Z filmu wyjęte: EkoterroryściFinezja metafor stosowanych przez filmowych twórców potrafi niekiedy zamiast szacunku wzbudzić co najwyżej niezdrowy rechot.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: EkoterroryściFinezja metafor stosowanych przez filmowych twórców potrafi niekiedy zamiast szacunku wzbudzić co najwyżej niezdrowy rechot. Dzisiejszy kadr przedstawia kobietę z czymś, co wedle twórców miało być wyrafinowaną wersją pasa szahida, czyli noszonej przez islamskich terrorystów-samobójców wiązki ładunków wybuchowych. Jednak zamiast lasek dynamitu czy kostek semtexu kobieta ma przyczepione… dwie książki. Podczas gdy idea rzeczywistego pasa szahida jest jasna (zabrać ze sobą w zaświaty jak najwięcej przeciwników religijnych bądź politycznych), to grożenie komukolwiek dwoma przylepionymi do brzucha książkami jest… no… najdelikatniej mówiąc niemądre. Źródłem, z którego pochodzi niniejszy kadr, jest – co chyba było dość łatwo się domyślić – nowa ekranizacja powieści Raya Bradbury’ego, „451° Fahrenheita”, popełniona w 2018 roku. Zdawałoby się, że wobec starej wersji, nakręconej przez Truffauta w 1966 roku i trącącej już ogromnym stadem wyliniałych myszy, to żadna sztuka nakręcić film lepszy w odbiorze. Wystarczyłoby nieco unowocześnić realia, lekko podkręcić dynamikę i zaserwować wysoką jakość techniczną produkcji. Otóż nic z tego. Owszem, technicznie film stoi na zadowalająco wysokim poziomie, na dynamikę w zasadzie też nie ma co narzekać, natomiast co do realiów… No cóż… Tu doszło do tragedii… Owszem, twórcy unowocześnili realia, wprowadzając obok książek również inne nośniki informacji. Zrobili to jednak fatalnie nieudolnie, każą strażakom palić m.in. płyty CD i DVD, a także dyski komputerowe czy po prostu całe komputery i nośniki USB. Wygląda to dość głupio, bowiem w przypadku książki ogień jest oczywistym środkiem destrukcji, natomiast pobieżnie polana podpałką buda komputera będzie palić się raczej niechętnie, nie gwarantując zniszczenia zawartości dysków. Co więcej, twórcy zdecydowali się wprowadzić odrębną nazwę na ogół nośników i generalnie informacji – graffiti. Co jest o tyle zastanawiające, że skoro graffiti to książki, płyty, kasety VHS i magnetofonowe, ale także i strony internetowe oraz pliki elektroniczne, to w takim razie jak nazywają się mazane po ścianach budynków bohomazy? Po co było tworzyć nową nazwę, i czemu nie została ona u nas przetłumaczona jako np. bibuła? Zmieniono też nazwę Internetu – na Dziewiątkę. Bo tak. Ale to nie koniec zmian. Postanowiono też pogrzebać przy podstawach historii, wyraźnie ją spłycając, barbaryzując i przycinając do horyzontów myślowych mniej wybrednego widza. Ponieważ mało kto już pamięta o paleniu książek za Hitlera, a także „polowaniu na czarownice” McCarthy’ego – a właśnie te zjawiska leżały u podstaw pomysłu na powieść o dzielnych strażakach – twórcy zdecydowali się oprzeć historię na odwołaniach do politycznej poprawności. To właśnie poprawność miała spowodować, że zaczęto wycofywać z rynku kolejne książki, depczące uczucia feministek, homoseksualistów czy mniejszości narodowych. W efekcie – co znowu stoi w poprzek idei Bradbury’ego – zostały dostępne trzy książki (bodaj przełożone na pismo symboliczne): Biblia, „Do latarni morskiej” Virginii Woolf i „Moby Dick” Hermana Melville’a. Że Biblia, to wiadomo, choć jest to bez sensu, skoro kryterium było usuwanie tekstów kontrowersyjnych dla najmniejszych z mniejszości społecznych czy religijnych. Ale dlaczego akurat „Do latarni morskiej” i „Moby Dick"? No cóż, bo tak. Kolejną niekorzystną zmianą było zakotwiczenie historii w realnych koordynatach – akcja rozgrywa się bowiem w jednym z miast USA, i to położonym niedaleko kanadyjskiej granicy. Samo w sobie nie jest to może tragedią, ale jednocześnie czemuś uznano, że rewolucja kulturalna miała miejsce wyłącznie w Stanach Zjednoczonych (jest mowa o drugiej wojnie secesyjnej) i w sąsiedniej Kanadzie żadnych restrykcji dotyczących „graffiti” najwyraźniej nie ma. Mimo to ewentualne ocalenie dziedzictwa amerykańskiej kultury (bo w grę wchodzą nie tylko książki, ale i… filmy), polegające na przetransferowaniu jej do Kanady, ma przynieść światu odrodzenie, gdyż… No w sumie nie wiadomo, czemu, skoro kulturę tępi się jedynie w USA. W tym filmie jest tyle dziur, że aż się przykro robi na myśl o zawrotach głowy, jakie musi mieć obracający się w grobie Bradbury… Wracając zaś do kadru – to właśnie takie prymitywne odniesienie do obecnych czasów, po partacku przełożone na język filmu. Postać kobiety z książkowym pasem szahida ma bowiem symbolizować osobę ginącą za wiarę – w tym wypadku wolną myśl. Co jest gestem tyleż bezsensownym, co i pustym, bowiem kobieta i tak wchodzi na stos płonących książek (sama je podpaliła – widać trzymane przez nią zapałki na tyle wielgachne, żeby nawet najgorszy krótkowidz je dojrzał), więc to, czy będzie miała na sobie jeszcze dwie dodatkowe, absolutnie nic nie zmieni. Należy więc czym prędzej zapomnieć o nowej wersji „451° Fahrenheita” i – niestety – przeprosić się z tą mającą na karku już bite półwiecze. 25 stycznia 2021 |
Co do "Moby Dicka", to książka opowiada o krwawych polowaniach na wieloryby. Temat mocno niepoprawny politycznie. Co prawda na statku Pequod harpunnikami są też przedstawiciele mniejszości etnicznych (przybysz z Oceanii, Indianin...), ale robią to samo co inni biali, patriarchalni mężczyźni (czyli zabijają wieloryby). No i nie brakuje w "Moby Dicku" nawiązań biblijnych.
Co do Kanady, to w wielu względach wyprzedza USA w poprawności politycznej.Gdybym miał gdzieś uciekać z książkami i filmami, to kierowałbym się raczej do Meksyku (na Kubę bym nie liczył).
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Może to Necronomicon i Księga Robali? Razem miałyby potencjał małej atomówki ;-p