Oglądając koreańskie „Lustro”, pierwowzór najświeższego filmu Alexandre’a Aja, można zacząć wątpić, kto tak naprawdę jest prawdziwy – my, czy nasze odbicie w lustrze? Kto rzeczywiście decyduje o swoim losie? Czy nie jest przypadkiem tak, że to my jesteśmy odbiciem rzeczywistości zza lustra, a nie na odwrót? A może i my, i nasze odbicie jesteśmy samodzielnymi bytami, złączonymi jedynie tą samą, tylko stanowiącą lustrzane odbicie, twarzą? Można się w tym zgubić, prawda?
Lustro mi się odbiło, panie majster
[Sung-ho Kim „Lustro” - recenzja]
Oglądając koreańskie „Lustro”, pierwowzór najświeższego filmu Alexandre’a Aja, można zacząć wątpić, kto tak naprawdę jest prawdziwy – my, czy nasze odbicie w lustrze? Kto rzeczywiście decyduje o swoim losie? Czy nie jest przypadkiem tak, że to my jesteśmy odbiciem rzeczywistości zza lustra, a nie na odwrót? A może i my, i nasze odbicie jesteśmy samodzielnymi bytami, złączonymi jedynie tą samą, tylko stanowiącą lustrzane odbicie, twarzą? Można się w tym zgubić, prawda?
Koreańskie „Lustro” to jeden z niesłychanie rzadkich przypadków kina doskonałego – inteligentnego, artystycznie wysmakowanego i głęboko zapadającego w pamięć. By jednak docenić jego walory, trzeba na wstępie uświadomić sobie kilka rzeczy. Otóż, wbrew pozorom, nie należy sugerować się kategorią, do jakiej został podpięty film. To wcale nie jest horror. Owszem, jest tu kilka budzących dreszcze grozy scen, ale nie towarzyszy im ani specjalnie mroczna muzyka, ani gwałtowne cięcia obrazu, ani fontanny krwi. Te sceny nie mają tak naprawdę straszyć, a jedynie uświadomić widzowi, że nic, co związane z lustrem, nie powinno być poddawane jednoznacznej interpretacji. Że w pewnych okolicznościach lustra, które od tysięcy lat uchodzą za przedmioty tajemnicze, wręcz magiczne, mogą stać się rodzajem międzywymiarowych wrót. Po drugie – nie należy się spodziewać po „Lustrze” dynamicznej akcji. Cały film jest wielkim plastycznym obrazem, do cna wykorzystującym wszelkie sztuczki z lustrami i robiącym wodę z mózgu tym, którzy zbyt nieuważnie śledzą akcję i zbyt szybko uznają pokazane na ekranie rzeczy za oczywiste. Jak już nadmieniłem – „Lustro” to przykład kina inteligentnego, wymagającego więcej niż minimum uwagi i spostrzegawczości. Zaręczam, że przy spełnieniu tych warunków potrafi zapewnić prawdziwą ucztę duchową.
Podstawowy wątek filmu to próba wyjaśnienia przyczyn śmierci kilku osób, które w zagadkowych okolicznościach zmarły na terenie przygotowywanego do otwarcia centrum handlowego. Za każdym razem zgon następował w bezpośredniej bliskości lustrzanej tafli, i za każdym razem jakiś szczegół budził spore wątpliwości zarówno u policjanta prowadzącego śledztwo, jak i u szefa ochrony obiektu, który z coraz większym zainteresowaniem zaczyna badać sprawę. To drugie, jak najbardziej prywatne śledztwo dość szybko przeradza się w dość skomplikowaną opowieść o życiu byłego policjanta, który po popełnieniu fatalnego błędu (spowodowanego – jakżeż by inaczej – przez lustro) odszedł ze służby i pogrążył się w alkoholizmie. Z czasem pojawia się jeszcze jeden ważny wątek – dziewczyny, która twierdzi, że ma mieszkającą w lustrze siostrę-bliźniaczkę. A wszystko to podlane jest sosem symboliki zwierciadlanych wizerunków, czemu towarzyszą filozoficzne wręcz dywagacje, dotyczące możliwości rozszczepienia osobowości ludzkiej na dwa odrębne, samodzielne byty – realny i lustrzany. Na tyle samodzielne, żeby były zdolne przetrwać śmierć swojej drugiej połowy.
Jest więc kryminalna zagadka, jest temat do głębszych przemyśleń, jest dreszcz emocji, a do tego są zdumiewające bogactwem chwytów zdjęcia, przy robieniu których wykorzystano mnóstwo tricków z lustrami, przez co częstokroć nie sposób zorientować się w pierwszych sekundach, czy oglądamy rzeczywistość, czy jednak jej zwierciadlane odbicie. Wrażenie obcowania z mistyczną tajemnicą, której malutki, ale zatrważający w wymowie rąbeczek odsłonili nam twórcy „Lustra”, potęguje perfekcyjne dopracowanie pozostałych elementów filmu. Wspaniały jest montaż: nie ma tutaj ani jednej zbędnej sekwencji. Każda scena stanowi istotny, choć często bardzo drobny, fragment całości. Fabuła jest jak stos odłamków, które – rzucając zwodnicze błyski – budują obraz coraz bardziej fascynujący i niepokojący. Nie ma tu ani jednego zbędnego dialogu, zdjęcia czy zachowania. Wszystko w pewnym momencie zaczyna pasować do układanki, objawiając głębię kilku przenikających się z sobą płaszczyzn.
Całość zręcznie podkreśla umiejętna scenografia i oświetlenie planu, wyciągające z magii luster tyle, ile tylko się da w fabularnym filmie. Do tego dochodzą dyskretne, ale nad wyraz solidnie wykonane efekty specjalne, bardzo porządne udźwiękowienie, a także spokojna, naturalna gra aktorska, która idealnie pasuje do rozkręcającej się z powolną konsekwencją opowieści. Nie sposób w tej sytuacji porównywać obu filmów – eleganckiego, koreańskiego pierwowzoru i prymitywnej, obliczonej niemal wyłącznie na wzbudzanie strachu amerykańskiej wersji. To dwa zupełnie odrębne, nieprzystające do siebie światy. Można powiedzieć, że hollywoodzka wersja opowieści to odbicie dalekowschodniego oryginału w brudnym, krzywym zwierciadle.
Polecam więc oryginalne, koreańskie „Lustro” wszystkim tym, którzy chcą kina tajemniczego i skłaniającego do przemyśleń; przestrzegam jednak powtórnie, iż nie każdemu film ten się spodoba. Raz – bo bliżej mu do dramatu niż horroru, a dwa – bo na seansie trzeba trochę pogłówkować. Podobno jednak myślenie nie boli.