Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tam musi być jakaś cywilizacja

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Od redakcji: Czytelnicy pl.rec.fantastyka.sf-f dobrze znają surrealistyczne, tworzone jako ilustracje do bieżących dyskusji, humoreski i impresje Pawła Pluty. Do tej pory Paweł publikował na stronach Fandom i ja Joanny Zielińskiej oraz w Miesięczniku Śląskiego Klubu Fantastyki. Współpracę z Esensją Paweł rozpoczyna wspomnieniową gawędą o jesiennym konwencie Falkon który odbył się w Lublinie pod koniec ubiegłego tysiąclecia.
[alx]

Paweł Pluta

Tam musi być jakaś cywilizacja

Od redakcji: Czytelnicy pl.rec.fantastyka.sf-f dobrze znają surrealistyczne, tworzone jako ilustracje do bieżących dyskusji, humoreski i impresje Pawła Pluty. Do tej pory Paweł publikował na stronach Fandom i ja Joanny Zielińskiej oraz w Miesięczniku Śląskiego Klubu Fantastyki. Współpracę z Esensją Paweł rozpoczyna wspomnieniową gawędą o jesiennym konwencie Falkon który odbył się w Lublinie pod koniec ubiegłego tysiąclecia.
[alx]
Piotr W. Cholewa dokonał czynu bohaterskiego. Nie bacząc na wczesną porę już o 8 rano wsiadł do pociągu, w którym ja czekałem na niego od dwóch i pół godziny, które zajmuje droga z Wrocławia do Katowic. Dzięki poświęceniu Piotra dalszą drogę na wschód przebyliśmy zatem razem. Na dworcu przechwyciła nas Ania Brzezińska, od której nauczyliśmy się podstaw sztuki korzystania z lubelskich autobusów. Dowcip, nie jedyny zresztą związany z tamtejszą komunikacją, polega otóż na tym, że w jednych kasuje się bilety, a w drugich płaci konduktorowi, za to numer linii jest ten sam. Zanim jednak wyszliśmy z dworca, Ania chciała się jeszcze upewnić, kiedy będzie tu musiała wrócić po Ewę Białołęcką i ta zachcianka wprawiła ją w niemałą konfuzję. Okazało się bowiem, że nie ma, przynajmniej w okolicach spodziewanej godziny, pociągu, którym by ona mogła przyjechać. Dopiero wnikliwa analiza rozkładu jazdy ujawniła istnienie ekspresu z Bydgoszczy, miasta rzeczywiście od Gdańska i Elbląga stosunkowo nieodległego, który najwyraźniej został zaszczycony obecnością Ewy.
Uspokojeni, wsiedliśmy więc do autobusu, który Ania prawie nam zafundowała, bośmy się z Piotrem zrzucili po chyba 20 i 50 groszy, a przejazd kosztował złotówkę, ponieważ to akurat był ten prywatny. Po kilku przystankach okazało się, że tu właśnie jest żółta poczta, pod którą czekała na mnie Agnieszka Szady razem z Kasią Chmiel i Cranberry, co zresztą było wyraźnie widać przez okno, więc wysiadłem, a autobus, jak to on, odjechał, tyle że jeszcze zdążyłem pokazać dziewczynom Anię i Piotra w środku, żeby im pomachały. Miejsce tego spotkania dobitnie świadczyło o egzotyce Lublina, bo dowiedziałem się, że umówiliśmy się pod baobabem, jakiego by to drzewo gatunku w rzeczywistości nie było, ale to i tak nic, skoro mogłaby to być ulica Dolna Panny Marii, bo i taką tam mają. Po krótkim zwiedzaniu ładnej, acz mocno odrapanej starówki udaliśmy się do następnego autobusu, ale tym razem kupując zawczasu normalny bilet. I tu pojawiła się doskonała okazja do wygłupienia się, ponieważ kiedy pani w kiosku zapytała, jaki chcę, rozwiewając moje nadzieje, że może są tu jakieś domyślne bilety, które będą pasowały do wszystkiego, nie pozostało mi nic innego, jak zapytać rozpaczliwie Agnieszki, co mam powiedzieć, a następnie powtórzyć, analizę treści zostawiając na spokojniejszy czas, że normalne trzydziestki. Potem się do tego okazało, że oprócz trzydziestek są też i dziesiątki, a oprócz normalnych są jeszcze osobne ulgowe dla uczniów, a osobne dla studentów. Dobrze chociaż, że różniące się ceną.
Te drobne pułapki nie przeszkodziły nam jednak w dotarciu na Falkon. Nie zniechęcił nas nawet zator przed wejściem, w którym samotny organizator zapisywał uczestników. Sytuacja poprawiła się, kiedy dowództwo przysłało mu wsparcie i można było już dostać się do środka. Skoro zaś już się nam to udało, zabraliśmy się za wieszanie rysunków Agnieszki i Kasi, wykorzystując jakieś harcerskie gablotki, z których eksmitowaliśmy co większe plakaty psujące nam kompozycję. Oczywiście zaraz zabrakło pinezek, ale na dnie owych gablotek dawało się znaleźć sporo zapomnianych szpilek, że o kanibalizowaniu tego, czym była przyczepiona oryginalna zawartość nie wspomnę. Nawet można było trochę tego osprzętu wspaniałomyślnie odstąpić spóźnionej nieco konkurencji wieszającej się po sąsiedzku. Oczywiście ich wystawa nie była taka ładna, jak nasza, szczególnie że nie mieli gazetki gwiezdnowojennej.
W końcu zabrakło jednak miejsca do przypinania i galerię trzeba było uznać za skończoną, więc zajęliśmy się obserwowaniem przybywających. A właśnie pojawiła się załoga ’Feniksa’, która przywiozła ze sobą Maję Lidię Kossakowską, trochę później przelotnie mignął mi Ignacy Trzewiczek, zaginiony zapewne następnie gdzieś wśród graczy, bom go już później chyba ani razu nie widział, a wreszcie Ewa Białołęcka, którą najwyraźniej udało się wydostać z pociągu również przybyłej Ani Brzezińskiej. Oficjalne otwarcie konwentu przeczekaliśmy w ukrytym w podziemiach barku, którego lokalizacja wspomagała regulaminowe przepisy o prohibicji, bo ktoś, kto by je naruszył, albo nie trafiłby tam, albo nie znalazł drogi na zewnątrz, dopóki nie powróciłby do stanu ustalonego i byłby z nim spokój.
My większych problemów z wyjściem nie mieliśmy, więc mogłem oglądać z bliska, a poniekąd nawet nieco od środka, bardzo miły konkurs komiksowy, w którym uczestniczył znajomy wampir z Imladris. Wygrali go, to znaczy konkurs, nie wampira, Puszon z Removem, ale to dlatego, że wiedzieli, co mówił Predator ubrany w mundur Sędziego Dredda, podczas gdy Agnieszka Szady, jako kobieta delikatna i subtelna, nie czytuje komiksów tak samczo brutalnych. Zajęła więc miejsce drugie. Zdobywcy pierwszego, doliczywszy się jeszcze, kto miał więcej punktów w eliminacjach, ustalili między sobą kolejność i próbowali naciągnąć organizatora na jakieś porządne nagrody, a nie takie, jakie oni by dali.
Ale właśnie zaczynała się prelekcja Krzysztofa Grzywnowicza, któremu wszystko się kojarzyło z grzybami, a szczególnie halucynogennymi. Jedli je wszyscy i wszędzie, od Syberii po Andy, nie wyłączając Egiptu i Sahary, gdzie zapewne rosły od razu suszone, co i lepiej bo to zawsze łatwiej sproszkować a i transport łatwiejszy, bo lekkie. Jakoś tak po sąsiedzku Stanisław Wargocki, prawdziwy ksiądz, udzielał instrukcji jak egzorcyzmować to, co się w tych grzybowych wizjach przywołało. Tymczasem zaś Piotr Cholewa starał się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Celtowie? Było z tym sporo problemów, ponieważ sam tego nie wiedział, chociaż widziałem w pociągu, że bardzo usiłował się dowiedzieć. Teorie były różne, próbujące również wytłumaczyć, dlaczego nie Skandynawowie, skoro ich mitologia też jest ciekawa, ale do jakiegoś konkretniejszego wniosku nie udało się dojść, tyle że posłuchaliśmy o irlandzkich sposobach na przemyt i o tym, jak to szkoccy nacjonaliści ukradli ćwierćtonowy kamień poniekąd spod dostojnego tyłka królowej brytyjskiej. A właściwie to dowiedzieliśmy się że ukradli, ale jak to w dalszym ciągu nie wiadomo, szczególnie że nikt nie zauważył, kiedy go wynosili.
Potem zabłądziliśmy jeszcze na konkurs pokazywanek, odbywający się w sali ze złowieszczymi pozostałościami konkursu cthulhustycznego na tablicy, ale na krótko, i po następnej wizycie w barze wezwaliśmy dwie taksówki, których kierowcy poinstruowani pierwszy konkretnym adresem, a drugi poleceniem jazdy za tamtym samochodem, dowieźli nas przez nocny Lublin do domu.
Następny dzień zaczął się od konkursu o wiedźminie. Prowadzący go mieli doskonałą zabawę, nieco mniejszą chyba uczestnicy i widzowie, a to ze względu na zestaw pytań. Zaczynały się one zwykle od „wymień wszystkich” i powstały zapewne prostym, ludowym sposobem poprzez wypisanie z książek wszystkich słów zaczynających się dużą literą i po sprawdzeniu, czy przed nimi nie ma przypadkiem kropki lub innego znaku końca zdania umieszczeniu ich w spisie odpowiedzi. Skutkiem było to, że chyba mało kto przekroczył cztery punkty na kilkanaście możliwych, zwycięzca zdobył ich siedem, a pierwszy zdobyty przez kogokolwiek pojawił się jakoś tak w okolicach trzeciej kolejki. Ale nic to, zaraz po wiedźminie pojawił się Robin Hood. Według programu miał o nim opowiadać Puszon, ale okazało się to tylko chwytem reklamowym, ponieważ w rzeczywistości prelekcję prowadziła przede wszystkim Magda Filar. Opowiadała o historycznych śladach znanego rozbójnika, pokazywała zdjęcia lasu Sherwood, z którego niestety ostał się głównie jeden duży dąb, a wreszcie dotarła do Robina w sztuce. Zgromadzeni na sali starcy z rozczuleniem wspominali swoje młode lata, czyli czasy, kiedy Robin Hoodowie w serialach byli prawdziwymi Robin Hoodami, szeryf prawdziwym szeryfem, a Guy z Gisbourne jednym z najwspanialszych durniów w historii.
Ponieważ jednak nic nie trwa wiecznie, również prelekcja Magdy i Puszona dobiegła końca. Strata była jednak niewielka, bo zaraz wziął się do roboty Artur Szrejter. Mówił, jak to on, o Wikingach, a dokładniej o ich życiu pozagrobowym, bo to doczesne to chyba wszyscy w przybliżeniu znają. Życia te łączyły się, jak się okazało, w rocznicę śmierci Wikinga lub pani Wikingowej, kiedy to rodzina zbierała się przy grobie i cieszyła się. Oczywiście nie z tego że z solenizantem mają spokój, aczkolwiek tych motywacji wykluczyć także nie można, ale z tego, że jest już w Walhalli i świetnie się bawi. Problem polegał na tym, że dotyczyło to tylko mężczyzn, bo kobietom na tamtym świecie było znacznie mniej przyjemnie, więc nie do końca wiadomo, z czego się Wikingowie cieszyli na grobach damskich, no ale może z tego, że gorzej już nie będzie.
W czasie spotkania z Arturem organizatorzy przygotowali niespodziankę, polegającą na zebraniu wszystkich w sali gimnastycznej i przekazaniu doniosłej wiadomości o tym, że prohibicji należy przestrzegać, co zresztą praktycznie wszyscy czynili. Niestety mało kto cokolwiek usłyszał, a to ze względu na straszliwy hałas dokoła, ale efekt był, trzeba przyznać, znacznie bardziej widowiskowy niż banalne poinformowanie każdej sali z osobna. W każdym razie, ochłonąwszy w barze po wikińskich zaduszkach, udaliśmy się na następny punkt programu, na konkurs ogólnofantastyczny. Tym razem pytania były bardzo udane, nie za banalne, ale chyba zawsze był na sali ktoś, kto znał odpowiedź. Za to drakońskie kary, jakimi zagrożone było podpowiadanie, skutecznie zgłuszyły widzów, bo jakoś nikt nie chciał, co i dobrze, sprawdzać, czy rzeczywiście wyleciałby z sali za nieopatrznie zbyt głośno powiedziane słowo, więc wokół panowała martwa cisza, co i źle. Twórczym rozwinięciem tych reguł było takie ocenianie odpowiedzi, że jedna z grup, po szczególnie udanym werdykcie prowadzącego, wyszła, nie bez racji, obrażona z sali.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
Agnieszka ‘Achika’ Szady

1 XII 2023

Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.

więcej »

Razem: Odcinek 3: Inspirująca Praktyczna Pani
Radosław Owczarek

16 XI 2023

Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.

więcej »

Transformersy w krainie kucyków?
Agnieszka ‘Achika’ Szady

5 XI 2023

34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.

więcej »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.