Z filmu wyjęte: Pracownik idealnyNa trzechsetną odsłonę cyklu „Z filmu wyjęte” proponuję… pracownika idealnego. Prawda, że wszyscy byśmy takiego chcieli?
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Pracownik idealnyNa trzechsetną odsłonę cyklu „Z filmu wyjęte” proponuję… pracownika idealnego. Prawda, że wszyscy byśmy takiego chcieli? Dzisiaj, w ramach trzechsetnego, jubileuszowego odcinka, proponuję kadr specjalny (czy może raczej specjalnej troski?), przedstawiający… pracownika idealnego. Tak jest, ten kurdupel z wielgachnymi oczyskami, chomiczymi policzkami i ufokowymi czułkami rzekomo ma przedstawiać pracownika, którego jako ludzkość bardzo chcemy, ale na którego nie zasługujemy. Nic to, że porusza się jak otyłe, chrome dziecko. Nic to, że w każdej dłoni ma po cztery tłuste, niezbyt zginające się palce. Nic to, że inteligencją w sumie nie grzeszy. Ale za to jak wspaniale strzela z czułków elektrycznością, gdy się podnieci (w tym zdrowym znaczeniu – wzburzenia emocjonalnego). Istota absolutnie bezsensowna, ale uparcie lansowana jako ideał pracownika świata przyszłości. Co więcej – twórcy, którzy zaserwowali to kuriozum widzom, byli przekonani, że rzecz będzie hitem i da się ją przekuć w pełnoprawny serial. Cóż za zaskoczenie, że jednak nie znalazł się żaden desperat, który wyłożyłby na to pieniądze. Film, o którym mowa, to „Wishman” – nakręcony w 1983 roku ledwie godzinny, silnie familijny film telewizyjny. Jego tytuł w zasadzie jest nieprzetłumaczalny, bo z jednej strony chodzi o „Człowieka cudów”, jak i „Człowieka marzeń”, ale przy tym nazwa stworka, czy też bardziej jego imię, wzięła się od nazwiska szefa projektu, doktora Harolda Wisha. Czyli tak naprawdę jest to „Człowiek Wisha”. Dodatkowo „Wishman” świetnie się wpisuje w plejadę różnych superbohaterskich „cośtam-manów”, co zresztą chyba było efektem jak najbardziej zamierzonym. W pewnym instytucie zostaje BIOLOGICZNIE stworzony (z tymi czułkami i prądem, normalka) pracownik idealny, właśnie ten opisany we wstępie. Ponieważ szef projektu stwierdza, że nie jest to jeszcze produkt udany – głównie ze względu na średnią responsywność i niemal zerowe efekty procesu nauczania – i postanawia poddać go wiwisekcji, jeden z naukowców wykrada czułkowego gówniarza i wciągnąwszy w porwanie żonę, melinuje się u jej przyjaciółki. Głównie dlatego, że jej mężem jest prawnik, i to całkiem dobry, którego naturalnie z miejsca proszą o pomoc. W tym czasie w teren rusza w celu odzyskania własności instytutu facet od brudnej roboty, śledzący poczynania bohaterów dzięki swego rodzaju sztucznej inteligencji, która wyłuskuje z komputerowej sieci (przypominam, że to rok 1983, kiedy Internet jako taki jeszcze nie istniał) informacje m.in. o miejscu użycia karty kredytowej. Tu należy sobie przypomnieć, że tak naprawdę jest to film familijny, pracownik idealny mentalnością i wyglądem przypomina dziecko, a źli są do szpiku kości źli, więc nie będzie chyba zaskoczeniem, jak napiszę, że rozwój akcji nie obfituje w sceny brutalne, zaś zakończenie nie przewróci naszego życia do góry nogami i nie wyciśnie nam z oczu hektolitra łez. Film można by więc dzisiaj rozpatrywać w kategoriach ciekawostki z dawno minionej epoki, ale hipotetyczną przyjemność z obcowania z przyzwoitym pomysłem morduje umowna realizacja, wszechobecna naiwność oraz – przede wszystkim – absolutnie kuriozalna kreacja rzekomego pracownika przyszłości, który bardziej przypomina infantylnego przybysza z kosmosu niż coś, co moglibyśmy kiedykolwiek spotkać za kasą w sklepie czy za kierownicą miejskiego autobusu. Na „Wishmana” warto jednak mimo wszystko rzucić okiem, żeby się przekonać, jak wyglądała kariera filmowa Lindy Hamilton na rok przed „Terminatorem”. Zaręczam, to bardzo ciekawe doświadczenie. ![]() 7 sierpnia 2023 |
Nieczęsto widzowie w latach 50. i 60. ubiegłego wieku mieli okazję oglądać Zbigniewa Cybulskiego w przedstawieniach teatralnych. Każda taka rola zasługuje więc na uwagę. Wyreżyserowany przez Jerzego Gruzę „Sammy” to monodram autorstwa Brytyjczyka Kena Hughesa, w którym aktor znany przede wszystkim z „Popiołu i diamentu” wciela się w drobnego kombinatora próbującego zebrać pieniądze na spłatę długu.
więcej »Z okazji zbliżających się Świąt proponuję rzut oka na franczyzę okołofilmową sprzed 30 lat.
więcej »Chociaż o brytyjskim dramatopisarzu i prozaiku Patricku Hamiltonie dzisiaj już mało kto pamięta, wielbiciele klasycznych thrillerów psychologicznych sprzed dekad powinni kojarzyć przynajmniej dwie z jego sztuk, które dotarły do Hollywoodu – „Gasnący płomień” oraz „Sznur”. Ta pierwsza doczekała się także inscenizacji w ramach Teatru Sensacji „Kobra”, a reżysersko odpowiadał za to… Andrzej Łapicki.
więcej »Franczyza lat 80.
— Jarosław Loretz
Dysonans motoryzacyjny
— Jarosław Loretz
Obrandowani
— Jarosław Loretz
Na wywczasie
— Jarosław Loretz
W kupie raźniej
— Jarosław Loretz
Proszę szanownej wycieczki
— Jarosław Loretz
Och jej, ja tu faktycznie mam tatuaż
— Jarosław Loretz
Proszę oddać mi kapelusz. W środku tkwi połowa mojego czerepu
— Jarosław Loretz
Superman z napędem kobiecym
— Jarosław Loretz
Warzywny dramat
— Jarosław Loretz
Franczyza lat 80.
— Jarosław Loretz
Dysonans motoryzacyjny
— Jarosław Loretz
Obrandowani
— Jarosław Loretz
Na wywczasie
— Jarosław Loretz
W kupie raźniej
— Jarosław Loretz
Proszę szanownej wycieczki
— Jarosław Loretz
Och jej, ja tu faktycznie mam tatuaż
— Jarosław Loretz
Proszę oddać mi kapelusz. W środku tkwi połowa mojego czerepu
— Jarosław Loretz
Superman z napędem kobiecym
— Jarosław Loretz
Warzywny dramat
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz
I robotom bywa smutno
— Jarosław Loretz