Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

„Avatar” – nie dla idiotów!

Esensja.pl
Esensja.pl
Czasem odnoszę wrażenie, że żyję w zaścianku cywilizowanego Świata, który z jednej strony tęsknie wygląda wszystkiego, co nowoczesne, z drugiej – traktuje swoich bardziej rozwiniętych sąsiadów z komiczną wręcz dezynwolturą. Wchodząc na popkulturowy portal, liczyłem na przynajmniej próbę zmierzenia się z fenomenem „Avatara”, jednak po przeczytaniu tetrycznych notek odszedłem od komputera zażenowany.

Przemysław Pietras

„Avatar” – nie dla idiotów!

Czasem odnoszę wrażenie, że żyję w zaścianku cywilizowanego Świata, który z jednej strony tęsknie wygląda wszystkiego, co nowoczesne, z drugiej – traktuje swoich bardziej rozwiniętych sąsiadów z komiczną wręcz dezynwolturą. Wchodząc na popkulturowy portal, liczyłem na przynajmniej próbę zmierzenia się z fenomenem „Avatara”, jednak po przeczytaniu tetrycznych notek odszedłem od komputera zażenowany.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Nawet ci, którzy dawali filmowi maksymalne noty, czuli się w obowiązku publicznie ze swojej oceny wytłumaczyć, wszak „takie to ładne, ale głupie”. Jedynie Konrad Wągrowski wybronił się zgrabnym unikiem, nie pisząc przy okazji ani słowa o biuście głównej bohaterki1).
Niestety, w naszym kraju przez lata ton recenzjom nadawali inteligenci bez teki, przez co akcentowany na każdym kroku sztywny podział na kino rozrywkowe i to „ambitne” jest wciąż kanoniczny. Nasi recenzenci, jak zauważyli panowie Dobry i Wągrowski – mają z „Avatarem” problem. Problem absurdalny, bo nigdzie indziej niewystępujący2) – filmoznawcy renomowanych zachodnich gazet i portali z nakreśleniem warstw interpretacyjnych filmu kłopotów jakoś nie mieli. Dlatego od razu zaznaczam – ten przyczynek do analizy dzieła Camerona niczym odkrywczym nie jest, na pewno nie wyczerpuje też tematu3).
James Cameron wielkim twórcą filmowym jest…
…ponieważ nie oddziela warstwy wizualnej i narracyjnej – one w jego filmach są jednym, wzajemnie się uzupełniają, nie dominując nad sobą. I tu pojawiają się pierwsze schody dla naszych „wannabe” intelektualistów – oddzielne rozpatrywanie fabuły i warstwy technicznej nie prowadzi do niczego, jest równie sensowne jak próba analizy dymków komiksowych w oderwaniu od plansz4). Kiedy Cameron chce przekazać lęk przed nuklearnym holokaustem, odwołuje się do halucynacji znerwicowanej Sary Connor, zmieniających plac zabaw w hekatombę. Kiedy przedstawia w „Titanicu” młodzieńczą namiętność dwójki bohaterów, czyni to za pomocą słynnej sceny z ręką na szybie samochodowej. Proste? Nie, takie się tylko wydaje dzięki talentowi genialnego reżysera.
„Avatar” to film publicystyczny
Możecie przestać się śmiać.
Kluczową sceną „Avatara”, momentem metamorfozy bohaterów oraz nośnikiem przesłania filmu jest destrukcja Drzewa Domowego ludu Omaticaya. Tu właśnie w pełni objawia się talent Camerona: eksplozje, zamiast pretekstem do głupawej sceny akcji, stają się tylko tłem dla tragedii przerażonych Na’vi, bezsilnych wobec technologicznej przewagi wroga, mogących tylko bezradnie obserwować jak ich dom, miejsce, wokół którego rozgrywało się całe ich dotychczasowe życie, zostaje zrównany z ziemią. Widok kobiet opłakujących zabitych, obraz pustych oczu uchodźców – przywołały z zakamarków mojej pamięci migawki z Iraku i Palestyny, widok bezimiennej kobiety w czarczafie opłakującej syna. Oddajmy tu jednak głos samemu reżyserowi5):
