Piękna próżnia [Walter Hill „Supernova” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl „Supernova” jest jednym z tych filmów, które warto obejrzeć głównie dla efektów specjalnych, bowiem reszta – aktorstwo, fabuła czy muzyka – jest raczej na przeciętnym poziomie. Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie chodzi mi bynajmniej o efekty typu „zagłada świata”, „piekło szalejących żywiołów”, czy „mamo, namaluj mi świat”. Rzeczą godna uwagi w tym filmie jest statek kosmiczny, na którym dzieje się cała akcja. Urzekająco piękny statek. Statek zrobiony bardzo pomysłowo i zgrabnie, choć może nieco bez sensu. Ale po kolei...
Piękna próżnia [Walter Hill „Supernova” - recenzja]„Supernova” jest jednym z tych filmów, które warto obejrzeć głównie dla efektów specjalnych, bowiem reszta – aktorstwo, fabuła czy muzyka – jest raczej na przeciętnym poziomie. Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie chodzi mi bynajmniej o efekty typu „zagłada świata”, „piekło szalejących żywiołów”, czy „mamo, namaluj mi świat”. Rzeczą godna uwagi w tym filmie jest statek kosmiczny, na którym dzieje się cała akcja. Urzekająco piękny statek. Statek zrobiony bardzo pomysłowo i zgrabnie, choć może nieco bez sensu. Ale po kolei...
W kosmosie pełni służbę medyczny statek ratunkowy „Słowik”. W pewnym momencie odbiera sygnał SOS i rusza skokiem podprzestrzennym (chyba, bo nie jest to dokładnie wyjaśnione) na odległość 3432 lat świetlnych. Na miejscu okazuje się, że skoku nie przeżył kapitan (w ostatniej chwili zamienił się z lekarką kapsułami, bo widział, że jej kapsuła jest uszkodzona), a ze względu na bliskość gwiazdy statek ma niewiele czasu na uzupełnienie straconego przy wyjściu z podprzestrzeni paliwa. To jednak nie jedyny problem załogi. Człowiek, który nadał SOS, jest niezupełnie tym, za kogo się podawał. Na dokładkę jego ciało jest w zastanawiająco doskonałej formie, zaś w bagażach na statku rozbitka znajduje się tajemniczy artefakt. Nowy kapitan (w tej roli James Spader) bierze przedmiot pod klucz, co bardzo denerwuje rozbitka. Wkrótce zaczynają znikać członkowie załogi... Film jest zrobiony bardzo plastycznie, ale czegóż innego można się było spodziewać po studiu Digital Domain, skoro studio to jest odpowiedzialne za efekty specjalne w takich filmach, jak „Apollo 13”, „Piąty element”, „Titanic”, „Armageddon” czy wreszcie „Między piekłem a niebem”. Wszystkie urządzenia statku są dopracowane graficznie i „wyślicznione”, jak się tylko dało. Mimo że jestem zwolennikiem raczej statków brudnych i zaniedbanych, jak choćby „Nostromo” z „Obcego” – bo w końcu kto miałby dbać o czystość w takich ogromnych jednostkach – to jednak „Słowik” mnie urzekł. Owszem, statek jest bezsensownie duży, z ogromnymi pustymi przestrzeniami i wielkimi panoramicznymi oknami, ale przy tym tak zgrabny, że w sumie mijanie się z prawdopodobnymi realiami rzeczywistych lotów kosmicznych (naturalnie jeśli kiedykolwiek takie dojdą do skutku) nie przeszkadza aż tak mocno. Złapałem się nawet w pewnym momencie na tym, że obserwuję obecną w filmie technikę i podziwiam grację, z jaką konstrukcja została zaprojektowana, nie zwracając większej uwagi na fabułę... Oczywiście nie da się uniknąć niewygodnych pytań. Na przykład: dlaczego „Słowik” rusza w podróż mimo zepsutej kabiny? Czy ważniejsze jest życie rozbitka, czy też kapitana, bez którego statek w ogóle może trafić szlag? Jak to jest, że nie ma na pokładzie mechanika? Że nie ma części zapasowych? Że kapsuł jest tylko tyle, ilu członków załogi? Że odliczanie trwa w trakcie wchodzenia załogi do kapsuł, a nie już po ich wejściu? Gdzie margines bezpieczeństwa? Dlaczego na statku szpitalnym jest sala operacyjna i izolatka, a nie ma kapsuł dla ratowanych rozbitków? Czy w takim razie po przejęciu rozbitków na pokład statek wraca setki, tysiące lat do macierzystego układu? Mógłbym jeszcze chwilę stawiać pytania tego kalibru, choćby na temat ukrytego w zagadkowym polu siłowym zalążka nowego Wszechświata, czy postaw członków załogi względem zagrożenia, ale po co? Zmęczę się tylko, a nic z tego nie wyniknie... Niestety, urocza strona wizualna filmu miała swoją cenę. Film powstawał w niesłychanych bólach. Scenariusz do niego był gotowy już w roku 1991. Szkice statku zrobił sam H. R. Gigera. Cóż z tego, skoro po drodze wynikły kłopoty z budżetem, strajki w Hollywood i niesnaski producentów z kolejnymi reżyserami. Gdy film wreszcie był gotów, w wyniku różnicy zdań reżyser, Walter Hill, porzucił końcowe prace nad filmem, dzięki czemu studio wprowadziło własne poprawki – to znaczy wycięło prawie połowę gotowych efektów specjalnych. W ramach protestu Francis Ford Coppola, jeden ze współproducentów filmu, wycofał swoje nazwisko z czołówki, a nazwisko Waltera Hilla zastąpiono pseudonimem Thomas Lee. Może pokrótce wyjaśnię, o co chodzi z tym pseudonimem. Otóż organizacja zrzeszająca amerykańskich reżyserów zakazuje ukrywania nazwiska twórcy filmu, jednak za jednym wyjątkiem: kiedy film zostaje odebrany reżyserowi i wbrew jego woli przemontowany w taki sposób, że zmienia się sens fabuły. Wówczas na prośbę pokrzywdzonego reżysera organizacja może wyrazić zgodę na zmianę nazwiska figurującego w liście płac. Od roku 1968 nazwiskiem tym było Alan Smithee. Jednakże w roku 1997 na ekrany kin wszedł „An Alan Smithee Film: Burn Hollywood Burn”, który – zdaniem organizacji reżyserów – za bardzo rozpropagował stosowany dotychczas pseudonim i wprowadzono nowe nazwisko – Thomas Lee – zastosowane po raz pierwszy właśnie w „Supernovej”. Reasumując – mimo, że film nie jest zbyt mądry, wart jest obejrzenia właśnie ze względu na statek, jedną z najbardziej efektownych i eleganckich konstrukcji w historii kina sf.
|