Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michael Moore
‹Fahrenheit 9.11›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFahrenheit 9.11
Tytuł oryginalnyFahrenheit 9/11
Dystrybutor Kino Świat
Data premiery23 lipca 2004
ReżyseriaMichael Moore
ZdjęciaKirsten Johnson, William Rexer
Scenariusz
MuzykaJeff Gibbs
Rok produkcji2004
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania110 min
WWW
Gatunekdokument
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Wszystkie pieczenie Michaela Moore’a

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Esensja

Wszystkie pieczenie Michaela Moore’a

MCh: W tym wszystkim, o czym mówisz, ewenementem jest dla mnie tylko światowy oddźwięk. Bo propaganda i osobiste zaangażowanie to raczej chleb powszedni dokumentu od… co dzisiaj mamy? Poniedziałek? No to od jakichś 80 lat. To raczej nasz polski problem, że film Moore’a odbieramy dzisiaj tak nietypowo – tak się po prostu niefortunnie składa, że od jakiejś dekady nie mamy w Polsce praktycznie żadnego kontaktu z tym, czym jest ważne kino dokumentalne.
: Właśnie o to przede wszystkim mi chodziło, gdy użyłem określenia „ewenement”. Rzeczywiście moja opinia jest oparta jedynie na doświadczeniach z naszego „grajdołka”.
KW: Ja się zastanowiłem po filmie – a dlaczego nikt u nas w Polsce nie był w stanie zrobić tak drapieżnego i subiektywnego dokumentu o np. aferze Rywina? To byłby przecież hit! Straszna szkoda, że, przy wszystkich jego przywarach, nie mamy w Polsce takiego Michaela Moore’a…
KS: Może dlatego, że nie licząc literatury pozytywistycznej w ogóle nie ma w Polsce etosu społecznika-aktywisty, który Moore pragnie reprezentować. Amerykanie przez „demokrację” rozumieją najpierw nie Kongres i inne instytucje państwowe, ale swoje lokalne stowarzyszenia mieszkańców, walczące z gminą czasem o wspólne wyższe dobro, a czasem o durne drobiazgi. Czyli coś, w co każdy jest jakoś tam osobiście zaangażowany i dlatego ma świadomość realnego wpływu na swoją rzeczywistość i wierzy w możliwość aktywnego zmieniania jej. Polacy myślą „demokracja” – i widzą swoich, pożal się Boże, przedstawicieli ustawowych, o których szkoda nawet gadać. Dla Polaków Moore to pewnego rodzaju świrus, który porywa się z motyką na słońce. Amerykanie nie widzą w jego działaniach nic nadzwyczajnego – tu każdy, kto ma jakaś ideę, kamerę, odrobinę talentu i zacięcie aktywisty, zaraz robi film dokumentalny. Sporo takich filmowców-aktywistów naprawdę zdołało coś zmienić. Tylko nie każdy ma Weinsteinów, chętnych to dzieło dystrybuować.
MCh: W tym właśnie ból, że najwyraźniej coraz powszechniej wierzy się dzisiaj w Polsce, że dokument to albo jakaś forma telenoweli, albo jakaś próba zrównoważonego i „obiektywnego” eseju unikającego jak ognia manifestacji osobowości twórcy. Skoro już nawet w Gazecie Wyborczej recenzent F911 wypisuje takie kompromitujące bzdury, jak to, że filmu nie można nazwać dokumentem, bo nie jest obiektywny, to pół-analfabetyzm dokumentalny faktycznie posunął się u nas daleko.
Moore po prostu wpisuje się w długą od dekad tradycję argumentacji artystycznej w kinie dokumentalnym – stawia tezę (swoją!), szuka argumentów (swoich!) i wyciąga wnioski (swoje!). Fenomenem jest w tym wszystkim głównie jego talent marketingowy, który pozwala mu podejmować temat w najlepszym momencie, niesłychanie sprytnie wywołać zainteresowanie mediów i jeszcze na tej fali nie tylko sprzedać sam film, ale i samego siebie mediom. Dla mnie to majstersztyk medialnego surfowania. Swoją drogą, co ciekawe, Moore osiągnął to filmem, w którym jest go jakby mniej niż w poprzednich filmach…