„We know what it feels like to launch the missiles. We don’t know what it feels like for them to land on our home soil, not in America. I think there’s a moral responsibility to understand that.”
„That’s not what the movie’s about – that’s only a minor part of it. For me it feels consistent only in a very generalised theme of us looking at ourselves as human beings in a technical society with all its skills, part of which is the ability to do mechanised warfare, part of which is the ability to do warfare at a distance, at a remove, which seems to make it morally easier to deal with, but it’s not.”
To nie jest tylko prosta krytyka J.W. B. Jr – to krytyka technokratycznej wojny, ukazanie perfekcyjnie przeprowadzonych operacji wojskowych w Zatoce Perskiej, Jugosławii czy Iraku od strony tych, którzy mieli pecha znaleźć się po niewłaściwej stronie wojennej machiny. To właśnie pełna kontrola reżysera nad środkami technicznymi sprawia, że scena wywiera odpowiedni wpływ – a że wywiera wiem na pewno, ponieważ obserwowałem reakcje widowni podczas kolejnego seansu.
Fakt, że mamy tu do czynienia z filmem science-fiction (lub – jak kto woli – science-fantasy) dodaje obrazowi uniwersalności – szczerze wątpię, aby ktokolwiek przed premierą mógł przewidzieć demonstrację Palestyńczyków przebranych za Na’vi6). To właśnie siła dobrej kinematografii – siła obrazu, zdolna przekraczać bariery językowe i kulturowe.
Obraz wart tysiąca słów?
„Avatar” jest filmem bezkompromisowym
Śmiech to zdrowie, więc mam nadzieję że doceniacie, co dla was robię…
Cameron nie ma kompleksów jako reżyser SF. Nie boi się stygmatu kina popularnego. I tu pojawia się dla naszych biednych, wiercących się w fotelach kinowych intelektualistów kolejny problem. Reżyser nie puszcza oka, nie „bawi się konwencją”, nie wrzuca symboli ani nie szuka nawiązań.
Doskonale wie, czym są toposy. Wie, że istnieją, ponieważ poruszają konkretne struny naszej duszy i ze śmiertelną powagą, z dbałością o detale wygrywa nam na nich koncert. Szukając literackiego porównania – nie jest Sapkowskim, jest Tolkienem. To dla krytyka made in Poland stanowczo za dużo.
Cała ta sytuacja przypomina mi Gustawa Holoubka broniącego się przed zajadłą krytyką swoich adaptacji cytatem ze Słowackiego7):
„Ja bardzo lubię sławę popularną,
Lękam się bardzo wymuskanej sławy;”
U nas fakt mówienia językiem zrozumiałym dla kinowego motłochu jest jednak grzechem śmiertelnym dla strażników dobrego gustu i artystycznej ambicji.
Dramatis personae , czyli gdzie są i po co są
Archetypy.
„Avatar”, jeżeli patrzeć na jego możliwe warstwy interpretacyjne – ma trzy pierwszoplanowe postacie. Pod względem ważności mamy więc kolejno:
Ekosystem Pandory – który jest głównym bohaterem filmu. To on przyciąga, on oszałamia widza, o niego toczy się walka między obiema stronami konfliktu. Oscarowa rola (nie wiem, czy od kogoś powyższego zdania nie zapożyczyłem).
Czy mamy tu do czynienia już z panteizmem? Myślę, że nie – Eywa jest raczej rozwinięciem idei „Gai – żyjącej planety” („Hipoteza Gai” Jamesa Lovelocka, swego czasu bardzo popularna w pewnych kręgach) – ekosystemu jako osobnego organizmu, z tym, że w tym przypadku obdarzonego samoświadomością.
Jake Sully – zacznijmy od tego, że jest to postać zbliżona do Nathana Algrena z „Ostatniego Samuraja”8). Weteran, który stracił poczucie wspólnoty i cel, jaką dawała mu przynależność do Marines. Nie jest „głuptasem”, jak to określił jeden z recenzentów, jest Jarheadem. Jest byłym Marine, 1st Recon – w kulturze wojskowej USA to coś więcej niż tylko linia w CV. Dlatego początkowo to właśnie Quaritch jest dla niego naturalnym punktem odniesienia. Jednak – podobnie jak w filmie Zwicka – dopiero wśród wrogów znajduje to, co utracił na Ziemi: miłość, cel, poczucie wspólnoty i proste zasady.
Stopniowa przemiana Sully’ego z trepa w łowcę Omaticaya, a później wojownika-symbol Na’vi (na pewno nie męża stanu) jest ilustrowana przez reżysera za pomocą zmian w wyglądzie bohatera – po co w filmie, który skrócono o blisko czterdzieści minut (o kilka za dużo, o czym później) z pozoru nieistotna scena golenia kilkutygodniowego zarostu? Dodatkowym rysem psychologicznym jest zmieniający się z czasem stosunek Jake’a do własnego kalectwa.
Na osobną wzmiankę zasługuje motyw snu, przewijający się przez film od pierwszej, aż do ostatniej sceny – wedle reżysera Na’vi przedstawiają lepszą część naszej świadomości9), stąd zawieszenie bohatera między dwoma ciałami można odczytać też jako dualizm ludzkiej egzystencji – między tym, czym jesteśmy a tym, czym chcielibyśmy być (ewentualnie – tym, w jaki sposób siebie postrzegamy).
Dr. Grace Augustine – jak twierdzi Sigourney Weaver – alter ego Camerona. Niestety, wśród wyciętych w montażu scen jest ta, która nadaje prawdziwą głębię tej postaci10), tłumacząc jej początkową niechęć do Sully’ego, związki z Neytiri oraz przyczyny zamknięcia szkoły. Co więcej – dopiero w niej Grace pokazuje swój rzeczywisty stosunek do sytuacji na Pandorze, fatalistyczne przekonanie o nieuchronności konfliktu, w niej ostrzega Jake’a przed emocjonalnym zaangażowaniem, chcąc ochronić go przed bólem który stał się jej udziałem. Wszystko to zostało w filmie wyłącznie lekko zasugerowane (rozmowa z Selfridgem, zdjęcia na lodówce, reakcja na romans Sully’ego z Neytiri).
Będę szczery – jeżeli ta scena nie znajdzie się w wersji reżyserskiej, będę na Camerona bardzo zły. Pal licho fabułę – to o Sigourney Weaver tu chodzi.
Kolejne dwie postacie – Miles Quaritch i Parker Selfridge – są jedynie personifikacjami odpowiednio: konfrontacyjnej polityki Neokonów oraz współczesnej polityki (również w wydaniu korporacyjnym), ważącej na jednej szali zyski finansowe, na drugiej PR-owe straty11). Obrazują raczej przerysowaną mentalność, niż są istotami ludzkimi z krwi i kości.
Tak, to jest film USA-centryczny, niemniej główne przesłanie pozostaje uniwersalne.
Reszta postaci to archetypy (może za wyjątkiem Neytiri, która jest głównym nośnikiem para-ekologicznych przemyśleń autora12)), wszystkie zarysowane jedynie przy użyciu kilku scen, wszystkie do końca wierne swoim pierwowzorom13).
Słowo końcowe
O „Avatarze” można pisać dużo. Bardzo dużo. Sygnały płynące ze Świata nie pozostawiają jednak złudzeń – film uderzył w masową wyobraźnię z siłą bomby termojądrowej, a na efekty trzeba będzie poczekać do opadnięcia fali uderzeniowej. Na pewno na wzór „Gwiezdnych Wojen”, czy też „Neon Genesis Evangelion” „Avatar” stworzy osobną podgałąź przemysłu rozrywkowego, na pewno jego wpływ na kulturę popularną będzie można obserwować w następnych pokoleniach twórców. Być może czeka nas boom klasycznego kina SF (na co osobiście bardzo liczę).
Jedno, co nie ulega wątpliwości – ewentualni naśladowcy mają przed sobą nie lada wyzwanie: „Avatar” postawił poprzeczkę niesamowicie wysoko.
Na krytyczne docenienie w naszym grajdole film będzie musiał poczekać na pierwszych rodzimych recenzentów nie skażonych mentalnie PRL-em (co przykre, mam tu na myśli również własne pokolenie dwudziestoparolatków), grających w te same gry, wychowanych na tych samych filmach co ich zachodni rówieśnicy, wyleczonych z mesjanistycznych urojeń.
Tekst można traktować jako nerwową reakcję fana (fanboya?) filmu Camerona na niezasłużoną (jego zdaniem) krytykę. Można podejść do niego jako do hołdu dla geniuszu kreacyjnego i narracyjnego od kogoś, kto ze sztuką ma związek bardzo bliski, wręcz intymny. Na koniec – można ją też odebrać jako próbę wytknięcia kompletnej ignorancji większości polskich krytyków (i tych zawodowych, i tych czysto hobbystycznych) w kwestiach związanych z popkulturą.
Od razu zaznaczam, że wszystkie trzy interpretacje są poprawne. Dobór proporcji zostawiam czytelnikom…
koniec
24 lutego 2010
1) Co mnie specjalnie nie dziwi, ponieważ jest to jedyny wśród obecnych autor „Esensji” którego jestem w gotów czytać nawet, gdyby artykuł dotyczył testów porównawczych najnowszych gładzi szpachlowych.
2) Aż chce się tutaj zacytować Kisielewskiego: „Socjalizm to ustrój, który dzielnie walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju.” Pewien ślad mentalny jak widać został, co zrozumiałe. Szkoda, że szkodzi jak widać kolejnym pokoleniom…
3) Bywalcy angielskiej wikipedii nie będą mieli specjalnych problemów z zauważeniem tego faktu.
4) http://www.nytimes.com/2009/12/26/opinion/26sat4.html?_r=1:
„“Avatar” has generally won rave reviews, but too many critics have been dividing the movie into the 3-D experience and the plot as if they were unrelated. The remarkable thing about “Avatar” is the degree to which the technology is integral to the story.”
5) http://www.theaustralian.com.au/news/arts/war-on-terror-backdrop-to-james-camerons-avatar/story-e6frg8pf-1225809286903
6) http://www.aolnews.com/world/article/palestinians-use-avatar-to-protest-west-bank-barrier/19356749:
„When people around the world who have watched the film see our demonstration and the conditions that provoked it, they will realize that the situations are identical,”
7) Lubię uderzać tam, gdzie boli.
8) Zainteresowanych odsyłam do świetnej analizy autorstwa Michała Szczepaniaka w „Esensji” właśnie.
9) http://news.bostonherald.com/track/celebrity/view/20090724james_cameron_wows_comic_con_with_3-d_avatar/
10) http://www.foxscreenings.com/media/pdf/JamesCameronAVATAR.pdf, str. 66-69.
11) „Jest jedna rzecz, której udziałowcy nienawidzą bardziej od złej prasy. To zły raport kwartalny. ”
12) …którymi się w tym tekście nie zajmuję. Tym niemniej – jako Biblia Pauperum ekologii „Avatar” może faktycznie być pożytecznym.
13) Tłumaczenie przyczyn takiego stanu rzeczy wykracza poza ramy tego artykułu, dziwi mnie jednak, że ktoś nie rozumiejący w ogóle idei eposu bierze się za recenzję czegokolwiek. Tak kompromitujące braki w wykształceniu u „recenzentów” trudno jakoś sensownie skomentować. Podobnie, jak zarzuty dotyczące patosu.

