Z filmu wyjęte: Podróże międzygwiezdne de luxeÀ propos środków technicznych, dzięki którym obcy przybysze docierają na Ziemię – nie każdego z obcoziemców stać na luksusy. Niektórzy muszą tłuc się między gwiazdami w furgonetce.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Podróże międzygwiezdne de luxeÀ propos środków technicznych, dzięki którym obcy przybysze docierają na Ziemię – nie każdego z obcoziemców stać na luksusy. Niektórzy muszą tłuc się między gwiazdami w furgonetce. Dzisiaj proponuję kosmiczny statek, który… no… powiedzmy, że nikt nie chciałby nim podróżować drogami, które biegną przez miejsca pozbawione atmosfery. Innymi słowy – twórcy poszli na daleko posuniętą łatwiznę, prawdopodobnie okładając cienką blachą jakiś stary samochód. Żeby było fajosko, doposażyli pojazd w coś w rodzaju skrzydeł, choć bardzo dalekich od aerodynamiki, od frontu dołożyli wlot… eee… pyłu gwiezdnego? Ciężko powiedzieć, co to miało być, ale z pewnością nie pomagało we wchodzeniu w atmosferę. No chyba że chodziło o skokowe nagrzanie wnętrza wyziębionego kosmiczną pustką. Tak, to musiało być to. Do tego, żeby podróżnik kosmiczny widział, gdzie leci, dokręcono od frontu aż 9 reflektorów (nie to, żeby dzięki nim faktycznie w przestrzeni kosmicznej było coś widać), a także niechlujnie przynitowano bo bokach taśmę z dodatkowymi światełkami. Coś jak obrysówki, ale zupełnie bez sensu, skoro znacznie bardziej przydałyby się one na krawędziach skrzydeł, było nie było, wystających daleko poza obrys kadłuba. Do kompletu dorzucono bodaj linę holowniczą na skrzydle (czy cokolwiek to jest, może nawet duża sprężyna) oraz coś w rodzaju liny, tam gdzie na czołgach i wozach opancerzonych przyczepiało się szpadel. Jeszcze tylko pomalowanie całości na srebrno, dosprejowanie czarnych smug oraz godeł na burtach i na masce i… wtedy ktoś sobie przypomniał, że duża szyba przednia to w ogóle słaby pomysł i na szybko zanitowano szybę wielkim, zagiętym w kilku miejscach, kawałem blachy. Innymi słowy – pilot statku nie widzi, gdzie leci (chyba że do szybkiego rzutu okiem przed maskę służą dwa wybrzuszenia na dachu), do tego w tak małym obiekcie nie ma z pewnością toalety, a także zapasów, bo jeśli ma spać na leżąco, to gdzieś to łóżko (czy rozkładany fotel) trzeba by zmieścić. A przypomnę, że w budzie musi jeszcze tkwić jakiś silnik, nawet jeśli będzie wielkości małej motopompy, no i przydałby się zapas paliwa. Osobiście nie chciałbym podróżować takim wynalazkiem, nawet z Warszawy do Płocka, a tu przecież mówimy o wędrówce MIĘDZYGWIEZDNEJ, trwającej z pewnością dłużej niż godzinka z hakiem. Tę luksusową kosmiczną limuzynę można obejrzeć w nakręconym w 1986 roku filmie „The Aurora Encounter”, dystrybuowanym u nas swego czasu na kasetach VHS jako „Spotkanie w Aurorze”. Gdzieś na teksaskim zadupiu II połowy XIX wieku pojawia się statek kosmiczny, prowadzony przez mniej niż kurdupla. Przybysz ma łysą głowę, dziwaczne uszy i brak celu w życiu. Najpierw bowiem grzebie sobie na indiańskim cmentarzysku, potem wpada na partyjkę warcabów do żyjącego na odludziu dziada (Jack Elam), a w końcu podgląda przez okno szykującą się do snu kobietę. Tu reżyser stracił panowanie nad materiałem, bo konwencja historii i kształt intrygi zaczynają wywijać esy-floresy, łącząc naiwną historię familijną z czymś w rodzaju westernu wzbogaconego wątkami feministycznymi. Z jednej strony mamy więc dziewczynkę, która podwędza obcemu tajemniczy kryształ, z drugiej rzutką nauczycielkę, która po śmierci ojca postanawia wskrzesić wydawaną przezeń gazetę i zostać dziennikarką pełną gębą, z trzeciej zaś teksaskiego rangera, wysłanego przez gubernatora w celu zorientowania się, czy w miasteczku faktycznie – jak twierdzi dziennikarka – pojawił się jakiś obcy. Potem jest jeszcze uwięźnięcie dzieci w podziemnym cmentarzysku Indian i… No cóż, nie będę więcej zdradzał, ale powiem tyle, że finał jest dość daleki od definicji happy endu. Przez rozjeżdżającą się intrygę, chaotyczne mieszanie konwencji i utopienie tego wszystkiego w familijnej naiwności film ogląda się po prostu źle, a jak dorzucić do tego czysto bezsensowny statek oraz poruszającego się niezdarnie obcego, którego obecności na Ziemi nie tylko nie potrafił wyjaśnić scenarzysta na spółkę z reżyserem, ale zdaje się, że nawet sam obcy nie wiedział, po co plącze się po pejzażach Dzikiego Zachodu, to dostaje się pełny obraz nędzy i rozpaczy, utopionej w kiepskim kiczu i zamkniętej irytująco nijakim finałem. Ale przecież twardy kinoman drobnych przeciwności się nie lęka… 11 września 2023 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz