Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Claude Faraldo
‹Themroc›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThemroc
ReżyseriaClaude Faraldo
ZdjęciaJean-Marc Ripert
Scenariusz
ObsadaMichel Piccoli, Béatrice Romand, Marilù Tolo, Francesca Romana Coluzzi, Jeanne Herviale, Jean Aron, Paul Barrault, Romain Bouteille, Stéphane Bouy
MuzykaHarald Maury
Rok produkcji1973
Kraj produkcjiFrancja
Czas trwania110 min
Gatunekkomedia
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Klasyka z klasą: Bajeczka o stawaniu się prymitywem

Esensja.pl
Esensja.pl
Czy można zrzucić z siebie ot tak, jednym ruchem, brzemię cywilizacji? A przy okazji i gorset moralności? Czy można wypisać się ze społeczeństwa, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji? „Themroc” stara się udzielić odpowiedzi na te pytania, choć robi to w sposób bardzo przewrotny.

Jarosław Loretz

Klasyka z klasą: Bajeczka o stawaniu się prymitywem

Czy można zrzucić z siebie ot tak, jednym ruchem, brzemię cywilizacji? A przy okazji i gorset moralności? Czy można wypisać się ze społeczeństwa, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji? „Themroc” stara się udzielić odpowiedzi na te pytania, choć robi to w sposób bardzo przewrotny.

Claude Faraldo
‹Themroc›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThemroc
ReżyseriaClaude Faraldo
ZdjęciaJean-Marc Ripert
Scenariusz
ObsadaMichel Piccoli, Béatrice Romand, Marilù Tolo, Francesca Romana Coluzzi, Jeanne Herviale, Jean Aron, Paul Barrault, Romain Bouteille, Stéphane Bouy
MuzykaHarald Maury
Rok produkcji1973
Kraj produkcjiFrancja
Czas trwania110 min
Gatunekkomedia
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Jednym z najdziwniejszych filmów, na jakie można trafić w wojażach po światowej kinematografii, jest francuski „Themroc” z roku 1973. Ten film to trochę protest przeciwko destrukcyjnemu oddziaływaniu odhumanizowanych korporacji, trochę anarchistyczna rękawica rzucona całemu systemowi społecznemu, a trochę uświadomienie widzowi istnienia wielu tabu, które wbrew pozorom wciąż gdzieś tam w nas tkwią, od czasu do czasu solidnie komplikując nam życie.
Bohaterem filmu jest szeregowy pracownik korporacji (Michel Piccoli, ostatnio obecny u nas w kinach jako papież w „Habemus Papam”). Jego życie to zaklęty ciąg tych samych, bezustannie powtarzanych rytuałów. Pobudka, skromne śniadanie w zapyziałej kuchni, matka ponaglająco zerkająca na ścienny zegar, spacer zaspanej, roznegliżowanej młodszej siostry do toalety, przed wyjściem szybka wizyta w jej pokoju i nasycenie się widokiem gibkiego, wręcz parującego seksem ciała, potem minięcie się na schodach z atrakcyjną sąsiadką i wreszcie jazda do zakładu i wtopienie się w tłum trybików zdążających na swoje stanowiska pracy. Pewnego dnia coś jednak pęka.
Zabierający się za malowanie okna dyrektorskiego gabinetu bohater z zaskoczeniem widzi szefa gładzącego obnażone kolano sekretarki. Jak zauroczony wpatruje się w scenę, co kończy się generalną awanturą i odprowadzeniem pod strażą do jakiegoś pomieszczenia, być może kadr, gdzie ma odebrać burę. Tam jednak nie wytrzymuje psychicznie i coraz mocniej charczy, warczy i wręcz poszczekuje. Apogeum ataku przypada na wizytę w toalecie, po której to problem zamiast ustąpić, mocno się nasila. Zachowując się coraz bardziej dziwnie wraca do kadr i bez większego zastanowienia wsadza głowę między nogi obecnej tam pracownicy, co wywołuje u niej nie tyle wściekłość i oburzenie, ile uśmiech na twarzy. Potem jest krótka połajanka od szefa i bohater we wzburzeniu rzuca robotę i opuszcza zakład pracy. Od tego momentu zaczyna coraz wyraźniej działać wbrew zasadom współżycia społecznego, wbrew powszechnie przyjętym regułom, a w końcu i wbrew wpajanemu od dzieciństwa kodeksowi moralnemu.
Najpierw więc idzie tunelami metra, lawirując między pędzącymi pociągami. Po powrocie do domu, już bez zażenowania i ku zgrozie matki, maca pierś siostry, celowo zresztą przez nią wyeksponowaną, i wkrótce zaczyna gromadzić kradzione z pobliskiej budowy cegły. Zamurowuje nimi wejście do swojego pokoju, po czym wyburza szczytową ścianę i wyrzuca na zewnątrz meble, tworząc coś w rodzaju prymitywnej jaskini. Jeszcze tylko zwieszenie sznurowej drabinki i już można wyć i warczeć na okolicę, prezentując przy okazji swoje bicepsy. Okoliczni mieszkańcy są po części zaniepokojeni, a po części zafascynowani całą sytuacją, policja nie za bardzo wie, co robić, zaś jedna z sąsiadek już pierwszej nocy ochoczo wspina się po drabince i oddaje się w ramiona prymitywa. Następnego dnia do jaskini wprowadza się siostra bohatera, żyjąc z nim odtąd w związku.
Rosnąca na podwórku rozwiązłość budzi niepokój u władz miejskich i na miejsce, z zadaniem zaprowadzenia porządku, zostaje wysłana policja i straż pożarna. Niestety, skutek jest wręcz odwrotny. Z jaskiniowcem zaczynają solidaryzować się sąsiedzi, biorąc przykład z jego aranżacji wnętrz. Chaos – albo, jak kto woli, powrót do korzeni – narasta. Następnej nocy jaskiniowiec wypuszcza się w miasto chłeptać wodę z kałuż. Przy nadarzającej się okazji, z myślą o ciepłej kolacji, chwyta jednego z krążących po okolicy policjantów. A potem jeszcze jednego, żeby i sąsiedzi mieli się czym najeść. Potem wszyscy siedzą sobie przy ogniu i podpiekają mięso (asekuracyjnie podmienione przez ekipę realizacyjną na świniaka).
Film został nagrany bez jednego zrozumiałego słowa. Wszystko wypowiadane jest warknięciami, chrząknięciami i słowami łudząco podobnymi do tych istniejących, ale na tyle zniekształconymi, że zlewają się w czysty bełkot. Zabieg taki jak najbardziej ma sens, bowiem to, co mówią bohaterowie, i tak nie ma najmniejszego znaczenia – zarówno dla fabuły, jak i dla samych bohaterów, których życie obraca się wokół tych samych, pustych frazesów, bliższych mechanicznemu rytuałowi, niż rzeczywistej potrzebie wymiany informacji. Z pozoru historia nakręcona w ten sposób powinna męczyć – a tu wręcz przeciwnie. Im dalej w fabułę, tym mocniej cała sprawa fascynuje, przykuwając do ekranu i nie puszczając aż do napisów końcowych.
Niezrozumiały język pełni tutaj zresztą kilka istotnych funkcji. Przede wszystkim likwiduje potrzebę śledzenia dialogów i próbę zrozumienia intrygi z punktu widzenia bohaterów, powodując, że widz, który nie jest rozpraszany treścią rozmów, automatycznie koncentruje się na tym, co wedle twórców najważniejsze, czyli na przesłaniu historii. Poza tym zabieg taki uświadamia ogólną umowność języka jako takiego i przesuwa nacisk z próby rozszyfrowania znaczenia konkretnych słów na oparcie się wyłącznie na interpretacji intonacji „wypowiedzi”, zupełnie wystarczającej do właściwego zrozumienia intencji i zachowań dramatis personae. Doskonałym przykładem są tutaj różne utarczki bohatera z innymi, „normalnymi” osobami, kiedy to okazuje się, że wystarczy mocniej warknąć i obnażyć zęby, żeby ludzie podkulali pod siebie ogon i godzili się nawet na jawny rabunek czy pogwałcenie zasad bezpieczeństwa. Bo nie słowa są ważne, a zdecydowana postawa i przekonanie o własnej wyższości. Co nie bierze się z kolei znikąd, bo dziwnym sposobem bohater, podobnie jak idąca w jego ślady sąsiadka, ma znacznie więcej siły, niż przeciętny człowiek.
Nie tylko zresztą język został potraktowany umownie. Podobnie jest z korporacyjnym wysiłkiem, czyli zadaniami rozdysponowanymi poszczególnym pracownikom. Najbardziej jaskrawymi przykładami pozbawionych sensu obowiązków, które nie przynoszą absolutnie żadnych wymiernych owoców, są: wspomniane dyrektorskie gładzenie kolana sekretarki, stadne malowanie niedużej bramy przez dwie ekipy malarzy, a także zupełnie bezproduktywne, nigdy się nie kończące zadanie jednego ze strażników, polegające na temperowaniu dziesiątek leżących na biurku ołówków po to tylko, żeby chwilę później łamać naostrzone grafity i zaczynać temperowanie od nowa.
Ale jeśli zastosowane środki są umiarkowanie proste i czytelne, to samo odczytanie filmu nastręcza już pewne problemy. Czy należy brać bohatera za zwyczajnego czubka? Za biedaka, któremu odbiła palma? Czy może raczej za metaforę powrotu do drzemiącego w nas prazwierzęcia, czającego się płytko pod skorupą cywilizacyjnych naleciałości? Film jest niejednoznaczny w tej materii i daje szerokie pole do interpretacji, waląc przy okazji po łbie i uświadamiając, jak niewiele nam trzeba, by się cofnąć do epoki jaskiniowej i jednocześnie jak dobrze jesteśmy dostosowani do prymitywnego trybu życia. Że zdobycze cywilizacyjne są tylko dodatkiem, lukrem usiłującym zamaskować naszą prawdziwą naturę. Naturę stłamszoną religią, obyczajem i prawem, a opartą na dążeniu do zaspokojenia wyłącznie trzech potrzeb – posiadania schronienia, zaspokojenia głodu oraz prokreacji. Jest to równocześnie próba odrzucenia konsumpcyjnego modelu społeczeństwa, zanegowania wszelkiej maści autorytetów (sfrustrowany niepowodzeniem akcji policjant bije tutaj jakiegoś bogu ducha winnego chłopaka, a strażacy, korzystając z zamieszania, gwałcą przydybaną za węgłem kobietę) i zapobieżenia postępującemu wyalienowaniu jednostki, na co receptą ma być powrót do systemu małych społeczności, powiązanych silnymi więzami rodzinnymi bądź towarzyskimi.
„Themroc”, który swego czasu mocno namieszał w kinematograficznym światku (głównie za przyczyną wrzucenia w światło kamer jednych z największych tabu: kazirodztwa i kanibalizmu), powstał w środowisku artystów skupionych w Café de la Gare, eksperymentalnym teatrze stworzonym w roku 1969 w starej fabryce w pobliżu paryskiego dworca Montparnasse przez grupę aktorów, wśród których byli między innymi Coluche i Miou-Miou. Scena, na której przeważnie grywano różne farsy, z czasem kompletnie improwizowane i zależne wyłącznie od fantazji aktorów, była wysunięta na środek pomieszczenia i otoczona z trzech stron ławami na 180 osób. Przed każdym przedstawieniem widzowie losowali ceny swoich biletów, płacąc za przyjemność obejrzenia sztuki od jednego do trzydziestu franków, zaś w przerwach można było posilić się zupą i zamówić lampkę wina, jak w zwykłej restauracji. W roku 1972 teatr przeniósł się do obecnej lokalizacji, przy rue du Temple, gdzie przedstawienia może oglądać 450 widzów, zaś wśród aktorów, którzy przewinęli się przez jego deski, warto wymienić choćby Gérarda Dépardieu czy Josiane Balasko.
„Themroc” to taki zew do zerwania z ugładzonym życiem i odnalezienia szczęścia w prostych, wręcz prymitywnych przyjemnościach. To wycie dusz spragnionych pierwotnego życia, wolnego od narzuconych rygorów i norm, życia, gdzie liczył się najsilniejszy i najsprytniejszy, gdzie nic nie odbierało godności i nie zabierało czasu na bezcelowe, bezproduktywne zajęcia. Nie jest to może kino przesadnie wybitne, jednak przedstawiona historia po dziś dzień potrafi wywrzeć mocne wrażenie, a momentami wręcz zszokować. A to już znaczy bardzo wiele.
koniec
24 listopada 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Android starszej daty
Jarosław Loretz

29 IV 2024

Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.