Z filmu wyjęte: Patriotyzm lokalny. Z grubsza.Dziś chwila odpoczynku od kina indyjskiego. Zamiast tego proponuję rzut oka na zaoceaniczne podejście do naszego lokalnego patriotyzmu.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Patriotyzm lokalny. Z grubsza.Dziś chwila odpoczynku od kina indyjskiego. Zamiast tego proponuję rzut oka na zaoceaniczne podejście do naszego lokalnego patriotyzmu. Kilka zdań po polsku, orzełek na koszulce czy polskie piwo – to widok zaskakujący w zagranicznym kinie, ale nie znowuż aż tak niesłychanie rzadki. Nasi krajanie rozlewają się szeroką ławą po świecie i z mniej lub bardziej pozytywnym skutkiem oddziałują na obce kultury i społeczeństwa, dostając potem w filmie i literaturze taki akcent, na jaki sobie zapracowali. Sądząc po dzisiejszym kadrze, w RPA że nie zapisali się chyba szczególnie złotymi zgłoskami. Zresztą, co się dziwić – wystarczy wspomnieć Janusza Walusia, zabójcę lidera tamtejszej partii komunistycznej, Chrisa Haniego, oraz Aarona Kośmińskiego, kłodawskiego żyda podejrzewanego o bycie Kubą Rozpruwaczem. To drastyczne przykłady, ale tkwiące głęboko w pamięci mieszkańców RPA. Jak by nie było, w nakręconym w 2010 roku południowoafrykańskim filmie „Mad Cow” (czyli „Szalona krowa”) pojawia się charakterystyczny dżentelmen ze skąpym wąsikiem, podkrążonymi oczami i wypuczonym brzuszkiem, wciśniętym w porozciąganą koszulkę z napisem „I Love Warsaw”. Nietrudno zgadnąć, że chodzi o TĘ Warszawę, a nie o jedną z malutkich mieścin rozsianych po Stanach Zjednoczonych. W ramach kropki nad i dżentelmen dzierży w jednej dłoni butelkę z piwem, w drugiej zaś parówkę. Na szczęście „Mad Cow” powstał jako komedia, więc nie ma co się zbytnio przejmować kochającym Warszawę ochlapusem, aczkolwiek – tak po prawdzie – celność wizerunku trochę mimo wszystko niepokoi. Zupełnie jakby twórcy dość się napatrzyli na takich dżentelmenów, żeby móc odtworzyć przykładowego wręcz z zamkniętymi oczami. Ze względu na mikroskopijny budżet i bardzo ograniczoną dystrybucję „Mad Cow” jest filmem praktycznie nieznanym. I – abstrahując już od wzorcowego piwosza – bardzo dobrze, trudno bowiem nazwać tę produkcję dziełem udanym. Gdzieś na prowincji zaczynają ginąć ćwiartowani mechaniczną piłą ludzie. Wkrótce okazuje się, że mordercą jest… powiedzmy, że krowołak. Ot, szalony naukowiec wykradł z wojskowego instytutu, w którym pracował, prototyp żołnierza przyszłości, tyle że zapomniał spakować jego głowę. Wysłana po „jakąś głowę” asystentka przyniosła zaś zwędzoną z ciężarówki rzeźnika głowę krowy. A że nie było już czasu na szukanie kolejnej głowy, powstała hybryda, mszcząca się na wszystkich wokół za swoje kalectwo. Reszta filmu to kolejne morderstwa, tropione przez policjanta wspomaganego przez dwóch podwładnych (jeden – czarny – udaje Zulusa, drugi jest rośliną doniczkową), oraz snucie się tu i tam zgrabnej dziewczyny, ciągle natykającej się na krowołaka. Fabuła jest niemądra, postaci przerysowane, większość humoru oparta na robieniu z siebie durniów, a jedynym jaśniejszym akcentem w obsadzie jest owa dziewczyna grana przez Tanyę van Graan, stawiającą pierwsze kroki w nadspodziewanie dobrze rozwijającej się karierze. Na plus można też zaliczyć wątek zombie (pojawia się blisko finału), garść odniesień do klasyki oraz spray na szybkie odrastanie utraconych elementów ciała. To jednak trochę za mało, żeby film uznać za udany. A co do dżentelmena z brzuszkiem – w zasadzie nic konkretnego w filmie nie robi. Po prostu stoi na scenie, gdy Tanya van Graan wije się wokół niego w erotycznym tańcu. 11 listopada 2019 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz