Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michael Moore
‹Fahrenheit 9.11›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFahrenheit 9.11
Tytuł oryginalnyFahrenheit 9/11
Dystrybutor Kino Świat
Data premiery23 lipca 2004
ReżyseriaMichael Moore
ZdjęciaKirsten Johnson, William Rexer
Scenariusz
MuzykaJeff Gibbs
Rok produkcji2004
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania110 min
WWW
Gatunekdokument
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Fahrenheit 9/11: Rozliczmy rozliczającego
[Michael Moore „Fahrenheit 9.11” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Michał Szczepaniak

Fahrenheit 9/11: Rozliczmy rozliczającego
[Michael Moore „Fahrenheit 9.11” - recenzja]

Czy to prawda? Jak zwykle w przypadku statystyki – trochę tak, trochę nie. Pokazany w filmie ekspert oparł się w swych szacunkach na wartości akcji na giełdach, czyli po prostu spekulował. Dziś akcje warte są miliard, jutro ledwie połowę z tego. Dziś Arabowie mają w ręku gruby szmal, ale kto wie, może jutro przyjdzie krach i zostanie im garść miedziaków?
Każdemu, kto naprawdę i nie od dziś interesuje się Stanami Zjednoczonymi, na pewno przypominają się lata osiemdziesiąte, gdy poprzednicy Moore’a, szukając sensacji i opierając się na powszechnej wtedy niechęci Amerykanów do kapitału wschodnioazjatyckiego, obliczyli w ile to lat Japończycy wykupią wszystkie amerykańskie firmy i sprowadzą byłych właścicieli do roli niewolniczej siły roboczej w ich własnym kraju. Data ta wypadała mniej więcej w okolicach roku 2000. No i co? No i nic. Przepowiednie nie spełniły się, bo oparte były na ekonomicznym czary-mary14), a nie na realnych podstawach i prognozach. Podobnie jak robi to ekspert Moore’a, było to po prostu granie na emocjach przemawiającymi do wyobraźni liczbami.
Gdyby Moore podszedł do sprawy na chłodno, musiałby wręcz cieszyć się z powodu obecności arabskiego kapitału w USA. Jego alarmujący ton to tymczasem jedna z bardzo wielu sprzeczności obecnych w filmie – Arabowie chcą nas gospodarczo zniszczyć! Arabowie pakują się do nas ze swoimi pieniędzmi! Ja odpowiadam: a niech się pakują, ich inwestycje to najlepszy gwarant pokoju. Nikt nie będzie piłował gałęzi, na której sam siedzi. Poza tym, doprawdy!, po raz pierwszy słyszę tezę, że brak kapitału jest lepszy dla ekonomii, niż jego napływ. Teraz saudyjskie pieniądze pomagają napędzać gospodarkę kraju, który okupuje Irak i Afganistan, nie mówiąc o wspieraniu Izraela. Ironia losu, prawda? Ale uderza ona w Arabów, nie Amerykanów.
Jeszcze jedna z bardziej rzucających się w oczy sprzeczności – Moore krytykuje dyplomację G. W. Busha za jej nieskuteczność w szukaniu sojuszników do interwencji w Iraku. W obraźliwy sposób grając na stereotypach i niewiedzy, porównuje przy tym Kostarykańczyków do obdartych brudasów15), a wszystkich Rumunów pakuje do tej samej szufladki, co wampira Drakulę.
W innym jednak miejscu pokazuje zdjęcia byłego prezydenta George’a H. Busha, usilnie zabiegającego o przyjaźń w krajach arabskich i oskarża go o płaszczenie się przed obcymi. Ja odpowiadam – na tym właśnie polega skuteczna dyplomacja. Może i było to płaszczenie się, ale jak skuteczne!
Bush senior popłaszczył się kilka dni ale na pierwszą wojnę z Irakiem ruszał na czele wielkiej koalicji obejmującej kontyngenty wielu państw arabskich, Francji, Niemiec, a nawet Rosji. Bush junior płaszczyć się już nie chciał, i na drugiej wojnie z Irakiem musiał się zadowolić Drakulami i latynoskimi obdartusami. Ale że Moore krytykuje obie te postawy, mamy dowód wręcz dobitny – robi to nie z troski o kraj, ale z osobistej do Bushów niechęci. Można i tak, ale co ma to wspólnego z rzetelnym dokumentem? Niestety niewiele.
O relatywizmie i narodowej samoocenie
Na osobny komentarz zasługuje przedstawienie sposobu pracy Kongresu, gdzie, jak się okazuje, niewielu z reprezentantów i z senatorów przeczytało przed uchwaleniem tzw. Ustawę patriotyczną (Patriotic Act), ograniczającą niektóre ze swobód obywatelskich w imię bezpieczeństwa publicznego.
Ciekawym zjawiskiem jest to, że Amerykanie mają tendencje do uważania się za najbardziej nieszczęśliwy i uciskany naród na świecie. Osobiście spotkałem jakiegoś nawiedzonego, który zarzekał się, że jak tylko dostanie paszport, to pakuje walizki i ucieka z tego gniazda faszystów i tej jaskini złodziei do wesołej, szczęśliwej Gwatemali. Bon voyage, amigo. Ale dlaczego na każde zwolnione w USA miejsce milion Gwatemalczyków czeka, jak na zbawienie?
Film Moore’a utrzymuje taki właśnie oskarżycielsko-alarmujący ton skargi uciskanego biedaka. Jednym z członków stowarzyszenia obywatelskiego w Fresno w Kalifornii był wywiadowca szeryfa? Roznosił z nimi ulotki i jadł ich ciasteczka? O, mój Boże! – woła Moore – Dyktatura władz federalnych widoczna, jak na dłoni! Obywatele, na barykady! Brońcie swego prawa jedzenia ciasteczek bez dzielenia się nimi z policjantami!
No cóż, westchnijmy nad głupotą takiego radykalizmu, po czym oddajmy się smutnej zadumie nad względnością percepcji. W USA wszyscy uważają się za okradanych przez państwo, a podatki są tam przecież najniższe w całym rozwiniętym świecie16). Wszyscy uważają się tam za uciskanych przez aparat urzędniczy, a jest on przecież, jak na tak potężne państwo, bardzo słabo rozwinięty. Jeśli ktoś, to przecież właśnie my, Polacy, wiemy coś o prawdziwej wszechobecności państwa – i nie mówię o półwieczu komunistycznego totalitaryzmu, ale o dniu dzisiejszym. To u nas oddaje się połowę swych dochodów urzędom skarbowym i jeszcze trochę dopłaca przez podatki pośrednie. To u nas byle ścięcie drzewka w ogrodzie wymaga pozwolenia z gminy, na które czeka się pół roku. A przecież nie znajdzie się nikt poważny, kto by twierdził, że nie jesteśmy demokratycznym państwem prawa... Jesteśmy. Ale poziom zadowolenia z niego to już rzecz subiektywna.
O mglistym bagienku wokół tzw. Ustawy patriotycznej
Ale wróćmy do tej nieszczęsnej Ustawy patriotycznej. Moore, jak widzimy w filmie, musi aż usiąść, by się dowiedzieć, że nie wszyscy legislatorzy czytają akty prawne przed ich uchwaleniem. Niejeden polski widz zgrzyta zębami i płacze wraz z reżyserem, a dłoń aż się sama zaciska w gniewną pięść. W USA panuje dyktatura! Otumanienie! Natychmiast obalić prezydenta!
Zadumajmy się nad hipokryzją i porównajmy. Przeciętny Polak czyta pół książki rocznie. A wiecie, ile stron liczy polski Dziennik Ustaw z jednego roku? Ustawiony w stos, sięga na metr w górę. Doliczmy do tego Monitor Polski, dzienniki urzędowe ministerstw i jednostek samorządu terytorialnego... Wyjdzie jakieś piętnaście, dwadzieścia tysięcy stron – corocznie! I kto ma to wszystko przeczytać? Ty? Ja? A w Stanach przecież oprócz Kongresu każdy z pięćdziesięciu stanów ma swój własny parlament, płodzący akty prawne jeden za drugim. No i nie zapomnijmy, że USA to kraj o anglosaskim systemie prawnym, tam każde precedensowe orzeczenie sądu ma wiążącą moc prawną...
Właśnie dlatego, jak każdy porządny parlament, także Kongres wyłania ze swego grona liczne, małe komisje, między które dzieli cząstki całej tej góry papieru. I to komisje analizują, sporządzają projekty, przedstawiają wnioski. Reszta zaś głosuje według tych zaleceń.
Jeśli kogoś nie przekonałem, to niech osoba taka przejdzie się do uniwersyteckiej czytelni i poprosi o wymienione wyżej dzienniki urzędowe. Jeśli znajdzie się ktoś, kto przeczyta ze zrozumieniem i uwagą choć jedną trzecią z tych piętnastu tysięcy stron – przeproszę i pokornie wycofam się ze swego stanowiska. Ale ostrzegam! Przejrzenie samych tylko spisów treści samych tylko Dzienników Ustaw zajęło mi kilka godzin.
Moore jest reżyserem, filmowcem, pisarzem. O pracy legislacyjnej wie tyle, co ja o kręceniu filmów. Nie przeszkadza mu to jednak w ferowaniu ocen i wytykaniu palcami – o, to są ci, którzy sprzedają nasz kraj! To ci, co nie czytają tego, nad czym głosują! No cóż, może i tak. Ale w takim razie zapewniam, że wszystkie parlamentarne kraje świata są dyktaturami, z Polską pośrodku i na czele tej grupy.
Posłowie
Nie jestem i nigdy nie byłem wielbicielem G. W. Busha. To człowiek o sporej ilości wad, raczej przeciętnej inteligencji i słabej orientacji w sprawach międzynarodowych. Dlatego właśnie z uwagą i zadumą obejrzałem film “Fahrenheit 9/11”, przyznając mu dużo racji. Jednak martwi mnie całkowity brak krytycyzmu, z jakim przyjęto ten film w Europie, także w Polsce. I właśnie dlatego, powyższym esejem, staram się zwrócić uwagę widzowi i czytelnikowi, że prawda niemal nigdy nie jest kwestią widzenia w czerni i bieli. To problem trudnych decyzji i wyborów, których prawdziwą wartość trafnie ostatecznie ocenić przyjdzie dopiero naszym wnukom.
koniec
« 1 2
29 sierpnia 2004
[1] John Edwards jest kandydatem Demokratów na wiceprezydenta.
[2] Dla odróżnienia od George’a Herberta Busha ojca, przed nazwiskiem syna - obecnego prezydenta, dodawać będę inicjały jego dwóch imion: George Walker (G. W.).
[3] W przeciwieństwie do Europejczyków, Amerykanie mają zwyczaj umieszczania w datach numeru miesiąca przed numerem dnia. Stąd właśnie 9/11 oznacza 11 września.
[4] G. W. Bush jest czterdziestym trzecim prezydentem. “Insiderzy” prasy i polityki często mówią o nim tym właśnie numerkiem, by odróżnić go od ojca, G. H. Busha, czyli “Czterdziestego Pierwszego”.
[5] Zgodnie z konstytucją USA, wygląd i treść karty wyborczej reguluje w każdym stanie osobna ustawa wydana przez parlament stanowy. Stąd w każdym stanie karty mogą wyglądać inaczej – czasem są na niej nazwiska elektorów i nazwy wystawiających ich partii, czasem zarówno elektorów jak i popieranych przez nich kandydatów na prezydenta, a czasem tylko prezydenckich kandydatów. Ale uwaga! Niezależnie od treści karty do głosowania, zgodnie z konstytucją USA (art. 2 ustęp 1 akapit 2) wyborca w wyborach powszechnych zawsze głosuje tylko i wyłącznie na elektora, a nie na prezydenta. Nawet jeśli więc na karcie są same tylko nazwiska kandydatów prezydenckich, jak np. na Florydzie, i wyborca zaznaczył nazwisko np. Gore’a, to mimo wszystko głosował nie na Gore’a, ale na elektora partii demokratycznej, który został wystawiony w tym okręgu i który obiecuje głosować na Gore’a w Kolegium Elektorów. Ale czy elektor zagłosuje na niego, na Busha, czy na Charlie Chaplina - pozostaje już tylko kwestią jego sumienia. Dlatego właśnie, gdy słyszymy w mediach stwierdzenie, że na Busha czy na Gore’a głosowało tyle to a tyle ludzi, to mamy do czynienia z popularnym skrótem myślowym. Pełne brzmienie ukrytej wiadomości to: tyle osób głosowało na elektorów obiecujących głosować na tego czy tamtego kandydata na prezydenta.
[6] Paul Wolfowitz to wdzięczny obiekt ataków, jednak nie z tej strony, z której robi to Moore. Wolfowitz to coś więcej, niż plucie na grzebień, to jeden z radykalnych jastrzębi ekipy Reagana (1981-1989), optował za najostrzejszą z możliwych konfrontacją z ówczesnym blokiem wschodnim i ZSRR, nie wykluczając prewencyjnego ataku nuklearnego. Był jednym z największych zwolenników akcji uzbrajania afgańskich partyzantów walczących z radziecką interwencją w latach 1979-1989.
[7] John Ashcroft, wydobyty przez G. W. Busha z politycznego niebytu, jest kojarzony z wpływowym skrzydłem prawicowych religijnych fundamentalistów protestanckich.
[8] Miało to miejsce, gdy prezydent ze swą świtą wszedł bez pukania do pokoju Churchilla i zastał go w chwili, gdy ten drugi wybierał się pod prysznic. Roosevelt chciał wyjść, ale premier poprosił go o zostanie, mówiąc pół-żartem: “Nie mam przed panem nic do ukrycia!”.
[9] Albright, ambasador przy ONZ i sekretarz stanu za prezydentury B. Clintona, zaśpiewała w czasie azjatyckiego szczytu państw ASEAN ironiczną parodię przeboju z filmu “Evita” pt. “Don’t cry for me Argentina”.
[10] Śpiewał on, mając na sobie zabawny kostium, w czasie tegorocznego szczytu NATO w Turcji. Powell od dawna uważany jest za opozycjonistę wobec niektórych awanturniczych posunięć ekipy G. W. Busha, dlatego też odsunięto go od wielu kluczowych decyzji na korzyść Departamentu Obrony.
[11] Tak wysokie poparcie było rezultatem poparcia pierwszych kroków ekipy prezydenta po zamachu i manifestacją jedności narodowej. Z samym prezydentem nie miało to aż tak wiele wspólnego – jednak, tym niemniej, poparcie było na poziomie właśnie 80%.
[12] Prezydent Garfierld zmarł w wyniku odniesionych ran 19 września 1881.
[13] Osobną pułapką jest dla polskiego widza tłumaczenie filmu, tradycyjnie już niespecjalnej jakości. Moore chce być zrozumiany przez każdego i dlatego stosuje bardzo prosty język. Mimo to, polscy tłumacze tradycyjnie postawili na swoim i w kilku miejscach (ja naliczyłem ich siedem) udało im się tak sformułować treść napisów, że zmieniały one sens wypowiedzi narratora. Nie są to jednak zmiany aż tak fundamentalne, dlatego pomijam tę kwestię w tekście.
[14] Ówczesne teorie przewagi gospodarki japońskiej nad amerykańską wynikały z porównania cen nieruchomości w obu krajach. W szczytowym okresie zwyżek cen w Japonii w 1989 r. wyliczono, że grunty i powierzchnie biurowe samego tylko miasta Tokio warte są więcej, niż cała ziemia w USA. Wskaźniki te były jednak tylko wynikiem sztucznie rozkręconej spirali spekulacyjnej, załamanej już kilka lat później w groźnym krachu.
[15] Przypomnijmy, że Kostaryka to jeden z lepiej rozwiniętych i najbardziej stabilny politycznie z krajów Ameryki Łacińskiej. Prawdą jest jednak także to, że kraj ten nie posiada własnych sił zbrojnych, jego wsparcie dla amerykańskiej interwencji w Iraku ma więc wymiar raczej moralny.
[16] Licząc według proporcji podatków do PKB. Spośród 27 najbardziej rozwiniętych krajów, równie niskim poziomem podatków może pochwalić się tylko Japonia.