Komentarze

« 1 2 3 4 5 »
24 II 2010   17:02:50

Bardzo dobry tekst. Choć osobiście uważam, że nie ma co do Avatara przyczepiać niewiadomo jakiej, czy wręcz jakiejkolwiek ideologii, to całkowicie zgadzam się z tezą, że nie ma sensu oddzielać obrazu od narracji. Co jak zauważył autor recenzentom się zgadza. Avatar bez swej szczękoopadłej warstwy wizualnej byłby najwyżej przeciętnym filmem. Ale i ile znamy filmów z fenomenalnymi efektami specjalnymi, które z powodu słabej narracji powodują najwyżej wzruszenie ramion? Ja znam całkiem sporo.

24 II 2010   18:03:58

ale może właśnie niektórych warstwa techniczno-wizualna nie rusza (dłużej niż przez 20 min)? wtedy avatar staje się tylko - fakt, wciąż niezaprzeczalnie sprawną - żonglerką zgranymi motywami.

i chyba nie ma co porównywać avatara z gijoe, bo nawet jeśli ten pierwszy failuje, to jednak inaczej niż ten drugi. ewentualne (nie)ziewanie ewentualnemu (nie)ziewaniu nierówne.

24 II 2010   20:34:11

niniejszym zgłaszam ten tekst do popkuriozum miesiąca lutego.

Nadinterpetacja dobra rzecz, można zabłysnąć intelektem i próbować z gówna bat ukręcić. Niestety, film jest dość "prostą historią" (o czym później) i mimo, że praktycznie ogląda się go bez ziewnięcia, to robienie z "Avatara" geniuszu to gruba przesada.
Film zachwyca baśniowością, pięknymi plenerami, ale wrzucanie tutaj Iraku i Palestyny to, jak to się zwykło mawiać ostatnimi czasy "spore nadużycie semantyczne".
Najwyraźniej autorowi brakuje lepszych argumentów skoro takiego "Avatara" próbuje tłumaczyć "siłą obrazu, zdolną przekraczać bariery językowe i kulturowe".
Jako zadanie domowe proponuję zobaczyć "Walc z Baszirem" albo "Persepolis", aby dostrzec prawdziwą "siłę obrazu" i dodatkowo uniwersalność przekazu, która językiem filmowym do milionów ludzi na CAŁYM świecie by nie przemówiła.
Można dzielić włos na czworo i analizować dwa zupełnie odmienne światy, ale w tym przypadku wystarczy podpiąć pod powyższe tłumaczenia "Avatara" także każdy inny film, który traktuje o swego rodzaju odmiennej tożsamości, zarówno fizycznej jak i psychicznej. Skoro już tutaj jesteśmy to czekam aż ktoś zaproponuje podobną analizę "Krokodyla Dundee"...
Sama historia jest banalna, ale taka miała po prostu być, nie wydumana, nie podparta żadną filozofią, czy ideologią. Wszystko po to, aby masy mogły na to pójść do kina - w końcu to kultura bułki z mcdonalda, co udowodnił zresztą także w "Titanicu". Cameronowi jedno trzeba oddać, potrafi prostą historię rozdmuchać do epokowego wydarzenia. Szkoda jednak, że jego historia nie chwyta tak za serce jak "Prosta Historia" Lyncha.

25 II 2010   00:50:02

Znakomity tekst. Mam bardzo podobne przemyślenia, szczególnie dotyczące naszych intelektualistów i ich podejeścia do tematu popkultury.

25 II 2010   09:24:44

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić gorszej formuły dla podobnego tekstu, niż ta, którą wybrał autor. W tym tekście, w przeciwieństwie do filmu Camrona, forma i treść wzajemnie się nie uzupełniają, ta pierwsza sprawia, że odrzuca mnie od tej drugiej, jakkolwiek zawiera ona kilka sensownych stwierdzeń.

Tekst silnie wbija się w formę polemiki z... no, właśnie, z czym właściwie? Albo kim? Ogółem krytyków? No kto by pomyślał, to krytycy stworzyli już jakichś wspólny front, w którym ustalają drogą aklamacji wspólny pogląd na dzieła kultury?

Niby istnieje teza, z którą autor polemizuje, ale ponieważ jest ona wypadową rozmaitych (zazwyczaj tych skrótowych) wypowiedzi wielu różnych osób, została ona uogólniona do granic możliwości. W efekcie, tekst polemizuje z pewnymi konkretnymi argumentami, jednymi z bardzo wielu, które autor dobiera sobie (choć nie przytacza ich wprost) wedle wygody i własnego uznania. A to bardzo źle świadczy o całym artykule. I przekreśla go jako tekst polemiczny. Nieuzasadnioną bufonadę skromnie przemilczę.

Tym niemniej, spróbuję się odnieść do tekstu tak, jakby autor stwierdził po prostu \"hej, mam parę fajnych przemyśleń związanych z Avatarem i chcę o nich napisać\".

1. Cameron nie oddziela warstwy wizualnej od narracyjnej, to prawda. Inna sprawa, że nie świadczy to o jego mistrzostwie, raczej o solidnym rzemieślnictwie, a także, co ważniejsze, o tym, że nie poddał się wciąż narastającemu w Hollywood pornograficznemu efekciarstwu - tzn. pokazujmy więcej, więcej, więcej, byle widz miał lepszy \"orgazm estetyczny\" w oderwaniu od faktycznej zawartości fabularnej (lub jakiejkolwiek innej) filmu - Transformers 2 jest tu najlepszym przykładem.

Cameron tymczasem świetnie gra warstwą wizualną i fabularną, tyle że, czego autor testu zdaje się nie zauważać, one obie są w gruncie rzeczy jedynie środkiem do pokazania czegoś zupełnie innego - świata Pandory. To Pandora jest tu centrum filmu, a fabuła, pejzaże i sceny walki to tylko środki do jak najlepszego jej pokazania. W tym sensie nie ma wzajemnego uzupełniania się - wszystko, co Avatar pokazuje, podległe jest temu nadrzędnemu celowi.

W tym sensie krytycy trafiają krytyką nader często kulą w płot: przychodzą na fabułę, dostają świat, a rozczarowani wszystko zrzucają na prymat wizualizacji.

I także dlatego Avatar stanie się świetną platformą dla wielobranżowej franczyzy: oferuje bogate uniwersum, które aż się prosi, aby przenieść je na gry czy książki. Podobnie jak Gwiezdne Wojny opowiada piękną, arcehtypiczną historię, ale po jej zabraniu wciąż mamy bogaty wszechświat, w którym opowiedzieć można jeszcze dziesiątki innych historii, stworzyć kolejne powieści, filmy, seriale, komiksy, RPG (komputerowe i papierowe) itd. itp. Inni mogą być bohaterowie, fabuła i przesłanie. Świat pozostaje taki sam.

2. Avatar jest bezkompromisowy jak kampania reklamowa: nawet jeśli będziesz się z niej śmiać lub traktować jak coś pośledniego, i tak zrobi wszystko, żeby wejść ci do głowy. Nie jest to wcale przytyk. Filmy popularne są robione według pewnych kanonów dlatego właśnie, że te kanony, nie inne, dobrze trafiają do odbiorcy. A Cameron naprawdę bardziej przejmuje się trafieniem do widza niż do krytyka. I wie doskonale, że baśń, jaką w gruncie rzeczy jest Avatar, widz kupi właśnie opowiedzianą na poważnie, patetycznie, bez mrugnięć okiem, za to z dziecięcą wręcz szczerością i prostotą, bo wtedy i w odbiorcy obudzi się dziecko. A budzenie dziecka sprzedaje się lepiej nawet od zabawy w dużych chłopców i estetycznych orgazmów (a te sprzedają się przecież znakomicie).

3. No i tu zaczynają się bzdury, chyba, że źle rozumiem autora. Bo Pandora z całą pewnością nie jest archetypem, a już na pewno nie pierwszoplanową postacią w sensie bohatera opowieści.

Archetypem Pandora nie jest, bo archetyp to taki szkielet, na którym budujemy bohaterów, by oddawali pewne idee, do pokazania których dążymy w opowieści. Pandora jest ideą samą w sobie, tzn. punktem odniesienia, do którego odwołują się wszystkie pozostałe elementy filmu, archetypem więc być nie może.

Pandora nie jest też bohaterem opowieści. Z powodów bardziej błahych dlatego, że jest w tej opowieści kompletnie bierna, nawet jeśli na koniec pomaga w zwycięstwie. Ona jest celem, o który walczą pozostali bohaterowie, więc nazywanie jej postacią pierwszoplanową ma tyle sensu, co nazywanie tak Arki przymierza w \"Poszukiwaczach zaginionej Arki\" (która przecież także \"karze\" nazistów w jednej z ostatnich scen). Aby planeta mogłaby być bohaterem opowieści z prawdziwego zdarzenia w filmie trzeba by IMO użyć środków formalnych, które przekreślałyby go jako film popularny. Nie ma zresztą takiej potrzeby, ponieważ, i to jest powód ważniejszy, to nie Pandora jest bohaterem Avatara, tylko Avatar jest historią Pandory. Fabuła podlega uniwersum. I to jest IMO clou całego avatarowego zamieszania.

