Jak by nie dość było spłycenia oryginalnego pomysłu koreańskiego horroru „Lustro” przez jego hollywoodzki remake, to na dokładkę wszystko, co tylko jeszcze wystawało, uklepane zostało w „Lustrach 2”, jego luźnej kontynuacji.
Zemsta za szkłem
[Víctor García „Lustra 2” - recenzja]
Jak by nie dość było spłycenia oryginalnego pomysłu koreańskiego horroru „Lustro” przez jego hollywoodzki remake, to na dokładkę wszystko, co tylko jeszcze wystawało, uklepane zostało w „Lustrach 2”, jego luźnej kontynuacji.
Víctor García
‹Lustra 2›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Lustra 2 |
Tytuł oryginalny | Mirrors 2 |
Reżyseria | Víctor García |
Zdjęcia | Lorenzo Senatore |
Scenariusz | Matt Venne, Sung-ho Kim |
Obsada | Nick Stahl, Emmanuelle Vaugier, Evan Jones, Christy Carlson Romano, William Katt, Lawrence Turner, Stephanie Honoré, Jon Michael Davis |
Muzyka | Frederik Wiedmann |
Rok produkcji | 2010 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 86 min |
Gatunek | groza / horror, kryminał, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Trudno wychwycić, od czego konkretnie zależy powstawanie kontynuacji kinowych horrorów. Niektóre filmy, całkiem niezłe, do końca świata istnieją jako samotne perełki. Inne, nierzadko ewidentnie kiepskie, niespodziewanie obrastają w sequele, prequele, spin-offy i co tam jeszcze bozia dała, dzięki czemu historia z biegiem lat puchnie do formatu kilkunastoodcinkowej mydlanej opery.
Jednym z filmów, które w sumie bez sensu dochrapały się kontynuacji, są „Lustra”. Koreański oryginał – „
Lustro” – był artystycznie wysmakowanym majstersztykiem, w przemyślny sposób łączącym grozę z elementami dramatu i kryminalną zagadką. Jego
hollywoodzki remake realizacyjnie i fabularnie nie dorastał mu do pięt, choć trzeba przyznać, że twórcy przynajmniej postarali się tak skonstruować historię, żeby nie była bezpośrednią kalką pierwowzoru. Udało im się również zastosować kilka oryginalnych tricków ze zwierciadlanymi odbiciami. Po co jednak nakręcono kontynuację „Luster”, filmu może i znośnego, ale nie będącego nawet w stanie na siebie zarobić?
„Lustra 2” są bowiem do bólu wtórne i sztampowe. Owszem, ich fabuła jest nieco bliższa koreańskiego oryginału, stanowiąc chwilami wręcz jego kopię, ale samo to nie zapewnia wysokiej jakości rozrywki. Zabrakło tutaj finezji, a przede wszystkim odpowiedniego budżetu, przez co niedoróbki wychodzą już na poziomie scenariusza.
Zaproponowana opowieść jest samodzielną historią, utrzymującą łączność z poprzednią częścią jedynie za pośrednictwem wielkiego lustra, które zostało ocalone z pożaru domu handlowego Mayflower i trafiło do innego sklepu, będącego dopiero w stanie organizacji. Zgodnie z oczekiwaniami miłośników horroru uwięzione w nim odbicie przejawia mordercze zapędy. Najpierw paskudnie okalecza nocnego strażnika, potem oddziela pewnej nagiej kobiecie głowę od nad wyraz atrakcyjnego korpusu, marnując tym samym kawał gorącego, zgrabnego ciała, a w końcu zabiera się za chlastanie jednego z menedżerów. W tym czasie nowo zatrudniony strażnik, widujący we wszelkich lustrzanych powierzchniach jakąś upiorną dziewoję, rozpoczyna prywatne śledztwo, które ma pozwolić mu ukoić zszargane samochodowym wypadkiem sumienie. W śledztwie zaś z czasem pomaga mu siostra pewnej zaginionej dziewczyny, byłej pracownicy sklepu.
I fajnie, upiorzyca prezentuje szpetnie skrzywione oblicze, kolejne osoby konają w fontannach – co prawda nie zawsze naturalnie wyglądającej – krwi, bohatera dręczą koszmary z przeszłości (zabił w wypadku samochodowym swoją narzeczoną), a za wisienkę na torcie robią akcenty erotyczne – obecność w kadrze pięknej Emmanuelle Vaugier (gra siostrę zaginionej) oraz długie i z detalem kadrowane sceny prysznicowe z piersiastą, wyjątkowo zgrabną, choć może nieprzesadnie urodziwą Christy Carlson Romano. Na tym jednak plusy się kończą.
Od początku czuć, że film został zrealizowany za niezbyt duże pieniądze. Zdjęcia są sinawe, niemal zupełnie wyssane z wszelkich żywszych kolorów, mimo że rzecz była kręcona w słonecznej przecież Luizjanie. Chwilami wręcz można odnieść wrażenie, że ekipa celowo unikała słońca, w dzień siedząc kołkiem w studiu, zaś w plener wychodząc na ogół dopiero po zmroku, a i to bardzo rzadko, bo wiadomo przecież, że zdjęcia zewnętrzne są drogie. Efekty specjalne niekiedy są zaskakująco dobrze zrobione, ale niekiedy tchną plastikiem i kiepską animacją komputerową, co w połączeniu z rozmaitej maści potknięciami (na przykład założeniem, że podczas upadku mocnej, ochroniarskiej latarki jej szkiełko tłucze się na kilkanaście drobnych odłamków) potrafi momentami zniechęcić.
Kiepsko jest też z grą aktorską. Mało kto tutaj jakoś bardziej zauważalnie wczuwa się w swoją rolę, przez co nie sposób przejąć się losami którejkolwiek z postaci. Szczególnie pocieszny jest główny bohater, który biega, jakby chciał, a nie mógł – pędząc na ratunek zagrożonej zemstą ducha osobie… leniwie przestawia nogę za nogą, truchtając niczym okulały emeryt na szesnastym kilometrze maratonu. Podobnie zdumiewa parka idiotycznie skrojonych policjantów, przypominających klasycznych kreskówkowych matołów, wymieniających się absurdalnie pompatycznymi, kompletnie niestosownymi komentarzami.
W seansie nie pomagają też żenująco prymitywne zagrywki – duchy wyskakujące nagle, oczywiście przy odpowiednio głośnej frazie, wyginające czarne, wręcz karykaturalne twarze w dziwnych grymasach rodem z dziecięcych książeczek o złych upiorach. Nie mogło również zabraknąć klasycznych chwytów za ramię i „niespodziewanych” wychynięć zza drzwi. Może i niekiedy rzeczywiście są one w stanie przyspieszyć bicie serca, ale nieodmiennie wkurzają oklepaniem. A ponieważ Victor Garcia najwyraźniej jest przeciętnie utalentowanym twórcą trzeciego sortu, w filmie nie sposób znaleźć świeżego podejścia do tematu i wiele scen jest albo zerżniętych z poprzednich filmów – tak z odciskami dłoni wyłącznie po drugiej stronie szyby, tej „niewłaściwej”, jak i z wyłożoną lustrami windą. Ba! Można tu nawet wyśledzić zapożyczenia z serii „Oszukać przeznaczenie”, że wystarczy wspomnieć „polowanie” na menedżera.
O reszcie minusów nie ma co się bardziej rozwodzić, ale z pewnością warto wspomnieć o schematycznych dialogach (jak się widziało kilka słabszych horrorów, to wiadomo, kto co powie), segmentowej budowie akcji (wizerunek przyszłej ofiary, wymyślne morderstwo, dziesięć minut „śledztwa”, i od początku to samo), logicznych wątpliwościach (miasto tak małe, że w dwie-trzy minuty można dobiec w dowolne jego miejsce; rozkładające się zwłoki w ogóle nie cuchną) i ogólnym zbarbaryzowaniu samej idei i postawieniu jej na głowie (bywa, że to już nie duch w lustrze zabija delikwenta, a dzieje się to jakoś… samo).
„Lustra 2” nie są może dnem kina grozy, ale i tak niespecjalnie warto po nie sięgać. Już lepiej obejrzeć sobie kolejny raz którąś z poprzednich historii.