Komentarze

24 VIII 2011   16:49:30

Bardzo dobry artykuł trafnie pokazujący jak można manipulowac widzem. A film Moore'a jest tekiej manipulacji jaskrawym przykładem. Mimo, że wielu reportażystów ma tendencję do koloryzowania, chocby nawet taki mistrz jak Ryszard Kapuściński, to większośc "faktów" w dokumantach nacechowanych emocjonalnie i przeciwko jakimś konkretnym osobom ("Fahrenheit 9/11" ma za cel subiektywne zdyskredytowanie Georga Waltera Busha) jest oparta na kłamstwie, a ich autorzy są propangadzistami. Jeśli ktoś chciałby zobaczyc film naprawdę obiektywny to zapraszam do obejżenia "Defilady" Andrzeja Fidyka.

25 II 2013   04:59:16

A gdzie podsumowanie?
To jak wypada to "rozliczenie rozliczającego"?
A z drobniejszych - To jakie ma znaczenie który z kolei prezydent?
Generalnie nie zostałem przekonany, że warto zdyskredytować film Moora.

27 III 2015   09:59:13

Słabiutko, gdyby nie takie filmy to tylko byśmy mieli papke sprzedawaną na codzień nam przez nasze rzady. Dlatego takie filmy pokazujące drugą strone są potrzebne, by nie zwariować.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
Sebastian Chosiński

1 V 2024

W trzecim odcinku tadżyckiego miniserialu „Człowiek zmienia skórę” Bensiona Kimiagarowa doszło do fabularnego przesilenia. Wszystko, co mogło posypać się na budowie kanału – to się posypało. W czwartej odsłonie opowieści bohaterowie starają się więc przede wszystkim poskładać w jedno to, co jeszcze nadaje się do naprawienia – reputację, związek, plan do wykonania.

więcej »

Fallout: Odc. 5. Szczerość nie zawsze popłaca
Marcin Mroziuk

29 IV 2024

Brak Maximusa w poprzednim odcinku zostaje nam w znacznym stopniu zrekompensowany, bo teraz możemy obserwować jego perypetie z naprawdę dużym zainteresowaniem. Z kolei sporo do myślenia dają kolejne odkrycia, których Norm dokonuje w Kryptach 32 i 33.

więcej »

East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
Sebastian Chosiński

28 IV 2024

W czasie eksterminacji Żydów w czasie drugiej wojny światowej zdarzały się niezwykłe epizody, dzięki którym ludzie przeznaczeni na śmierć przeżywali. Czasami decydował o tym zwykły przypadek, niekiedy świadoma pomoc innych, to znów spryt i inteligencja ofiary. W przypadku „Poufnych lekcji perskiego” mamy do czynienia z każdym z tych elementów. Nie bez znaczenia jest fakt, że reżyserem filmu jest pochodzący z Ukrainy Żyd Wadim Perelman.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż autora

Kenshin: Nowy początek
— Michał Szczepaniak

Europejscy gangsterzy w oczach Japończyków
— Michał Szczepaniak

Bohaterowie „Kenshina”
— Michał Szczepaniak

Zmierzch świata samurajów
— Michał Szczepaniak

O braniu swoich spraw we własne ręce
— Michał Szczepaniak

Pojutrze: Raz jeszcze głos w debacie
— Michał Szczepaniak

Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja
— Michał Szczepaniak

O słabości silnych i tęsknocie za prostotą życia
— Michał Szczepaniak

O miłości, motywacji i szacunku
— Michał Szczepaniak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.