Pełnometrażowy debiut włoskiego reżysera Mattea Oleotto nie wypadł najokazalej. Trochę z tego powodu, że nie mógł się on zdecydować, czy uczynić z „Mojego kuzyna Zorana” lekką komedię z humanistycznym przesłaniem, czy też dramat na miarę „Rain Mana”, do czego zresztą predestynował temat.
Ostatnia szansa na bycie człowiekiem
[Matteo Oleotto „Mój kuzyn Zoran” - recenzja]
Pełnometrażowy debiut włoskiego reżysera Mattea Oleotto nie wypadł najokazalej. Trochę z tego powodu, że nie mógł się on zdecydować, czy uczynić z „Mojego kuzyna Zorana” lekką komedię z humanistycznym przesłaniem, czy też dramat na miarę „Rain Mana”, do czego zresztą predestynował temat.
Matteo Oleotto
‹Mój kuzyn Zoran›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Mój kuzyn Zoran |
Tytuł oryginalny | Zoran, il mio nipote scemo |
Dystrybutor | Aurora Films |
Data premiery | 24 października 2014 |
Reżyseria | Matteo Oleotto |
Zdjęcia | Ferran Paredes |
Scenariusz | Daniela Gambaro, Matteo Oleotto, Marco Pettenello, Pier Paolo Piciarelli |
Obsada | Giuseppe Battiston, Teco Celio, Rok Prasnikar, Roberto Citran, Marjuta Slamic, Peter Musevski, Riccardo Maranzana, Ivo Barisic |
Muzyka | Antonio Gramentieri |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Słowenia, Włochy |
Czas trwania | 106 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Pierwsze skojarzenie jest oczywiste – „Rain Man”! Nawet jeżeli scenarzyści „Mojego kuzyna Zorana” (a było ich, wraz z reżyserem, czterech) nie wzorowali się wprost na dziele Barry’ego Levinsona, to przez cały czas musieli mieć je w pamięci. W każdym razie, zmieniając jedynie szczegóły, dokładnie powielili jego schemat. Matteo Oleotto wcześniej nakręcił jedynie kilka krótkometrażówek; długo szukał odpowiedniej rangi tematu na debiut, zależało mu bowiem na mocnym wejściu do świata profesjonalnej kinematografii. I jakkolwiek oceniać jego film, trzeba przyznać, że to mu się udało. „Zoran” zgarnął w ubiegłym roku całkiem sporo nagród, wśród których znalazły się laury przyznawane na festiwalach w Wenecji, Lecce, Sofii oraz włoski Złoty Glob (dla najlepszego filmu). Czy zasłużenie? Aż tylu jurorów nie mogło się przecież pomylić. Chyba że wykazali się wyjątkowo miękkim sercem.
Głównym, choć nie tytułowym, bohaterem obrazu jest, mieszkający w pobliżu granicy ze Słowenią, Włoch Paolo Brassen (w tej roli, znany między innymi z „Pochmurnych dni” Silvio Soldiniego, Giuseppe Battiston). Patrząc na niego, można odnieść wrażenie, że to skamienielina po epoce „dzieci-kwiatów”. Około pięćdziesiątki, długowłosy, zaniedbany, samotny i nadużywający alkoholu. Pracuje jako kucharz, ale nie lubi tego zajęcia, podobnie jak i ludzi, z którymi codziennie się spotyka, a którzy niejednokrotnie wyciągali do niego rękę w kłopotach. Do jednych – najlepszym przykładem jest kumpel z pracy, Ernesto (Riccardo Maranzana) – odnosi się z wyższością, nie szczędząc im prztyczków i złośliwości; innym – vide jego szef, Alfio (widziany na drugim planie w „Kapitanie Corellim”, „Hotelu Rwanda” i „Nine: Dziewięć” Roberto Citran) – podlizuje się, chociaż w duchu nimi gardzi i im zazdrości. Życie przecieka mu przez palce. Popadający w ruinę dom od dawna wymaga remontu, a przynajmniej porządnego sprzątania.
