Czy w momencie nagrywania swojej pierwszej płyty długogrającej Frank Bornemann, twórca i wieloletni lider zespołu ELOY, mógł przypuszczać, iż tworzy w ten sposób legendę niemieckiego rocka?
W cieniu Głębokiej Purpury
[Eloy „Eloy [Mülltonne]” - recenzja]
Czy w momencie nagrywania swojej pierwszej płyty długogrającej Frank Bornemann, twórca i wieloletni lider zespołu ELOY, mógł przypuszczać, iż tworzy w ten sposób legendę niemieckiego rocka?
Eloy
‹Eloy [Mülltonne]›
Utwory | |
CD1 | |
1) Today | 5:56 |
2) Something Yellow | 8:15 |
3) Eloy | 6:15 |
4) Song Of A Paranoid Soldier | 4:50 |
5) Voice Of Revolution | 3:07 |
6) Isle Of Sun | 6:03 |
7) Dillus Roady | 6:32 |
8) Walk Alone (bonus) | 2:46 |
9) Daybreak | 2:51 |
Biorąc pod uwagę fakt, że od samego początku istnienia zespołu młody i niepokorny muzyk przekonywał pozostałych jego członków, iż kapela, w której grają, ma stać się niebawem największą muzyczną gwiazdą w Niemczech – należałoby sądzić, że tak! Inna sprawa, iż w tamtych czasach nie było to aż tak wielkim dokonaniem, ponieważ żadna z istniejących już w RFN kapel nie posiadała statusu supergwiazdy. Kogóż więc Bornemann chciał detronizować? AMON DÜÜL II, CAN czy EMBRYO, które dopiero zaczęły wspinać się po drabinie kariery? Jeśli tak, to zadanie miał ułatwione, ponieważ na tle wyżej wymienionych zespołów ELOY prezentował się nad wyraz komercyjnie. Kwintet z Hanoweru miał bowiem naturalny talent do łączenia symfonicznych zapędów lidera z przebojowymi melodiami i hard rockową motoryką, unikając przy tym typowych dla kraut-rocka (czyli niemieckiej odmiany rocka progresywnego) eksperymentów formalnych. Taki styl stał się zresztą wizytówką grupy Bornemanna na długie lata. Owszem, coraz nowocześniejsze było brzmienie, coraz ciekawsze i rozbudowane kompozycje, ale styl pozostał niezmienny.
Debiutem płytowym ELOY był wydany własnym sumptem singiel, który sprzedawano głównie podczas koncertów kapeli. Wydany w 1970 roku, przez wiele lat był on muzycznym rarytasem; po raz pierwszy wznowiono go bowiem dopiero przed sześcioma laty. Piosenki, które się na nim znalazły – „Walk Alone” oraz „Daybreak” – bardzo przypominają dokonania wczesnych DEEP PURPLE; Erich Schriever stara się nawet śpiewać „pod” Roda Evansa. Chociaż dzisiaj, z perspektywy czasu, trudno im cokolwiek – poza brakiem szczególnej oryginalności – zarzucić, to jednak nie dziwi fakt, iż płytka ta przeszła praktycznie niezauważona. Uparty Bornemann zdołał jednak doprowadzić do podpisania kontraktu płytowego z firmą Philips i już w kwietniu następnego roku (1971) ELOY wkroczyło do studia nagraniowego w Hamburgu, by zrealizować materiał na swój debiutancki longplay. Szczęścia mieli niemało, albowiem producentem płyty został sam Conny Plank (wraz z Dieterem Dierksem jeden z najlepszych niemieckich producentów muzycznych w historii rocka!). Nie dziwi zatem, że brzmieniowo nagrania z singla i longplaya dzieli przepaść. Nie jest to jeszcze wprawdzie mistrzostwo świata, ale utwory z „Mülltonne” (tak bowiem ochrzczono w Niemczech debiut ELOY, chociaż oficjalnie płyta tytułu nie miała) nie brzmią już tak nieporadnie i surowo.
