Z filmu wyjęte: Suspens rzecz niełatwaMając skromny budżet i zgraną ekipę można zdziałać cuda. Wystarczy jednak, że trafi się w takiej ekipie ktoś, komu trochę mniej zależy i… No cóż, film zaczyna kuleć. Co dla takiego na przykład horroru oznacza praktycznie śmierć.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Suspens rzecz niełatwaMając skromny budżet i zgraną ekipę można zdziałać cuda. Wystarczy jednak, że trafi się w takiej ekipie ktoś, komu trochę mniej zależy i… No cóż, film zaczyna kuleć. Co dla takiego na przykład horroru oznacza praktycznie śmierć. Suspens jest bardzo pożytecznym narzędziem i scenarzyści chętnie z niego korzystają. Szczególnie mocno jest to widoczne w horrorach, w których klimat – czyli podstawa funkcjonowania większości podgatunków kina grozy – tworzony jest przez konglomerat muzyki, obrazu i właśnie suspensu. Te wszystkie sceny z kamerą powoli skradającą się do pogrążonego w mroku pomieszczenia, z bohaterem twardo krojącym pietruszkę mimo widma zbliżającego oślizgłą dłoń do jego ramienia, ze śpiącą kobietą, obok której leży sczerniały trup dawnego kochanka – to właśnie suspens, który ma zbudować napięcie i spowodować, że widz zastygnie nieruchomo z popcornem w ręku. Oczywiście horrory obecnej doby mocno nadużywają zagrywek tego typu, ale wciąż – przy porządnym wykonaniu i nietuzinkowej historii – jest to działanie nad wyraz skuteczne. Kłopoty zaczynają się w chwili, gdy widz otrzymuje do konsumpcji regenerowany kotlet, sklejony ze skrawków przeżutych już wcześniej przez szeregi twórców. Zamiast z wypiekami śledzić bieg fabuły, niewdzięcznik poczyna zastanawiać się, z którego filmu który motyw został zapożyczony. W tej sytuacji wytworzenie dobrego klimatu jest sztuką trudną, aczkolwiek wcale nie niemożliwą. Lepiej jednak, żeby nie trafiały się wówczas żadne kiksy, bo film jedzie na wątłym kredycie umiarkowanego zainteresowania odbiorcy. Twórcom świeżego, nakręconego w zeszłym roku horroru „Malicious” (po naszemu „Złośliwy”), sztuka ta niestety wyszła średnio. Wyjściowa historia jest dość prosta i pozbawiona większych zaskoczeń, choć skrojona na tyle kulturalnie i na tyle zgrabnie podana, że generalnie ciekawi rozwojem intrygi. Do sennego miasteczka przyjeżdża z dużej metropolii wykładowca matematyki wraz z żoną, ściągnięty tam przez lokalny, renomowany uniwersytet atrakcyjnymi warunkami pracy, w tym możliwością zamieszkania w dużym, w pełni wyposażonym domu. Podczas gdy matematyk powoli wsiąka w rytm uczelnianej pracy, jego ciężarna żona – bardzo miła i bardzo ładna Bojana Novakovic, i wizualnie, i aktorsko będąca młodszą wersją Helen Hunt – otwiera nadesłaną przez siostrę szkatułkę, nieświadomie wypuszczając wredną, mroczną siłę, z którą borykali się już Aztekowie. I wkrótce roni ciążę. Jednocześnie zaczyna mieć słuchowe i wzrokowe omamy, w które nie wierzy ani mąż, ani siostra, która przyjechała pocieszyć ją po stracie dziecka. Oczywiście nie wierzą do czasu, byt bowiem szybko rośnie w siłę i zaczyna być coraz bardziej namacalny, i coraz bardziej wredny. I wszystko pięknie. Pojawiają się jednak cztery kłopoty. Pierwszy to sztampowość straszydełek. Miłośnik horrorów z łatwością odgadnie, gdzie i kiedy można się spodziewać „niespodziewanego”, co już na wstępie przekreśla możliwość włamania się „Malicious” do kanonu kina grozy. Drugi kłopot to chaotyczność manifestacji, ich zbyt duży rozrzut gatunkowy (widmowe dziecko czy starucha, ale i seksualne wizje, a także… sobowtór w lustrze, zupełnie jakby z innej parafii), a co za tym idzie – wątpliwa spójność intrygi. Trzeci kłopot to postać czarnoskórego, niewidomego wykładowcy, który zamiast wyjaśniać pewne zjawiska post factum, niejako je uprzedza, psując połowę potencjalnych niespodzianek. Natomiast ostatni mankament to zdumiewająca niechlujność realizatorska, widoczna zwłaszcza w scenie z lustrzanym sobowtórem siostry. Z założenia scena ta miała mocno zaskakiwać poruszeniem się sobowtóra w chwili, gdy jego „oryginał” zastygł na chwilę w bezruchu. W wykonaniu jednak nie zadbano o dostateczne skoordynowanie ruchów obu postaci, w związku z czym na chwilę przed „mocną sceną” uważny widz może spostrzec, że z „odbiciem” ewidentnie coś jest nie w porządku. I nici z zaskoczenia… Film można więc obejrzeć, ale nie ma co spodziewać się po nim jakiejś niezapomnianej uczty… 2 grudnia 2019 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz