Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ingmar Bergman

ImięIngmar
NazwiskoBergman

Starcie Bergmanów

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Lipiec miesiącem Ingmara Bergmana. 14.07 mieliśmy 92 rocznicę urodzin, a 30.07 czeka nas 3 rocznica śmierci. Z tej okazji, pomiędzy tymi datami, prezentujemy artykuł Patrycji Rojek zestawiający ze sobą Bergmana-reżysera z Bergmanem-scenarzystą.

Patrycja Rojek

Starcie Bergmanów

Lipiec miesiącem Ingmara Bergmana. 14.07 mieliśmy 92 rocznicę urodzin, a 30.07 czeka nas 3 rocznica śmierci. Z tej okazji, pomiędzy tymi datami, prezentujemy artykuł Patrycji Rojek zestawiający ze sobą Bergmana-reżysera z Bergmanem-scenarzystą.

Ingmar Bergman

ImięIngmar
NazwiskoBergman
Herezja, którą zamierzam niżej wygłosić, być może zrówna mnie z ziemią w oczach wielu. Wcielając się zatem w rolę klasycznego burzyciela ładu, niegodziwie i nikczemnie stwierdzam: reżyser Ingmar Bergman wcale nie tworzył arcydzieł. Powiem więcej – niektóre z jego filmów są zwyczajnie przegadane. Niektóre wloką się niemiłosiernie, niektóre straszą nieuzasadnioną skrótowością. Niektóre zaś wypełnione są szpecącymi lukami i ostatecznie pozostawiają widza w okrutnej dezorientacji, którą ów poczciwiec wytłumaczy sobie później własną niewrażliwością na prawdziwą sztukę. A jednak dzieła reżysera Ingmara Bergmana są wciąż wyjątkowe i niepowtarzalne – wybitne w swoim kształcie, poruszające wrażliwość całych mas, wyjęte poza ramy epok i trendów. To dzieła, które w istocie przegrać mogą tylko w jednym starciu: z dziełami Ingmara Bergmana – pisarza i scenarzysty. Ale za to – w moim mniemaniu – przegrywają sromotnie.
Produkt gorszego filmowca
Jak świat światem, a kino kinem, rola scenarzysty w procesie filmowej produkcji zawsze była niedoceniana. Możliwe, że powodem tej dyskryminacji była staroświeckość jego kunsztu – wciąż zaliczanego do wynalezionej już przed wiekami literatury. Ta z kolei, nie umywała się do filmu i jego warstwy technicznej – na czele z obrazem, później dźwiękiem, a w końcu i do efektami specjalnymi. A najważniejszy i tak zawsze był i jest reżyser, przy którego boskiej osobie, choćby i najbardziej utalentowany scenarzysta zawsze będzie tylko filmowcem gorszego gatunku. A przynajmniej gatunku mniej uprzywilejowanego.
Zarówno teraz, jak i za czasów, kiedy reżyser zawsze był także scenarzystą filmu, ten ostatni pozostawał z tyłu. Bo o ile roi się od reżyserów kręcących dzieła na podstawie własnych scenariuszy, o tyle zawodowi scenarzyści robiący filmy ze swoich dzieł występują w przyrodzie rzadko. Liczy się efekt. Liczy się produkt końcowy. Niezależnie od tego, które z tych dzieł jest rzeczywiście bardziej wartościowe.
Scenariusz filmowy jako gatunek literacki pretenduje do bycia moim ulubionym – głównie przez wzgląd na jego pragmatyzm. Z założenia jest dynamiczny, perfekcyjnie zorganizowany, brak w nim zbędnych elementów. To ostatnie z prostej przyczyny odróżnia go od teatralnego dramatu – taśma filmowa była niegdyś zbyt cenna. Techniczne realia zmieniały się, a powściągliwy, użytkowy charakter scenariusza pozostał ten sam.
Ale wybitny scenarzysta, niezrażony ograniczeniami, z łatwością wpakuje w ciasne formalne ramy prawdziwe arcydzieło. Takim geniuszem był Ingmar Bergman. Na wiele miesięcy przed kręceniem filmu przygotowywał on scenariusz literacki, bądź plan słowny filmu, jak wytwór ten nazwał Kazimierz Młynarz – jeden z polskich tłumaczy Bergmana. Pisał go dla wąskiej ekipy i dbał, by dobrze się go czytało. Fascynujące jest jednak to, że użytkowy charakter jego tekstów nie zdominował ich treści. Po ich wydaniu w formie książkowej, okazało się bowiem, że w roli adresatów świetnie odnajduje się również szeroka publiczność. Z tą różnicą, że dla niej scenariusze są po prostu kawałkiem dobrej literatury. I wreszcie czymś w pełni klarownym i czytelnym.
Odcyfrować treść
Trudno przecież zaprzeczyć, że filmy Bergmana bywają, delikatnie mówiąc, enigmatyczne. A wiadomo, że z odczytywaniem nagromadzenia symboli bywa u nas różnie. Efektywniejszymi interpretatorami jesteśmy, gdy zostaniemy wyposażeni w czas do namysłu i święty spokój. Szybko zmieniające się klatki sztucznie narzuconego obrazu, skutecznie nam to uniemożliwiają. O ile kartkę da się cofnąć, z filmem jest trudniej, bo grozi to zaburzeniem założonej przez autora ciągłości. Dzieło pisane nie pęta nas tego typu ograniczeniami.

Ingmar Bergman
‹Sceny z życia małżeńskiego›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSceny z życia małżeńskiego
Tytuł oryginalnyScener ur ett äktenskap
Dystrybutor Gutek Film
Data premiery11 maja 2007
ReżyseriaIngmar Bergman
ZdjęciaSven Nykvist
Scenariusz
ObsadaLiv Ullmann, Erland Josephson, Bibi Andersson, Gunnel Lindblom
Rok produkcji1973
Kraj produkcjiSzwecja
Czas trwania167 min
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Bergman-pisarz w ogóle nas niczym nie pętał. Także narzuconą interpretacją, choć – jako nadawca komunikatu – mógłby. Tworzył dzieła otwarte. W swojej przedmowie do literackiej wersji „Scen z życia małżeńskiego”, gdzie objaśnia poszczególne fragmenty, zaznacza: W każdym razie ja tak myślałem. Jeśli ktoś będzie myślał inaczej, to też dobrze. Pozostawia nam więc szerokie pole do popisu.
A właściwie naszej wyobraźni, którą film (w przeciwieństwie do literatury) nieco ogranicza. Przy zastosowaniu zbyt manipulacyjnej filmowej narracji istnieje obawa, że wpłynie to niekorzystnie na odbiór samego filmu, gdyż tak rozleniwiona wyobraźnia ma problemy z pełnym dopowiedzeniem sobie tego, co nie zostało powiedziane wprost. Poza tym oko wyobraźni lepiej radzi sobie z wszelkimi detalami niż oko kamery. Czytając Bergmana, jesteśmy więc na swój sposób nobilitowani. Tworzymy pomysł na własny film, ale wciąż oparty na tym genialnym tekście.
Gdy jednak przychodzi do konfrontacji z istniejącą już ekranizacją, pojawia się otrzeźwienie. Marianna miała być przecież starsza, Sara młodsza, a David szczuplejszy. To efekt rodem z podstawówki, kiedy nauczyciele niestrudzenie wpajali nam, że lekturę najpierw należy przeczytać, a dopiero później ewentualnie obejrzeć. W przypadku Bergmana ta powszechnie znienawidzona koncepcja znów nabiera sensu. W kontekście odbioru dzieł filmowych, scenariusze mają szansę być do nich wstępem, swoistym do nich przygotowaniem i refleksyjnym przewodnikiem po nich. A często także szansą na pełne ich zrozumienie.
Osobno?
Czy więc filmy Bergmana mogą istnieć samodzielnie, w oderwaniu od swych literackich poprzedników? Naiwne pytanie. Oczywiście, że mogą, co udowodniła historia ich sukcesu. Dla mnie jednak, po poznaniu pisarskiego geniuszu tego szwedzkiego reżysera, jest to istnienie mocno zubożone. Bergman-scenarzysta przegrał z Bergmanem-reżyserem. Przyćmiony blaskiem filmu scenariusz przeszedł obok rzesz zachwyconych widzów prawie niezauważony. I raczej nie było szans na inny obrót spraw.
Co by było gdyby kina nie wynaleziono, nie zamierzam spekulować. Choć byłaby to chyba jedyna okoliczność, w której pisarskie dzieła Bergmana miałyby szansę na samodzielny sukces. Pożyteczniej będzie spojrzeć krytycznym okiem na same wytwory Mistrza – literackie i filmowe, i poszukać w nich poparcia dla powyższych szaleńczych tez o wyższości scenariusza nad gotowym filmem. Może nie okażą się one tak samobójcze, jak mogłoby się na początku wydawać. Niech się bronią.
Dwa oblicza dialogu
Na początek wspomniane wyżej „Sceny z życia małżeńskiego” (1973). A sceny to iście dantejskie. Bergman z wielką precyzją opowiada o rozpadzie relacji, o butwieniu uczuć. Przeciętnie usatysfakcjonowany własnym życiem człowiek odbiera tego typu wiwisekcję niczym psychologiczne science fiction. Ale długie i dynamiczne rozmowy Johana i Marianny fascynują. Choć głównie na papierze.
Aż trudno uwierzyć, że stenogram wciąga bardziej niż relacja na żywo. A jednak. Na ekranie wszystko dzieje się za szybko. Słabnie. Nie ma szans tak silnie jak literatura zadziałać na emocje. A przede wszystkim na wyobraźnię. Pierwsza myśl: film jest przegadany i koszmarnie długi. Na papierze natomiast, te same rozmowy mogłyby trwać bez końca. Największy atut dzieła literackiego okazuje się zauważalnym mankamentem filmu.

Ingmar Bergman
‹Milczenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMilczenie
Tytuł oryginalnyTystnaden
Dystrybutor Gutek Film
Data premiery16 marca 2007
ReżyseriaIngmar Bergman
ZdjęciaSven Nykvist
Scenariusz
ObsadaIngrid Thulin, Gunnel Lindblom, Birger Malmsten
MuzykaIvan Renliden
Rok produkcji1963
Kraj produkcjiSzwecja
Czas trwania96 min
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Ale i tak największym jego walorem. Nie ma tu zbyt wiele akcji, wszystkie istotne wydarzenia przywoływane są jedynie jako relacje. Jeśli rozmowa przenosi się w inne miejsce, to co najwyżej ze stołu na stolik. Autor zdjęć też nie ma zbyt wielkiego pola do popisu, podobnie jak i scenograf. Wnętrza są nijakie, a wszystkie postacie, poza parą głównych bohaterów, jakby spłaszczone. Zaryzykuję stwierdzenie, że jedyne, co ten film ma, to owe dialogi i sposób ich odegrania.
Tę osobliwość sformułował w ciekawy wniosek badacz twórczości Bergmana, Aleksander Jackiewicz. Stwierdził, że o ile dialogi w jego scenariuszach są opracowane nadzwyczaj starannie, to części narracyjne wydają się być świadomie zaniedbane i stanowią gorszą część. A to przekłada się niewątpliwie na jakość walorów filmowych, gdzie sam dialog, choćby jak w tym przypadku świetny, nie udźwignie w pojedynkę całego filmu, co nie jest trudne w przypadku tekstu literackiego, gdzie wiele ma szansę dopowiedzieć wyobraźnia.
Czegoś, co się dobrze czyta, nie musi się wcale dobrze oglądać. W przypadku Bergmana obowiązuje trochę inna relacja. Wybitne do czytania, jest jedynie bardzo dobre do oglądania. I choć to tak naprawdę dużo, pozostaje ten drażniący niedosyt względem literackiego pierwowzoru.
Mało milczenia w „Milczeniu”
Skandal wywołany przez inny, wcześniejszy film Bergmana zapewnił mu pełne sale kinowe, uznanie krytyków i bukiet festiwalowych zachwytów. „Milczenie” (1963) jest przedstawieniem owianej pikantnym niedomówieniem relacji dwóch sióstr, jadących nie wiadomo dokąd i po co, w towarzystwie syna jednej z nich. Tytuł zobowiązuje, więc mało się tu mówi, a dużo przeżywa. Atmosfera budowana jest w sposób przejmujący i przemyślany. Jednak celowym przemilczeniem nie nazwałabym tego, co w filmie jest zwyczajnie pominięte. Choć, prawdopodobnie, nie dało się zrobić tego lepiej. Tym, czego nie pokazano w filmie, jest wybitny walor poetycki. Pechowo zawarty w partiach opisowych, których nie da się przecież odegrać w dialogu.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Magiczna latarnia
— Kamila Sławińska

Tegoż autora

Esensja typuje Oscary 2012
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Patrycja Rojek, Konrad Wągrowski

Źle, źle, źle
— Patrycja Rojek

Słowianie w drodze
— Patrycja Rojek

Bez szału, ale z pasją
— Patrycja Rojek

Wsi głupia, wsi ponura
— Patrycja Rojek

I co teraz, chłopie?
— Patrycja Rojek

Arystokraci ulicy
— Patrycja Rojek

Esensja przyznaje Oscary 2011
— Piotr Dobry, Patrycja Rojek, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Porażki i sukcesy A.D. 2011
— Piotr Dobry, Łukasz Gręda, Mateusz Kowalski, Karol Kućmierz, Joanna Pienio, Patrycja Rojek, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Wszystkim marzy się koniec świata, czyli „Melancholia”
— Łukasz Gręda, Karol Kućmierz, Klara Łabacz, Patrycja Rojek, Konrad Wągrowski, Zuzanna Witulska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.