Po otwarciu klapy
Muzycznie album stanowi coś w rodzaju „arki przymierza pomiędzy nowymi i starymi czasy”. Z jednej strony słychać jeszcze pozostałości po erze grania i śpiewania przez członków zespołu (niekoniecznie w składzie ELOY) prostych i melodyjnych piosenek popowych; z drugiej – kompozycje uległy znacznemu rozbudowaniu. Aranżacje również stały się bogatsze i bardziej finezyjne, choć to akurat nie było nigdy najmocniejszą stroną kapeli Bornemanna. Przykładem starych wpływów jest chociażby otwierający album utwór „Today” – zgrabna, rytmiczna piosenka, z wokalizą Schrievera w refrenie, która momentalnie przywodzi na myśl jeden z największych hitów pierwszej odsłony Głębokiej Purpury (tzn. z Evansem na wokalu), czyli „Hush”. Ma ona swój niezaprzeczalny urok, aczkolwiek dzisiaj brzmi już bardzo staromodnie i z właściwym stylem ELOY raczej w ogóle się nie kojarzy. Dużo bliższy mu jest następny numer – ekologiczny protest-song „Something Yellow”. Czegóż nie ma w tej ponad ośmiominutowej, podzielonej na trzy części, mini-suicie? Jest łagodny wstęp na pianinie, jest szalone solo Bornemanna na gitarze, jest w końcu motoryczny podkład sekcji rytmicznej – rzecz dla późniejszego stylu ELOY, wraz z barokowymi brzmieniami organów, najbardziej chyba charakterystyczna.
Z uwagi na tytuł i temat podjęty w tekście ważnym utworem był zapewne kawałek umieszczony na płycie po numerem trzy: „Eloy"! Nie da się go jednoznacznie ocenić, ponieważ efekt świetnego melodyjnego refrenu, w którym Schriever z absolutnym przekonaniem i niemal prawdziwą furią wyśpiewuje: „They are the world / in this land of charity / spend my life / in a land of freedom” (z naciskiem przede wszystkim na: „in a land of freedom”), sąsiaduje z powtarzanym aż do przesady natrętnym riffem gitarowym. Spore wrażenie robi także następna piosenka: „Song Of A Paranoid Soldier” – obraz złamanej psychiki młodego człowieka wracającego z wojny (o ile hippisi w Stanach Zjednoczonych i na Wyspach Brytyjskich często temat ten podejmowali, Niemcy – z przyczyn oczywistych – woleli stać w tym przypadku na uboczu). Utwór utrzymany jest miejscami w konwencji bluesa; efekt niesamowitości potęguje zaś zniekształcony głos wokalisty i jego quasi-renesansowe przyśpiewki; mocną stroną tego kawałka jest również „demoniczny” dialog gitar Bornemanna i Wieczorke, który może symbolizować rozbicie psychiki bohatera.
Tylna strona okładki
„Voice Of Revolution” to najkrótsza, trwająca nieco ponad trzy minuty, i najmniej zapadająca w pamięć piosenka z „Mülltonne”. Kolejna – „Isle Of Sun” – oparta jest głównie na brzmieniu organów. To one dodają temu leniwie snującemu się, hipnotycznemu, psychodelicznemu utworowi, dostojeństwa i „powagi” (w odniesieniu do wpływów muzyki klasycznej). Wokalnie Schriever ponownie nawiązuje do amerykańskich piosenkarzy ery hippisowskiej, robi to jednak z wyjątkowym przekonaniem, bo przecież śpiewa o rzeczach bardzo mu bliskich. Album zamyka „Dillus Roady”, zagrany w hard rockowym stylu niemal klasyczny blues, w którym po raz kolejny widać niemałe wpływy DEPP PURPLE (organy Jona Lorda i gitara Ritchiego Blackmore’a). To jeden z tych utworów, które podczas koncertów musiały robić ogromne wrażenie, bowiem praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty zespół pędzi do przodu jak walec miażdżący wszystko, co napotka na drodze. Prawdziwie mocny akcent na zakończenie! Na dodatek sugerujący, w którym kierunku kapela podąży na następnej płycie.
Po latach słucha się debiutu ELOY z mieszanymi uczuciami. Bo niby nie ma na tej płycie nic odkrywczego, ale jednak powala ona swoją siłą i szczerością przekazu. Wchodząc do hamburskiego studia, Bornemann i koledzy zdawali sobie doskonale sprawę z jedynej być może szansy, jaka się właśnie przed nimi otworzyła. Muzycznie byli jeszcze nie dookreśleni, ale wiedzieli, że chcą podbić świat i – co doskonale słychać w tych nagraniach – dali z siebie wszystko, co wtedy potrafili. Kolejne albumy kapeli stały się klasykami prog-rocka i o debiutanckiej płycie Niemców bardzo szybko zapomniano. Moim zdaniem, niesłusznie, bo jest na niej kilka numerów, bez znajomości których obraz pt. ELOY byłby niepełny.
Wersja LP: PHILIPS, 1971; wersja CD: SECOND BATTLE, 1997
Skład:
Erich Schriever – śpiew, organy, fortepian
Frank Bornemann – gitara, śpiew
Manfred Wieczorke – śpiew, gitara, gitara basowa
Wolfgang Stöcker – gitara basowa
Helmuth Draht – perkusja
Nagrań dokonano w Star-Musik-Studios w Hamburgu w kwietniu 1971 roku.