Pewnego dnia świat Paola zostaje przewrócony do góry nogami. Otóż dowiaduje się, że po słoweńskiej stronie granicy zmarła stara ciotka, której był jednym z najbliższych żyjących krewnych. Przekonany, że wpadnie mu w ręce pokaźny spadek, Bressan jedzie po odbiór majątku. Czeka go jednak ogromne rozczarowanie – zamiast gotówki czy posiadłości, którą mógłby spieniężyć, czeka tam na niego… szesnastoletni Zoran (debiutujący na ekranie Słoweniec Rok Prasnikar), wnuk nieboszczki, sierota. Chłopiec jest upośledzony umysłowo, choć jednocześnie wykazuje się inteligencją. Mimo że nie sprawia problemów wychowawczych, grozi mu – przynajmniej do czasu osiągnięcia pełnoletniości – zamknięcie w specjalnym ośrodku dla dzieci niedorozwiniętych. Chyba że zaopiekuje się nim Paolo. I tak też się dzieje. Początkowo traktuje on nastolatka jak piąte koło u wozu; w ciągu dnia, gdy idzie do pracy, zostawia go w knajpie Gustina (Teco Celio, któremu przed laty zdarzyło się zagrać drobną rólkę w „Czerwonym” Krzysztofa Kieślowskiego). I to właśnie tam klienci odkrywają nieprzeciętny talent sieroty – z zadziwiającą regularnością trafia lotką do celu.
Tajemnica tej niezwykłej zdolności szybko się wyjaśnia – w ciągu lat spędzonych z babcią Zoran nieustannie grał z nią w darta. Przypadkiem dowiedziawszy się o organizowanych niebawem w Glasgow mistrzostwach świata w tej dyscyplinie, Bressan wpada na pomysł, aby pojechać tam z chłopcem i zgarnąć główną nagrodę, czyli kilka tysięcy euro. Ale w tym celu musi się z nim zaprzyjaźnić i nade wszystko – nauczyć trafiać nie tylko w sam środek tarczy. Motorem napędowym działań podejmowanych przez Włocha nie jest jednak miłość bliźniego, ale zwykła chciwość, dlatego też jego relacje z Zoranem, mimo bezgranicznej sympatii chłopca, będą skomplikowane. Jak to jednak często w takich sytuacjach bywa, Paolo przechodzi wewnętrzną przemianę – z zapijaczonego egoisty i sybaryty w opiekuńczego i z biegiem czasu coraz bardziej statecznego mężczyznę w średnim wieku. Przy okazji też zdaje sobie sprawę z tego, ile stracił w swoim życiu szans. Pojawienie się słoweńskiego krewnego jest dla niego tą ostatnią – jeżeli i ją zaprzepaści, pozostanie już do samego końca z niczym.
Choć Paolo Bressan pochodzi z zupełnie innego świata niż Charlie Babbit (grany przez Toma Cruise’a yuppie z „Rain Mana”), a Zoran jest o dwa pokolenia młodszy od Raymonda (w którego wcielił się Dustin Hoffman), wszystko pozostałe dzieje się według tego samego schematu. Mamy więc zmianę postawy życiowej głównego bohatera i nawiązanie bliskich relacji z upośledzonym umysłowo krewnym. Mamy wreszcie światełko w tunelu, nadzieję na to, że od tej pory – choć nie bez kłopotów – los Paola i Zorana przybierze inny wymiar. W czym tkwi więc problem obrazu Mattea Oleotto? W niemal całkowitym wypraniu go z emocji, w nazbyt letniej narracji, w braku kilku mocniejszych akcentów, które pozwoliłyby widzom zapisać film w pamięci na dłużej. Poza tym ktokolwiek widział „Rain Mana” (a chyba trudno dzisiaj o osobę nie znającą dzieła Levinsona), z miejsca przewidzi zakończenie. Wiedząc o tym, reżyser powinien zadbać o zaskakujące zwroty akcji. A taki jest w zasadzie tylko jeden. Na tyle wyrazisty, że z miejsca robi się ciekawiej, dużo bardziej emocjonująco. Ba! u wrażliwszego widza może nawet wywołać ścisk w sercu i przyprawić o łzy w kącikach oczu. Szkoda tylko, że szybko mija, a poziom ekscytacji wraca do stanów średnich.