Z filmu wyjęte: Dalekowschodnie naukiŻeby ostudzić emocje po zeszłotygodniowym czarnym ptaku, dzisiaj proponuję chwilę filozoficznej zadumy.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Dalekowschodnie naukiŻeby ostudzić emocje po zeszłotygodniowym czarnym ptaku, dzisiaj proponuję chwilę filozoficznej zadumy. Może trochę przesadziłem z tą filozoficzną zadumą, ale rzecz dotyczy Dżucze, czyli doktryny politycznej sformułowanej przez założyciela Korei Północnej, Kim Ir Sena, na świecie znanego raczej jako Kim Il Sung (aczkolwiek urodzonego jako Kim Sŏng-ju). Owa doktryna Dżucze, oparta na czterech fundamentalnych zasadach – samodzielności w ideologii, niezależności w polityce, samodzielności ekonomicznej i samodzielnej obronie kraju – jak widać na załączonym kadrze bywa też nazywana Kimilsungizmem. Doktryna ta, przez pewien czas traktowana wręcz jako odrębna nauka, swego czasu była mocno promowana przez północnych Koreańczyków. W efekcie, gdy w 1982 roku wzniesiono w stolicy kraju, Pjongjangu, tzw. Wieżę Idei Dżucze, celowo wyższą – choć zaledwie o niecały metr – od Pomnika Waszyngtona, w wejściowym przedsionku znalazło się miejsce dla 82 tzw. tablic przyjaźni. Nikt do końca nie wie, czym tak naprawdę one są. Cegiełką na budowę? Pamiątką gratulacyjną? Świadectwem szerokiego rozpropagowania doktryny? A może po prostu jest to czysta fantazja, bez związku z rzeczywistością? W końcu na tablicach figurują kółka zainteresowań, komitety i zgromadzenia naukowe nie tylko z biedniejszych, ciążących ku socjalizmowi krajów afrykańskich (Kongo, Zair, Benin, Górna Wolta – dziś Burkina Faso, Sierra Leone, Gambia, Madagaskar) czy azjatyckich (Indie, Pakistan, Bangladesz), ale także z raczej sytej zachodniej Europy (Francja, Belgia, Dania, Szwajcaria, Portugalia, Włochy, Grecja, Cypr, Malta). Część z tych tablic można zobaczyć w „Chuok ui norae” (na nasze: „Pieśń wspomnienia”), północnokoreańskim propagandowym melodramacie z 1986 roku. Wieżę i tablice podziwia bowiem przybyły na pjongjański festiwal sztuki zaprzyjaźnionej profesor z jakiejś zachodniej uczelni. Jest to jego druga wizyta w Korei, wcześniej bowiem „gościł” tu wraz z amerykańskim korpusem interwencyjnym, pracując nad ułożeniem pieśni mającej uczcić rychłe militarne zwycięstwo sił ONZ w koreańskiej wojnie. Wzięty do niewoli, poznaje bohaterstwo żołnierzy (pięć kobiet zdobywa koreański transporter opancerzony z krzywo wymalowanym na burcie napisem „US ARMY”), ich proste radości (śpiew), a także honorowość dowództwa (natychmiast go odsyłają do jego ojczyzny, bo jest cywilem), co skutkuje postanowieniem, że pieśń powstanie nie dla uczczenia zwycięstwa ONZ – oczywiście niemożliwego do osiągnięcia ze względu na bohaterstwo Koreańczyków – ale ku czci wspaniałego narodu koreańskiego i jego ducha walki. Ponieważ pieśń jest już gotowa (jeśli można użyć słowa „już” w przypadku trzydziestoletnie pracy nad kilkoma zwrotkami), profesor chciałby przed jej wykonaniem poznać autorkę muzyki – jedną z dziewczyn, które go przed laty pojmały. Film jest pociesznie kiczowaty w swoim zadęciu, aczkolwiek ze względu na ładne kolory i urocze Koreanki ogląda się zaskakująco gładko. Zupełnie jak radzieckie propagandówki wojenne. Oczywiście jest zrobiony bardziej nieporadnie od nich, ale posiada mimo to sporo uroku, być może biorącego się z zauważalnej dawki naiwności (np. profesor nauczył się w międzyczasie języka koreańskiego, bo po prostu od tamtego frontowego spotkania wielbi naród koreański i darzy ogromnym szacunkiem Kim Ir Sena, który dał narodowi siłę do walki, a później tę samą siłę wykorzystał do szybkiego rozwoju państwa). Ot, filmowa ciekawostka, która pozwala m.in. dorzucić do prywatnego słowniczka nowe, egzotyczne słowo – „kimilsungizm”. 14 października 2019 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz