Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Eloy
‹Eloy [Mülltonne]›

Przed otwarciem klapy
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułEloy [Mülltonne]
Wykonawca / KompozytorEloy
Data wydania1971
NośnikCD
Czas trwania46:35
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Erich Schriever, Frank Bornemann, Manfred Wieczorke, Wolfgang Stöcker, Helmuth Draht
Utwory
CD1
1) Today5:56
2) Something Yellow8:15
3) Eloy6:15
4) Song Of A Paranoid Soldier4:50
5) Voice Of Revolution3:07
6) Isle Of Sun6:03
7) Dillus Roady6:32
8) Walk Alone (bonus)2:46
9) Daybreak2:51
Wyszukaj / Kup

W cieniu Głębokiej Purpury
[Eloy „Eloy [Mülltonne]” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Czy w momencie nagrywania swojej pierwszej płyty długogrającej Frank Bornemann, twórca i wieloletni lider zespołu ELOY, mógł przypuszczać, iż tworzy w ten sposób legendę niemieckiego rocka?

Sebastian Chosiński

W cieniu Głębokiej Purpury
[Eloy „Eloy [Mülltonne]” - recenzja]

Czy w momencie nagrywania swojej pierwszej płyty długogrającej Frank Bornemann, twórca i wieloletni lider zespołu ELOY, mógł przypuszczać, iż tworzy w ten sposób legendę niemieckiego rocka?

Eloy
‹Eloy [Mülltonne]›

Przed otwarciem klapy
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułEloy [Mülltonne]
Wykonawca / KompozytorEloy
Data wydania1971
NośnikCD
Czas trwania46:35
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Erich Schriever, Frank Bornemann, Manfred Wieczorke, Wolfgang Stöcker, Helmuth Draht
Utwory
CD1
1) Today5:56
2) Something Yellow8:15
3) Eloy6:15
4) Song Of A Paranoid Soldier4:50
5) Voice Of Revolution3:07
6) Isle Of Sun6:03
7) Dillus Roady6:32
8) Walk Alone (bonus)2:46
9) Daybreak2:51
Wyszukaj / Kup
Biorąc pod uwagę fakt, że od samego początku istnienia zespołu młody i niepokorny muzyk przekonywał pozostałych jego członków, iż kapela, w której grają, ma stać się niebawem największą muzyczną gwiazdą w Niemczech – należałoby sądzić, że tak! Inna sprawa, iż w tamtych czasach nie było to aż tak wielkim dokonaniem, ponieważ żadna z istniejących już w RFN kapel nie posiadała statusu supergwiazdy. Kogóż więc Bornemann chciał detronizować? AMON DÜÜL II, CAN czy EMBRYO, które dopiero zaczęły wspinać się po drabinie kariery? Jeśli tak, to zadanie miał ułatwione, ponieważ na tle wyżej wymienionych zespołów ELOY prezentował się nad wyraz komercyjnie. Kwintet z Hanoweru miał bowiem naturalny talent do łączenia symfonicznych zapędów lidera z przebojowymi melodiami i hard rockową motoryką, unikając przy tym typowych dla kraut-rocka (czyli niemieckiej odmiany rocka progresywnego) eksperymentów formalnych. Taki styl stał się zresztą wizytówką grupy Bornemanna na długie lata. Owszem, coraz nowocześniejsze było brzmienie, coraz ciekawsze i rozbudowane kompozycje, ale styl pozostał niezmienny.
Debiutem płytowym ELOY był wydany własnym sumptem singiel, który sprzedawano głównie podczas koncertów kapeli. Wydany w 1970 roku, przez wiele lat był on muzycznym rarytasem; po raz pierwszy wznowiono go bowiem dopiero przed sześcioma laty. Piosenki, które się na nim znalazły – „Walk Alone” oraz „Daybreak” – bardzo przypominają dokonania wczesnych DEEP PURPLE; Erich Schriever stara się nawet śpiewać „pod” Roda Evansa. Chociaż dzisiaj, z perspektywy czasu, trudno im cokolwiek – poza brakiem szczególnej oryginalności – zarzucić, to jednak nie dziwi fakt, iż płytka ta przeszła praktycznie niezauważona. Uparty Bornemann zdołał jednak doprowadzić do podpisania kontraktu płytowego z firmą Philips i już w kwietniu następnego roku (1971) ELOY wkroczyło do studia nagraniowego w Hamburgu, by zrealizować materiał na swój debiutancki longplay. Szczęścia mieli niemało, albowiem producentem płyty został sam Conny Plank (wraz z Dieterem Dierksem jeden z najlepszych niemieckich producentów muzycznych w historii rocka!). Nie dziwi zatem, że brzmieniowo nagrania z singla i longplaya dzieli przepaść. Nie jest to jeszcze wprawdzie mistrzostwo świata, ale utwory z „Mülltonne” (tak bowiem ochrzczono w Niemczech debiut ELOY, chociaż oficjalnie płyta tytułu nie miała) nie brzmią już tak nieporadnie i surowo.
Po otwarciu klapy
Po otwarciu klapy
Muzycznie album stanowi coś w rodzaju „arki przymierza pomiędzy nowymi i starymi czasy”. Z jednej strony słychać jeszcze pozostałości po erze grania i śpiewania przez członków zespołu (niekoniecznie w składzie ELOY) prostych i melodyjnych piosenek popowych; z drugiej – kompozycje uległy znacznemu rozbudowaniu. Aranżacje również stały się bogatsze i bardziej finezyjne, choć to akurat nie było nigdy najmocniejszą stroną kapeli Bornemanna. Przykładem starych wpływów jest chociażby otwierający album utwór „Today” – zgrabna, rytmiczna piosenka, z wokalizą Schrievera w refrenie, która momentalnie przywodzi na myśl jeden z największych hitów pierwszej odsłony Głębokiej Purpury (tzn. z Evansem na wokalu), czyli „Hush”. Ma ona swój niezaprzeczalny urok, aczkolwiek dzisiaj brzmi już bardzo staromodnie i z właściwym stylem ELOY raczej w ogóle się nie kojarzy. Dużo bliższy mu jest następny numer – ekologiczny protest-song „Something Yellow”. Czegóż nie ma w tej ponad ośmiominutowej, podzielonej na trzy części, mini-suicie? Jest łagodny wstęp na pianinie, jest szalone solo Bornemanna na gitarze, jest w końcu motoryczny podkład sekcji rytmicznej – rzecz dla późniejszego stylu ELOY, wraz z barokowymi brzmieniami organów, najbardziej chyba charakterystyczna.
