Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O.
‹Univers zen ou de zéro à zéro›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUnivers zen ou de zéro à zéro
Wykonawca / KompozytorAcid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O.
Data wydania2002
Wydawca Fractal
NośnikCD
Czas trwania71:25
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Electric Love Machine10:33
2) Ange mécanique de Saturne10:31
3) Blues pour bible noire21:40
4) Trinité orphique02:31
5) Soleil de cristal et lune d'argent22:25
6) God bless AMT03:42
Wyszukaj / Kup

Luminarze sonicznych dewiacji: W Kraju Kwasowej Wiśni matki nie znają litości
[Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. „Univers zen ou de zéro à zéro” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Luminarze sonicznych dewiacji” – dziwaczny tytuł firmować będzie teksty o jeszcze osobliwszej od niego muzyce. O albumach dobieranych bez konkretnego klucza, starych i nowych, różnorodnych stylistycznie, zawsze nietuzinkowych. Zwykle kojarzonych z rockiem, chociaż odbiegających od klasycznej rockowej formy. Panie i Panowie, oto cykl o płytach, które czasem bolą, czasem bawią, ale niezmiennie intrygują. Na początek Acid Mothers Temple i „Univers zen ou de zéro à zéro”.

Mieszko B. Wandowicz

Luminarze sonicznych dewiacji: W Kraju Kwasowej Wiśni matki nie znają litości
[Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. „Univers zen ou de zéro à zéro” - recenzja]

„Luminarze sonicznych dewiacji” – dziwaczny tytuł firmować będzie teksty o jeszcze osobliwszej od niego muzyce. O albumach dobieranych bez konkretnego klucza, starych i nowych, różnorodnych stylistycznie, zawsze nietuzinkowych. Zwykle kojarzonych z rockiem, chociaż odbiegających od klasycznej rockowej formy. Panie i Panowie, oto cykl o płytach, które czasem bolą, czasem bawią, ale niezmiennie intrygują. Na początek Acid Mothers Temple i „Univers zen ou de zéro à zéro”.

Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O.
‹Univers zen ou de zéro à zéro›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułUnivers zen ou de zéro à zéro
Wykonawca / KompozytorAcid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O.
Data wydania2002
Wydawca Fractal
NośnikCD
Czas trwania71:25
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
CD1
1) Electric Love Machine10:33
2) Ange mécanique de Saturne10:31
3) Blues pour bible noire21:40
4) Trinité orphique02:31
5) Soleil de cristal et lune d'argent22:25
6) God bless AMT03:42
Wyszukaj / Kup
Muzykalność Japończyków jest powszechnie znana. Zachwycają się Chopinem, kupują miliony płyt, łącznie z tymi, które w Europie i w Stanach skazane zostały na zapomnienie. Jednakże mało kto wie, że Kraj Kwitnącej Wiśni to prawdziwa kopalnia psychodelii i eksperymentów. W tym miejscu wspomnieć należy takie nazwy jak Ghost, Boredoms, Boris, Ruins czy OOIOO. Przede wszystkim zaś Acid Mothers Temple – twór najbardziej szalony, najdziwniejszy i najciekawszy z wymienionych.
Trudno pisać o Świątyni Kwasowych Matek jako o regularnym zespole. Przeszkodą nie są nawet częste zmiany personalne – jest nią równoległe funkcjonowanie kilku składów połączonych głównie osobą Kawabaty Makoto, które odróżnia dopisany do podstawowego miana kolektywu sufiks1). Sprawy nie ułatwiają fuzje ze starszymi specami od pokręconych dźwięków: Gong i Guru Guru. Jedno wszak wcielenie, Acid Mothers Temple & Melting Paraiso U.F.O., bezsprzecznie dominuje i ono właśnie odpowiada za opisywaną pozycję.
Spośród dziesiątek wydawnictw sygnowanych tą nazwą, „Univers zen ou de zéro à zéro” jest prawdopodobnie jednym z najlepszych i esencjonalnym dla twórczości projektu. Prawdopodobnie, nie sposób bowiem poznać wszystkich, niekiedy czteropłytowych albumów grupy. Ten jest egzemplifikacją najważniejszych atrybutów formacji: od aspektów wizualnych – charakterystycznym elementem kilkunastu okładek jest mniej lub bardziej realistyczny wizerunek eksponującej swe bujne kształty niewiasty; przez słowne aluzje – tytuł krążka to nawiązanie do Univers Zero, legendy rockowej kameralistyki; po samą muzykę.
Numer otwierający – „Electric Love Machine” – szybki, motoryczny rock and roll, dzięki kakofonicznym solówkom rozciągnięty jest do dziesięciu minut. Energii dodają mu wszechobecne plamy z syntezatora, krótkie wokalne fragmenty zdają się nie mieć większego wpływu na odbiór. „Ange mécanique de Saturne” opiera się na akustycznej gitarze i czarującym, stylizowanym na dziecinny, śpiewie Cotton Casino. Ballada, tej samej długości, co poprzedni kawałek, wprowadza raczej w nim nieobecną dalekowschodnią atmosferę, przez kolejną godzinę pozostającą istotnym elementem układanki. Do końca ciągną się także dowody na wybitność Acidów, które, mimo niezaprzeczalnego uroku pierwszych kompozycji, stają się słyszalne dopiero chwilę później.
Meritum płyty to dwa, przedzielone niedługim, elektronicznym przerywnikiem, utwory monumentalne: „Blues pour bible noire” i „Soleil de cristal et lune d’argent”. Oba ponad dwudziestominutowe, oba ciężkie, transowe i utrzymane w średnich tempach. Pierwszy to praktycznie wariacja na temat krótkiej, gitarowej frazy. Przeszywające, nerwowe solówki i niemożliwie przeciągnięte pojedyncze dźwięki utrzymują odbiorcę na granicy wyczerpania i euforii. Gdy napięcie sięga zenitu, z pomocą przychodzi Casino, której delikatny, wzięty z innego muzycznego świata głos sprowadza ukojenie. Drugi kolos, chociaż mniej monotonny i lżejszy, jest kompozycją równie radykalną – po pięciu minutach hipnotyzowania kilkoma wciąż powtarzanymi, krótkimi wersami wokalistka milknie, by na pierwszy plan wysunęły się psychodeliczna improwizacja i spacerockowe, syntezatorowe efekty. Śpiew wraca dopiero pod koniec numeru. Po próbie takiej twórczości, „God Bless AMT” – krótki, zakończony bezlitosnym atakiem gitarowego zgiełku miszmasz ptasich trelów, chichotów, zawodzenia i wrzasków – nie powinien zaskakiwać.
Kiedy w 2006 roku Japończycy koncertowali w naszym kraju, tym razem pod szyldem Acid Mothers Temple & The Cosmic Inferno, Kawabata Makoto z właściwym sobie specyficznym poczuciem humoru pochwalił się publiczności znajomością polskiego zdania „kocham cię, zostań ze mną na noc”. I chociaż propozycja ta nie wydaje się szczególnie kusząca, gwarantuję, że kilka nocnych godzin z „Univers zen ou de zéro à zéro” będzie przeżyciem niezapomnianym.
koniec
19 grudnia 2008
1) Kwestia wymaga szerszego objaśnienia. Mamy więc Acid Mothers Temple & The Cosmic Inferno, Acid Mothers Temple SWR (alias Acid Mothers Temple mode HHH), a także jedyną załogę pozbawioną Makoty – Acid Mothers Temple & The Pink Ladies Blues. Za część kolektywu zwykło się także uważać The Mothers of Invasion, której nazwa hołduje słynnej grupie Franka Zappy.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

W starym domu nie straszy
Sebastian Chosiński

2 V 2024

Choć szwedzki pianista Adam Forkelid aktywny jest na scenie jazzowej od dwóch dekad, „Turning Point” to dopiero czwarte wydawnictwo, na którego okładce ukazuje się jego nazwisko. Mimo że płyt nagrał przecież znacznie więcej. Wszystkie utwory, jakie znalazły się na najnowszym krążku, są jego autorstwa, ale w ich nagraniu wspomogli go trzej inni doświadczeni artyści.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Od smutku do radości
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Wydany przed dwoma laty jazzowo-ambientowy album „Ghosted” Orena Ambarchiego, Johana Berthlinga i Andreasa Werliina był dla mnie nadzwyczaj miłym zaskoczeniem. Dlatego z wielkimi oczekiwaniami przystępowałem do odsłuchu jego kontynuacji. I tu również czekało mnie zaskoczenie, choć niekoniecznie takie, na jakiej liczyłem. Ale w końcu nie wszystko – na to, co dobre – musi powalać nas na kolana, prawda?

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.