KS: Marketing – zgoda, facet potrafi wyczuć koniunkturę. Nie znaczy to jednak, że F911 jest w jakikolwiek sposób projektem konformistycznym. W momencie, kiedy Moore zabierał się za ten film, takiej koniunktury nie było, w sensie że nie było miejsca na głośną krytykę urzędującego prezydenta – nawet w wykonaniu kogoś, kto zawodowo krytykował dwóch poprzednich. Zarzut braku patriotyzmu był jak płonąca opona na szyi – odczuli to na własnej skórze ludzie o dużo poważniejszej niż Moore pozycji w amerykańskim światku, jak choćby Susan Sontag, Peter Arnett czy Bill Maher.
MCh: Czyżby? Przecież dobrych kilka miesięcy przed premierą filmu sypnęło na amerykańskim rynku książkami właśnie ostro krytykującymi Busha. Choćby „House of Bush, House of Saud” Craiga Ungera, który podobno zainspirował Moore’a? Z tego co widać z perspektywy drugiej półkuli, jawna krytyka była, ale oczywiście nie w tej skali co w przypadku F911.
KS: Ale wracając do samego filmu. Forma zaskoczyła jeszcze bardziej: znając egocentryzm autora spodziewałam się oglądać go w co drugim ujęciu. Mile mnie zaskoczyło, że tym razem Moore potrafił się opanować: wyszło to filmowi na dobre. To nadal dość typowy MMM (Michael Moore Movie) – ale dużo lepiej przemyślany, lepiej skonstruowany i nawet trochę subtelniejszy niż średnia moorowska.
MCh: <krztusi się wodą „Vichy”> Że jak, przepraszam? Subtelniejszy? Zgodzę się, że lepiej skonstruowany, bo Moore nie meandryczy tak (meandrkuje?), jak w poprzednich filmach – pewnie dlatego, że miał tak mało czasu. Ale subtelniejszy? Gołym okiem i uchem łapie się tu przecież zgrzyty – zbyt nachalna muzyka, zbyt nachalne kontrasty itd. Moore i subtelność to może nigdy nie byli najlepsi przyjaciele, ale wydaje mi się, że tym razem jednak wyszedł reżyserowi ciężki ton pamfletu, niż dosadny głos w dyskusji.
KS: Ale kto w ogóle mówi, że to ma być subtelne? Równie dobrze mógłbyś oczekiwać subtelności od braci Farrelly, i miałbyś większą szansę się doczekać. Filmy Moore’a są dla ludzi, dla których świat jest już i tak za skomplikowany. Niekoniecznie dla drwali z Michigan, ale koniecznie dla tych, co tęsknią za nieskomplikowanym światem, gdzie dawało łatwo wyznaczyć sobie kierunek i dokonać uogólnień. Moore to jest publicystyczny odpowiednik fast-foodu, i tego rodzaju pretensje do niego są równi uzasadnione jak pretensje do MacDonalda, że robi sosy z koncentratów. A fast-food nie musi być subtelny: musi być efektywny. Ten jest. Zresztą pora się przyzwyczajać do takiego stylu, bo niesamowicie szybko znajduje naśladowców. Jednym, ze zdolniejszych – czy może tylko bardziej zdeterminowanych – należy Morgan Spurlock, którego nagrodzone na Sundance „Super Size Me!” będzie w Polsce można obejrzeć na jesieni.
MCh: To Ty mówisz przecież, że nowy film jest subtelniejszy od średniej Moore’a. Dla mnie jest bardziej prymitywny i bardziej dosadny, choć rozumiem oczywiście dlaczego taki jest – musiał być, bo to nie jest film dla krytyków, tylko dla wspomnianych „przeciętnych Amerykanów”. No chyba, że naprawdę zabrakło mu czasu na szlifowanie formy.
KS: Nie wydaje mi się, żeby brak jego typowych przemądrzałych wstawek miał cokolwiek wspólnego z krótkim czasem realizacji filmu czy wymogami czysto kompozycyjnymi. Facet wyżył się już na Bushu w dwóch opublikowanych przez ostatnie trzy lata książkach i postanowił tym razem spróbować przemówić nie do swojej zwykłej klienteli, tylko do potencjalnych niezdecydowanych wyborców – więc musiał wykazać się większą dyscypliną niż w dotychczasowych produkcjach. Słyszałam nawet głosy typowej klienteli MM, że tym razem Gruby był za łagodny wobec Dubya i jego załogi. Poza tym nawet na tle tonu ostatnich debat w Kongresie wywód Moore’a wcale nie wygląda agresywnie – co może raczej źle świadczy o Kongresie niż dobrze o Grubym… ale kontekst jest ważny.
KW: Przyznam, że na muzykę (poza świetnie dobranymi piosenkami, będącymi dodatkowym złośliwym komentarzem) zupełnie nie zwróciłem uwagi. Ze sformułowaniem „ciężki ton pamfletu” też nie mogę się zgodzić, bo żadnego wrażenia ciężkości nie odczułem.
MCh: Zgoda, niech będzie, że raczej „dosadny”, a nie „ciężki”. Nie widzę subtelności na przykład w kompromitujących ujęciach ekipy Busha przygotowującej się do medialnych występów. To chwyt poniżej pasa, bo pewnie wielu ludzi tak się zachowuje przed wejściem na antenę. I tutaj od razu czuję się nieswojo, bo jednocześnie muszę przyznać, że po pierwsze, i tak mnie to śmieszyło, a po drugie – w końcówce filmu Moore jednak uratował się wyjawieniem, że to po prostu pomysł konstrukcyjny: film mówi m.in. manipulacji mediami więc zaczyna się od zdjęć przygotowania do medialnych występów, a kończy ujęciami rozprężenia po takich występach. Do tego pokazuje ludzi, którzy mediami manipulują i w podtekście sugeruje nam, że media są obosieczne – ci sami ludzie sami kompromitują się przed kamerą, kiedy nie podejrzewają, że są filmowani. Jest w tym z jednej strony komentarz o naturze mediów, a z drugiej – ten zamierzony, jak sądzę, przez Moore’a, czyli sugestia fałszywego zachowania.
KW: Przyznam, że akurat te chwyty mi zupełnie nie przeszkadzały, ani mnie nie drażniły. Bo gdybym miał ośmieszyć jakiegoś polityka, którego nie lubię, na przykład byłego premiera Leszka M., bądź ministra Marka P. (nie ryzykuję tu, że uderzam w tradycyjną apolityczność „Esensji” – bo tych panów chyba nie lubi nikt ;), to możecie być pewni, że bez wahania bym wykorzystał to, że ślinią grzebień, czy kaleczą np. język obcy. Tak więc, w pełni tu Moore’a rozumiem. Choć w pewnym momencie stwierdziłem, że Moore w nieco nieładny sposób wytworzył antyarabską psychozę. Każdy facet w białej chuście wygląda na podejrzanego. I wystarczy pokazać Amerykanina w sąsiedztwie Araba, aby mieć skojarzenie – „o, oni coś knują!”.
KS: Ależ nie on tę psychozę wytworzył! Wytworzyły ją media i tzw. ulica. Sama widziałam, co się działo w moim – skądinąd liberalnym-mieście. Moore nie każe patrzeć podejrzliwie na Arabów, tylko na Bin Ladenów i saudyjską rodzinę królewską.
A skoro o średniej moorowskiej mowa: złości mnie straszliwie ocenianie jego twórczości w kategorii dokumentu. Facet jest publicystą i satyrykiem, a nie dziennikarzem. Ma swój specyficzny styl, w którym nie ma miejsca na obiektywizm – i nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewał się chyba, że Gruby nagle przemieni się w braci Maysles.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.

więcej »

Z filmu wyjęte: Nurkujący kopytny
Jarosław Loretz

13 V 2024

Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.