Z uwagi na tytuł i temat podjęty w tekście ważnym utworem był zapewne kawałek umieszczony na płycie po numerem trzy: „Eloy"! Nie da się go jednoznacznie ocenić, ponieważ efekt świetnego melodyjnego refrenu, w którym Schriever z absolutnym przekonaniem i niemal prawdziwą furią wyśpiewuje: „They are the world / in this land of charity / spend my life / in a land of freedom” (z naciskiem przede wszystkim na: „in a land of freedom”), sąsiaduje z powtarzanym aż do przesady natrętnym riffem gitarowym. Spore wrażenie robi także następna piosenka: „Song Of A Paranoid Soldier” – obraz złamanej psychiki młodego człowieka wracającego z wojny (o ile hippisi w Stanach Zjednoczonych i na Wyspach Brytyjskich często temat ten podejmowali, Niemcy – z przyczyn oczywistych – woleli stać w tym przypadku na uboczu). Utwór utrzymany jest miejscami w konwencji bluesa; efekt niesamowitości potęguje zaś zniekształcony głos wokalisty i jego quasi-renesansowe przyśpiewki; mocną stroną tego kawałka jest również „demoniczny” dialog gitar Bornemanna i Wieczorke, który może symbolizować rozbicie psychiki bohatera.
Tylna strona okładki
Tylna strona okładki
„Voice Of Revolution” to najkrótsza, trwająca nieco ponad trzy minuty, i najmniej zapadająca w pamięć piosenka z „Mülltonne”. Kolejna – „Isle Of Sun” – oparta jest głównie na brzmieniu organów. To one dodają temu leniwie snującemu się, hipnotycznemu, psychodelicznemu utworowi, dostojeństwa i „powagi” (w odniesieniu do wpływów muzyki klasycznej). Wokalnie Schriever ponownie nawiązuje do amerykańskich piosenkarzy ery hippisowskiej, robi to jednak z wyjątkowym przekonaniem, bo przecież śpiewa o rzeczach bardzo mu bliskich. Album zamyka „Dillus Roady”, zagrany w hard rockowym stylu niemal klasyczny blues, w którym po raz kolejny widać niemałe wpływy DEPP PURPLE (organy Jona Lorda i gitara Ritchiego Blackmore’a). To jeden z tych utworów, które podczas koncertów musiały robić ogromne wrażenie, bowiem praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty zespół pędzi do przodu jak walec miażdżący wszystko, co napotka na drodze. Prawdziwie mocny akcent na zakończenie! Na dodatek sugerujący, w którym kierunku kapela podąży na następnej płycie.
Po latach słucha się debiutu ELOY z mieszanymi uczuciami. Bo niby nie ma na tej płycie nic odkrywczego, ale jednak powala ona swoją siłą i szczerością przekazu. Wchodząc do hamburskiego studia, Bornemann i koledzy zdawali sobie doskonale sprawę z jedynej być może szansy, jaka się właśnie przed nimi otworzyła. Muzycznie byli jeszcze nie dookreśleni, ale wiedzieli, że chcą podbić świat i – co doskonale słychać w tych nagraniach – dali z siebie wszystko, co wtedy potrafili. Kolejne albumy kapeli stały się klasykami prog-rocka i o debiutanckiej płycie Niemców bardzo szybko zapomniano. Moim zdaniem, niesłusznie, bo jest na niej kilka numerów, bez znajomości których obraz pt. ELOY byłby niepełny.
koniec
1 września 2003
Wersja LP: PHILIPS, 1971; wersja CD: SECOND BATTLE, 1997
Skład:
Erich Schriever – śpiew, organy, fortepian
Frank Bornemann – gitara, śpiew
Manfred Wieczorke – śpiew, gitara, gitara basowa
Wolfgang Stöcker – gitara basowa
Helmuth Draht – perkusja
Nagrań dokonano w Star-Musik-Studios w Hamburgu w kwietniu 1971 roku.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

W starym domu nie straszy
Sebastian Chosiński

2 V 2024

Choć szwedzki pianista Adam Forkelid aktywny jest na scenie jazzowej od dwóch dekad, „Turning Point” to dopiero czwarte wydawnictwo, na którego okładce ukazuje się jego nazwisko. Mimo że płyt nagrał przecież znacznie więcej. Wszystkie utwory, jakie znalazły się na najnowszym krążku, są jego autorstwa, ale w ich nagraniu wspomogli go trzej inni doświadczeni artyści.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Wydany przed dwoma laty jazzowo-ambientowy album „Ghosted” Orena Ambarchiego, Johana Berthlinga i Andreasa Werliina był dla mnie nadzwyczaj miłym zaskoczeniem. Dlatego z wielkimi oczekiwaniami przystępowałem do odsłuchu jego kontynuacji. I tu również czekało mnie zaskoczenie, choć niekoniecznie takie, na jakiej liczyłem. Ale w końcu nie wszystko – na to, co dobre – musi powalać nas na kolana, prawda?

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński

Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński

Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński

„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński

Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński

W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński

Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński

Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński

Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.