25 II 2010   10:05:26

Bardzo dobry tekst, odważny szczególnie w zalewie najgorszej krytyki jaka może być: ziewanie na filmie, czy też porównywanie do Pocahontas. Czasem jak czytam polskie recenzje czy komentarze, mam wrażenie, że dobry film powinien:

1. mieć fabułę tak oryginalną, żeby do niczego nie można było jej porównać;
2. być niezrozumiały dla zwykłego widza
3. być mało znany i popularny, najlepiej z totalnie egzotycznego kraju;

Cameron zrobił świetny film, jak opadnie już ten kurz zawiści, przekonamy się o tym wszyscy

25 II 2010   10:14:36

Siman

Ad 3 Pandora archetypem oczywiście nie jest (ewidentnie się nie zrozumieliśmy). Zapisane italikami "Archetypy" są w domyśle zakończeniem śródtytułu.
Pandora (jej ekosystem/Eywa) jest postacią. Bierze czynny udział w akcji, posiada samoświadomość:) Proponuję zapoznać się z Teorią Gai żeby mniej więcej zrozumieć, do czego zmierza autor filmu.

Co do formy tekstu - 'De gustibus nec disputandum est'.
Dziękuję za komentarz.

25 II 2010   10:20:00

bastard
Osobiście wzbraniałbym się przed nazywaniem tego typu tekstów krytyką.
Również dziękuję za komentarz:)

25 II 2010   10:40:22

Z pewnoscia kazdy fan Showgirls tez tlumaczy sobie, ze wszyscy krytycy tego filmu to jacys pseudo-intelektualisci, ktorzy po prostu nie sa w stanie pojac jego "glebi".

25 II 2010   10:49:12

Siman

Po chwili zastanowienia - teza której NIE postawiłem też jest do obronienia - Pandora jest poniekąd archetypem bogini wybierającej swojego czempiona. Całość przypomina pod tym względem "Slaine - the horned God", z tym, że ramach science-fiction.
Mam słabość do takich trików.

« 1 2 3 4 5 »

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wilcze jagody niosą śmierć
Sebastian Chosiński

25 VI 2024

Barbarę Gordon zna każdy szanujący się wielbiciel peerelowskich „powieści milicyjnych”. Augusta Kowalczyka – aktora i reżysera (teatralnego) – każdy, kto ma jako takie pojęcie o polskiej sztuce filmowej poprzednich dekad. Ona napisała „Filiżankę czarnej kawy”, on natomiast podjął się wyreżyserowania na jej podstawie spektaklu na potrzeby telewizyjnego Teatru Sensacji „Kobra”. Efekt – świetny!

więcej »

Z filmu wyjęte: Walka o duszę
Jarosław Loretz

24 VI 2024

Dzisiaj proponuję trzeci i ostatni kadr z nakręconego w 1982 roku w Hong Kongu filmu "To Hell with Devil". I jeśli poprzednie dwa kadry dotyczyły przerośniętych siekaczy (mocowanych do dolnej bądź górnej szczęki aktora), to ten prezentuje niebanalną wyobraźnię scenarzysty i ogólnie ekipy realizatorskiej. Otóż bowiem finałowe starcie między diabłem i księdzem zrealizowano w konwencji… gry na (...)

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Czy dojdzie do trzeciego morderstwa?
Sebastian Chosiński

18 VI 2024

Nazwisko Francisa Durbridge’a przez długie lata było gwarancją sukcesu artystycznego. Nic więc dziwnego, że po dzieła brytyjskiego pisarza i scenarzysty współpracującego z BBC sięgali twórcy teatralni i telewizyjni w całej Europie. Polska Ludowa nie była wyjątkiem. Reżyser Jan Bratkowski, który jako pierwszy zmierzył się z literacką wyobraźnią twórcy z Wysp, na dobry początek wybrał „Szal”. I trafił idealnie!

więcej »

Polecamy

Walka o duszę

Z filmu wyjęte:

Walka o duszę
— Jarosław Loretz

Gryzoń z Piekła rodem
— Jarosław Loretz

Grunt to solidne kły
— Jarosław Loretz

Jaki budżet, taka kwatera główna
— Jarosław Loretz

Zimny doping
— Jarosław Loretz

Ryba z wkładką
— Jarosław Loretz

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.