Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tam musi być jakaś cywilizacja

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Paweł Pluta

Tam musi być jakaś cywilizacja

Znacznie łagodniej traktowała swoich gości Ania Brzezińska, chociaż Greg z PWC, a i jam się, wstyd przyznać, do nich dołączył, wspominaliśmy, nieco jej przeszkadzając, słynnych wynalazców. Głównie rosyjskich, jak Atomowa i Wodorowa, twórców specjalnych rodzajów bomb, tudzież Choinkowa, którego dziełem jest zminiaturyzowana bombka, ale był i Ormianin chyba, Gazowan, który opracował wodę, podobnie jak znowu Rosjanin Sodow, a nawet trafił się nasz rodak Płatnicz, twórca karty swojego imienia. Ania w każdym razie dość wprawnie nas spacyfikowała i opowiedziała o tym, jak się umierało w dawnych czasach. Oczywiście nie biologicznie rzecz biorąc, w tej dziedzinie nie poczyniono raczej wielkich zmian, ale społecznie. Bo tu różnice były, wtedy śmierć przytrafiała się znacznie częściej, toteż i bardziej ludzie byli do niej przyzwyczajeni. Dla ścisłości, śmierć przytrafiała się częściej nie osobiście zainteresowanemu, tylko jego otoczeniu, przy którego pomocy ów pechowiec do drogi na tamten świat się przygotowywał. Toteż, chociaż mało komu się tam spieszyło, jakoś łatwiej było chyba przyjąć do wiadomości, że za którymś razem już się nie uda wykręcić. Jak z każdej porządnej dyskusji, tak i z tej wynikł najpierw jeden wątek poboczny, dotyczący techniki takiego obcinania dużej liczby kończyn, żeby delikwent to przeżył, co podobno niekiedy praktykowano po zwycięskiej bitwie, a następnie zeszło dziwnym sposobem na temat matriarchatu. Pojawił się otóż człowiek twierdzący, że coś takiego nigdy nie istniało, a to co istniało, to nie był matriarchat. Obecne na sali panie zaprotestowały, dołączyli się niektórzy panowie, a potem zaczął się obok konkurs gwiezdnowojenny i nie wiem, jak się to wszystko skończyło.
Na długo już przed tym konkursem Kasia Chmiel wyrażała swoje niezadowolenie z upadku obyczajów, objawiającego się zadawaniem pytań głównie na podstawie gwiezdnowojennych książek albo i gorszych źródeł, przy niemal całkowitym ignorowaniu filmów. Nie da się ukryć, że faktycznie takie podejście do sprawy odcina wszystkich, którzy nie czytują tego rodzaju nadmuchiwanych cykli, w dużej części zresztą wątpliwej jakości, bo choćby umieli narysować każdą klatkę z osobna, to nazwy producenta TIE Fighterów tam nie znajdą. Nie należy jednak przypuszczać, że Kasia w konkursie nie wzięła udziału. Otóż jak najbardziej, razem z Agnieszką i Magdą, aby bronić barw dawnej republiki, jeszcze sprzed czasów imperium nowelizacji i pochodnych. Kiedy konkurs się rozpoczął, przewidywania się spełniły. Pytania w większości pochodziły z różnej maści apokryfów, a przy odpowiadaniu wymagana była idealna precyzja, sięgająca aż po różnice między ’sabre’ i ’saber’. Dziwnym trafem wymagania jakościowe były znacząco redukowane, jeżeli akurat chodziło o niejasności w pytaniach, a nie odpowiedziach.
Zwalczywszy jednak i ten konkurs, mogliśmy udać się do Ewy Białołęckiej, opowiadającej o dzikich dzieciach. Nie chodziło bynajmniej o dzisiejszą młodzież, taką jak Cranberry usiłująca z szafki na końcu sali dyskutować z Ewą, ale o faktycznie istniejących Tarzanów i Mowglich, wychowywanych przez zwierzęta. Największe zdumienie wzbudziło dziecko żyjące w stadzie gazeli, a to głównie ze względu na niezbyt imponującą prędkość ludzkiego biegu. Ktoś sobie jednak przypomniał z opisów, że w razie konieczności chłopiec łapał po prostu najbliższą za szyję, a gazela go ciągnęła. Przypuszczenie, że łapanie za szyję służyło mu również do zdobywania pożywienia nie zyskało większego poparcia i kwestia, czy odżywiał się tylko trawą, czy jeszcze czymś więcej pozostała nierozstrzygnięta. Opowiedziawszy dodatkowo jeszcze o kilku, oględnie mówiąc, patologiach społecznych, w tym o najsłynniejszej, czyli Kasparze Hauserze, Ewa zakończyła prelekcję, a dla części z nas także i cały dzień. Za to na inną część trzeba było czekać do drugiej w nocy, chociaż przyznać trzeba, że prowadząc miłe rozmowy między innymi o wadach i zaletach różnych sieci telefonii komórkowej, oraz o bractwach rycerskich przyzwoitych, i takich noszących glany owinięte misiem.
A niedziela znowu zaczęła się od Jarosława Grzędowicza. Słuchacze co prawda przychodzili falami, wprawiając go w rozpacz, bo stale musiał powtarzać, co mówił, ale jakoś to przetrzymał. Przetrzymał nawet Konrada Lewandowskiego, który zakończywszy wcześniej swoje spotkanie przyszedł popatrzeć, co robi konkurencja. A Jeremiasz jak zwykle mówił ciekawie, uspokajając tylko co jakiś czas siedzącego przy drzwiach Andrzeja Pilipiuka bawiącego się pistoletem. Podobno zabawkowym, ale kto go tam wie. Na szczęście schował go akurat wtedy, kiedy w drzwiach pojawił się tajemniczy osobnik z kamerą filmową, który stanął na środku sali, nakręcił jakiś podejrzanej treści napis będący normalną miejscową dekoracją, potem nas, siedzących naprzeciwko, aż wreszcie wyszedł. Wtedy mogliśmy spokojnie podjąć przerwaną dyskusję, w tym momencie chyba akurat o ludziach bez skafandrów w próżni.
Po Jeremiaszu przyszła kolej na Maję Lidię Kossakowską z jej, ostatnią już w falkonowym cyklu opowieści o życiu pozagrobowym, prelekcją. Tym razem słuchaliśmy o tym, jak to wyglądało na wschodzie, przy czym okazało się, że cała grecka mitologia to jeden wielki plagiat. Chwilowo wygląda na to, że oryginały wymyślili Persowie i inni Babilończycy z tamtych okolic, ale może się jeszcze okaże, że i przed nimi ktoś był. W każdym razie, jak ktoś tam umarł, to w odróżnieniu od Wikingów zawsze źle trafiał. Nawet nie, żeby ktoś go po śmierci jakoś szczególnie męczył, ale było tam po prostu strasznie nudno. Dlatego rodzina musiała się swoimi zmarłymi zajmować, bo inaczej przychodzili im zawracać głowę. Zresztą dobrze, jeżeli na zawracaniu się kończyło, bo i urwać mogli. Co ciekawe, do świata zmarłych mogli trafić również bogowie i nawet im się to nieszczególnie uśmiechało.
Na Mai właściwie Falkon się dla nas skończył, bo spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem wypadło wtedy, kiedyśmy poszli na obiad, tudzież odprawić kogo trzeba pociągiem do Warszawy, Łodzi, albo i Elbląga. Wróciliśmy jednak jeszcze na oficjalne zakończenie z rozdaniem nagród. W ramach zapewne kontynuowania tradycji oryginalnych rozwiązań konkursowych, przy rozdawaniu nagród laureaci nie byli wywoływani imiennie, ale większość pamiętała jakie zajęła miejsca. Potem trzeba było zebrać galerię, lekko w niekontrolowany sposób zdekompletowaną, co zresztą nawet Agnieszkę ucieszyło jako objaw uznania dla jej prac, a następnie zapanowało ogólne odrętwienie pokonwentowe. Wykorzystałem tą chwile spokoju, żeby się dowiedzieć, jak właściwie Cranberry ma na imię, bo się to kiedyś może przydać, a później pozostało tylko jakoś przetrzymać pięć godzin do odjazdu pociągu.
koniec
« 1 2
1 kwietnia 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
Agnieszka ‘Achika’ Szady

1 XII 2023

Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.

więcej »

Razem: Odcinek 3: Inspirująca Praktyczna Pani
Radosław Owczarek

16 XI 2023

Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.

więcej »

Transformersy w krainie kucyków?
Agnieszka ‘Achika’ Szady

5 XI 2023

34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.