. Na szczęście można już o tym mówić w czasie przeszłym, albowiem za kilka dni ukaże się najnowsza, premierowa płyta Get the Blessing – „Pallett” (okładka wyjaśnia skąd ten tytuł). Grupa powróciła w starym składzie, aczkolwiek w studiu wzmocnił ją jeszcze jeden muzyk – grający na gitarze elektrycznej i klawiszach Adrian Utley, stary znajomy z Portishead. Zawarta na najnowszym krążku muzyka wpisuje się w dotychczasowe dokonania kwartetu; ponownie mamy więc do czynienia z nowocześnie brzmiącą mieszanką trip-hopu z jazzem i rockiem. W sumie to trochę ponad czterdzieści minut muzyki, która za sprawą zazwyczaj jednostajnego rytmu i „kwasowych” brzmień sprawia wrażenie concept-albumu. Czy takie było zamierzenie muzyków, nie mam pojęcia. Prędzej czy później wypowiedzą się zapewne na ten temat w wywiadach. Jako że ton Get the Blessing nadają muzycy z sekcji rytmicznej, trudno dziwić się, że to właśnie bas i perkusja tak często wybijają się na plan pierwszy. Że pozostałe instrumenty – saksofony, trąbka, syntezatory, gitara – pełnią zazwyczaj rolę służebną, jedynie dopełniając przekaz. Choć, gwoli ścisłości, zdarza im się także od czasu do czasu zagrać solówkę. Otwierający płytę „Self Oscillation” to ponad siedem minut zapętlonego triphopowo-jazzowego transu, z wyeksponowanym rytmem i pojawiającymi się w tle subtelnymi dźwiękami saksofonu i gitary. Najprzyjemniej robi się jednak w momencie, kiedy swą senną opowieść zaczyna Pete Judge. Ale kto sądzi, że zdąży się zdrzemnąć – jest w błędzie; na drugim planie robi się bowiem coraz gęściej i intensywniej, aż do spuentowanego cichnącą elektroniką finału. W „H40” zespół zwalnia jeszcze bardziej, dzięki czemu robi się niemal hipnotycznie. Uderzające punktowo dęciaki (unisono!) przydają tej kompozycji niesamowitości, która nie przemija nawet wtedy, gdy w części drugiej muzycy rozkręcają się, z jednej strony zagęszczając fakturę, z drugiej – oddając w zakończeniu głos trębaczowi. „Cobalt Cutters” oparty jest nie tylko na leniwym, monotonnym rytmie, ale także wypełniających tło plamach syntezatorowych. Nieco życia wnosi za to powłóczysta partia saksofonu, przez którą w pewnym momencie przebijają nawet – słuch chyba mnie nie oszukał? – dźwięki fortepianu. Początek „Dry Brush”, podobnie jak w kilku innych przypadkach, ponownie należy do Barra i Deamera, którzy budują podkład pod popisy swoich pozostałych kolegów. McMurchie i Judge odpłacają im się nastrojowym duetem. Za to w „Sao Pedro” od pierwszych sekund prym wiedzie stonowany, magnetyczny saksofon, którego w tle wydatnie wspierają nie tylko członkowie sekcji rytmicznej, ale także muzyk odpowiadający za efekty elektroniczne. „Ambient” to najdłuższy utwór na płycie. Jego tytuł w zasadzie wyjaśnia wszystko. Rozbudowana syntezatorowo-elektroniczna introdukcja konsekwentnie buduje nastrój, którego nie psują ani improwizacja gitarowa Adriana Utleya, ani przenikliwe dźwięki przetworzonego elektronicznie dęciaka. „Motoric”, choć krótki, wprowadza dużo ożywienia, które zawdzięczamy zarówno wyeksponowanym basowi i bębnom, jak i nałożonym na siebie kilku ścieżkom instrumentów dętych. Sprawiają one, że chcąc wyłowić wszystkie smaczki, trzeba dysponować szczególnie podzielną uwagą. „Small Star of the Big Dipper” zbudowano na kontrastach: z jednej strony wybrzmiewa delikatny bas i powłóczysta trąbka, z drugiej – powietrze tną elektroniczne zgrzyty. Mimo to wszystko doskonale się uzupełnia, prowadząc do zaskakująco optymistycznego finału w postaci „Temperate”. Cała piątka instrumentalistów, a więc włącznie z Utleyem, daje z siebie wszystko, nie szczędząc mocy ani rozmachu. Wiosną ubiegłego roku Portishead powróciło przy okazji odbywającego się w rodzinnym Bristolu charytatywnego koncertu zorganizowanego przez brytyjską agendę organizacji War Child (dochód z niego został przeznaczony na pomoc uchodźcom z Ukrainy). Być może muzycy grupy potraktują to jako impuls do wznowienia aktywnej działalności. Na razie, czekając na to, cieszmy się kolejnym albumem Get the Blessing! Skład: Jake McMurchie – saksofony Pete Judge – trąbka Jim Barr – gitara basowa Clive Deamer – perkusja
oraz Adrian Utley – gitara elektryczna, instrumenty klawiszowe
|