Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Klasyka z klasą: François Truffaut. Mistrz subtelnej ironii i erotycznego napięcia
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Gdy François Truffaut opowiadał o miłości, rzadko doprowadzał swoje historie do happy endu. Fascynowała go mroczna natura człowieka i skutki fatalnego zauroczenia. Ale jednocześnie potrafił tworzyć filmy subtelnie ironiczne, których bohaterowie – jak chociażby pamiętny Antoine Doinel – nigdy nie wyrastali z krótkich spodenek. Chętnie obsadzał w rolach pierwszoplanowych piękne kobiety. W boksie wydanym przez Kino Świat zobaczymy więc i Françoise Dorléac, i Catherine Denevue, i Fanny Ardant.

Sebastian Chosiński

Klasyka z klasą: François Truffaut. Mistrz subtelnej ironii i erotycznego napięcia
[ - recenzja]

Gdy François Truffaut opowiadał o miłości, rzadko doprowadzał swoje historie do happy endu. Fascynowała go mroczna natura człowieka i skutki fatalnego zauroczenia. Ale jednocześnie potrafił tworzyć filmy subtelnie ironiczne, których bohaterowie – jak chociażby pamiętny Antoine Doinel – nigdy nie wyrastali z krótkich spodenek. Chętnie obsadzał w rolach pierwszoplanowych piękne kobiety. W boksie wydanym przez Kino Świat zobaczymy więc i Françoise Dorléac, i Catherine Denevue, i Fanny Ardant.
Gładka skóra (1964) [80%]
Aż trudno dzisiaj, pół wieku po premierze „Gładkiej skóry”, uwierzyć w to, że po pokazie filmu na festiwalu w Cannes został on przez publiczność… bezlitośnie wygwizdany. Widzom trudno było zrozumieć, że François Truffaut – twórca najważniejszych obrazów w dziejach francuskiej Nowej Fali: obyczajowych „Czterystu batów” (1959) i „Jules’a i Jima” (1962) oraz dramatu kryminalnego „Strzelajcie do pianisty” (1960) – wziął na warsztat temat tak błahy i banalny, jak pozamałżeński romans. Mogło to wyglądać wręcz na marnowanie nieprzeciętnego talentu reżysera. Tyle że „Gładka skóra”, choć trudno ją zaliczyć do arcydzieł kinematografii, ma mimo wszystko wszelkie cechy filmu wybitnego. Głównym bohaterem jest Pierre Lachenay (gra go Jean Desailly, znany między innymi ze „Szpicla Jean-Pierre’a Melville’a i „Zawodowca” Georges’a Lautnera), pisarz i wydawca, specjalista od twórczości Andre Gide’a. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że jest spełniony we wszystkich dziedzinach – zarówno w pracy zawodowej (cieszy się szacunkiem środowiska), jak i w życiu osobistym, jako mąż i ojciec. Prawda wygląda jednak trochę inaczej. Żona, Franca (w tej roli nieczęsto pojawiająca się na ekranie Nelly Benedetti), to kobieta nudna i zdecydowanie nie dorównująca w aspiracjach małżonkowi; córeczkę natomiast Pierre, z racji swoich licznych obowiązków, widuje nader rzadko. Kiedy więc pewnego dnia wylatuje służbowo do Lizbony i trafia na piękną, choć zdystansowaną wobec świata, stewardessę Nicole (której swą twarz użyczyła, zmarła trzy lata później w wyniku wypadku samochodowego, Françoise Dorléac, notabene siostra Catherine Denevue), zakochuje się w niej bez pamięci. Pociąga go jej wrodzony chłód połączony z dystyngowaną postawą, ale też głęboko skrywane kompleksy, które każą widzieć kobiecie w dużo starszym kochanku nie tylko mężczyznę zaspokajającego jej żądze, lecz także przewodnika duchowego. A taka rola najbardziej odpowiada Pierre’owi. Romans, nawiązany w stolicy Portugalii, trwa również po powrocie obojga do Paryża. A to oznacza tytle, że prędzej czy później będzie musiała dowiedzieć się o niewierności męża Franca Lachenay. Truffaut snuje swoją opowieść niespiesznie, kontempluje każdy szczegół – gest, dialog, mimikę, dzięki czemu udaje mu się stworzyć niezwykłe wręcz i rzadko spotykane na ekranie napięcie erotyczne. I chociaż z ekranu bije chłód, to między kochankami dosłownie iskrzy – ten ogień widać w oczach, spala ich od środka, a rozpasane emocje – inaczej w tym przypadku zresztą być nie może – udzielają się także zdradzanej żonie. „Gładka skóra” jest melodramatem, ale francuski reżyser opowiedział tę historię tak, jakby kręcił thriller psychologiczny – i zrobił to znakomicie. Napięcie nie opuszcza widza bowiem aż do tragicznego finału. Aż zakończenie nie powstydziłby się chyba nawet Alfred Hitchcock.
Skradzione pocałunki (1968) [70%]
Po raz pierwszy postać nastoletniego Antoine’a Doinela pojawiła się na ekranie w „Czterystu batach”. Grający bohatera filmu Jean-Pierre Léaud miał wówczas lat piętnaście i dopiero zaczynał karierę filmową. Obraz, w dużym stopniu oparty na biografii samego reżysera, okazał się wielkim sukcesem artystycznym – przyniósł Truffautowi między innymi nagrodę dla najlepszego twórcy na festiwalu w Cannes, był również nominowany do Oscara (w kategorii: najlepszy scenariusz). Jak widać, młodego Doinela kupili zarówno krytycy, jak i widzowie. Nie powinien więc dziwić fakt, że Francuz jeszcze parokrotnie wracał do swego alter ego. Wykorzystał je w nowelce „Antoine i Colette”, która weszła w skład antologii „Miłość dwudziestolatków” (1962), a następnie – po kolejnych sześciu latach – w „Skradzionych pocałunkach”. Antonie jest ciągle tym samym niesfornym młodzieńcem, nieudacznikiem, który nie potrafi znaleźć sobie miejsca w życiu. W akcie desperacji zaciąga się do wojska, przekonany, że może ono wyprowadzi go na ludzi, ale marzenia te szybko okazują się mrzonką, w efekcie czego Doinel zostaje z szeregów armii zwolniony dyscyplinarnie. Jako świeżo upieczony cywil, odwiedza krewnych i znajomych. Szczęścia mu sprzyja, ponieważ dzięki protekcji bez większych problemów znajduje kolejne zajęcie – zostaje portierem w niewielkim hoteliku. Ale i w tej roli sprawdza się fatalnie; ma jednak tę zdolność, że – jak kot – spada niemal zawsze na cztery łapy. Mężczyzna, który w dużym stopniu przyczynia się do jego wywalenia z hotelu, właściciel agencji detektywistycznej, oferuje mu bowiem pracę śledczego. Antoine przejmuje się swoją nową rolą, lecz to wcale nie musi oznaczać, że tym razem wszystko zakończy się inaczej. Na tle perypetii zawodowych bohatera obserwujemy także jego dorastanie emocjonalne i uczuciowe – próbę nawiązania bliższych relacji ze swoją rówieśnicą Christine (w tej roli Claude Jade) oraz romans z dużo starszą Fabienne (gra ją Delphine Seyrig, znana chociażby z „Dnia szakala” Freda Zinnemanna), która na nieszczęście Doinela jest małżonką klienta agencji, właściciela salonu obuwniczego Georges’a Tabarda (legenda kina francuskiego – Michael Lonsdale, vide „Stavisky”, „Pan Klein”, „Ludzie Boga”). W porównaniu z „Gładką skórą” to zupełnie inne kino – lekkie, subtelnie ironiczne, chętnie korzystające z klasyki komedii slapstickowej (można tu dostrzec nawiązania i do Bustera Keatona, i do wczesnego Charliego Chaplina). Główny bohater skrojony jest natomiast na miarę swoich czasów – i chociaż trudno byłoby nazwać go buntownikiem, to jednak charakteryzuje się typową dla pokolenia wkraczającego w dorosłość w latach 60. XX wieku dezynwolturą i brakiem szacunku dla autorytetów. Tym samym może zarówno irytować, jak i wzbudzać sympatię. Ale czy taki właśnie nie był często w swoich filmach także Truffaut?
Małżeństwo (1970) [80%]
Dwa lata po „Skradzionych pocałunkach” François Truffaut powrócił do swego ulubionego bohatera, Antoine’a Doinela (wciąż ten sam Jean-Pierre Léaud), i jego ukochanej dziewczyny, Christine (ponownie Claude Jade). Pomiędzy kolejnymi częściami serii zdążył zrealizować jednak jeszcze dwa inne obrazy: melodramat kryminalny „Syrena z Missisipi” (z Catherine Denevue i Jean-Paulem Belmondo) oraz dramat historyczno-obyczajowy „Dzikie dziecko” (w którym zagrał jedną z głównych ról). Jak więc widać, przełom lat 60. i 70. XX wieku był dla Francuza niezwykle pracowitym – i na dodatek bardzo udanym – okresem. „Małżeństwo” jawi się bowiem, obok „Czterystu batów”, jako najbardziej udany fragment całej historii, zakończonej ostatecznie dziewięć lat później „Uciekającą miłością”. Co sugeruje już sam tytuł filmu z 1970 roku, Truffaut przedstawił w nim losy Antoine’a i Christine już po zawartym przez nich ślubie. Mieszkają w starej kamienicy w centrum Paryża; ona zarabia, udzielając dzieciom lekcji gry na skrzypcach; on prowadzi w podwórzu – choć nie na własny rachunek – kwiaciarnię, praktycznie wszystkie godziny pracy spędzając na wymyślaniu nowych i skutecznych sposobów barwienia białych róż na kolory czerwony (ba! idealny czerwony), różowy i czarny. Jak wszystko wcześniej w życiu, wychodzi mu to średnio. Co tym razem stanowi dużo większy problem, bo przecież ma na utrzymaniu żonę, która niebawem zachodzi w ciążę. Szukając lepiej płatnej i stabilniejszej pracy, Doinel trafia do firmy amerykańskiej i dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zostaje przyjęty. Nie przemęcza się tam – jego głównym zajęciem jest testowanie makiety nowego portu; jak duże dziecko, całymi godzinami bawi się zdalnie sterowanymi miniaturkami statków, którymi pływa od nadbrzeża do nabrzeża, od doku do doku. Pewnego dnia firmę wizytuje, wraz ze swoją uroczą córką Kyoko (w tej roli Hiroko Berghauer, dla której był to jedyny występ przed kamerą), biznesmen z Kraju Kwitnącej Wiśni, mający zamiar zainwestować w wykonanie projektu w skali jeden do jeden. Antoine, zafascynowany egzotycznym pięknem Japonki, nawiązuje z nią romans, który – jak można się domyślić – wywołuje całą masę komplikacji w jego życiu osobistym. W „Małżeństwie” Doinel przypomina już trochę tych strasznych mieszczan, jakich często wyszydzał – z powodu ich zakłamania, hipokryzji i kołtuństwa – w swoich pieśniach Jacques Brel. I tak też należy odbierać film Truffauta – to portret obłudy, co prawda odmalowany w sposób ironiczny i z dużą sympatią w odniesieniu do bohaterów, ale jednak prezentujący ich w niekorzystnym świetle. Antoine zdradza i okłamuje, potem przeprasza i kaja się; przekonawszy się, że jego nowy związek nie wypełnia żadna treść, chce wrócić do żony, ale ta z kolei wcale nie ma zamiaru łatwo przebaczać małżonkowi – toczy się więc między nimi gra, w której oboje nie są uczciwi ani wobec samych siebie, ani wobec drugiego. I nawet jeśli na ekranie widzimy bohaterów w banalnych sytuacjach, dzięki rzadko spotykanemu darowi obserwacji reżysera, potrafi on wyciągać z nich dogłębne wnioski. Dzięki nim sprawia, że chociaż się uśmiechamy, to niekiedy musimy powstrzymywać wypływającą z oczu łzę smutku.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niedożywiony szkielet
Jarosław Loretz

27 V 2023

Sądząc ze „Zjadacza kości”, twórcy z początku XXI wieku uważali, że sensowne pomysły na horrory już się wyczerpały i trzeba kleić fabułę z wiórków kokosowych i szklanych paciorków.

więcej »

Młodzi w łodzi (gwiezdnej)
Jarosław Loretz

28 II 2023

A gdyby tak przenieść młodzieżową dystopię w kosmos…? Tak oto powstał film „Voyagers”.

więcej »

Bohater na przekór
Sebastian Chosiński

2 VI 2022

„Cudak” – drugi z trzech obrazów powstałych w ramach projektu „Kto ratuje jedno życie, ten ratuje cały świat” – wyreżyserowała Anna Kazejak. To jej pierwsze dzieło, które opowiada o wojennej przeszłości Polski. Jeśli ktoś obawiał się, że autorka specjalizująca się w filmach i serialach o współczesności nie poradzi sobie z tematyką Zagłady, może odetchnąć z ulgą!

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.