Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Lech Majewski
‹Onirica›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOnirica
Data premiery17 kwietnia 2015
ReżyseriaLech Majewski
ZdjęciaLech Majewski, Paweł Tybora
Scenariusz
ObsadaMichał Tatarek, Elżbieta Okupska, Anna Mielczarek, Jacenty Jędrusik, Szymon Budzyk
MuzykaLech Majewski, Józef Skrzek
Rok produkcji2013
Kraj produkcjiPolska
Czas trwania97 min
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Psia tęsknota
[Lech Majewski „Onirica” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
[Lech Majewski „Onirica” - recenzja]

Dlatego tak mocny jest obraz pługu w hipermarkecie, miejscu, gdzie dziś zdobywamy to, co potem spożywamy przy naszych stołach. Jesteśmy cywilizacją gotowców, sięgamy do lodówek i półek regałów. Nabraliśmy boskich atrybutów. Chcemy żąć tam, gdzie nie posialiśmy, i zbierać tam, gdzie nie rozsypaliśmy.
• • •
Woda to Ying-Yang chrześcijaństwa. Z jednej strony symbolizuje zniszczenie. Bezlitosne, całkowite zniszczenie wodami potopu. Ten wczesny, dziejowy moment, kiedy to – mówiąc współczesnym, potocznym językiem, jakby skrojonym pod ten konkretny przykład – Bogu ulało się na ludzi. Śmierć wszelkiego stworzenia. Kapitulacja stwórcy, który nie widzi już żadnych perspektyw na naprawę dzieła, dotkniętego ostatecznym zepsuciem. Takim, po którym nie sposób już niczego wartościowego ulepić z gliny. Odziedziczona po judaizmie historia gniewu surowego, pustynnego boga, który rozpala krzewy i morduje pierworodnych w Egipcie. Wyjęta z repertuaru Metalliki „Pełzająca śmierć”.
Z drugiej – symboliczne oczyszczenie i odrodzenie do zupełnie nowego życia, bez względu na rozmiary balastu przeszłości. Wybielenie ponad śnieg. Krzyk dobiegający de profundis: obmyj mnie, Panie, z mojej winy. Chrzest w rzece to akt żywiołowy, redukowany w liturgii regularnie, najpierw do formy wymagającej całego baptysterium, później chrzcielnicy upchniętej gdzieś w kącie. Tymczasem obrzęd propagowany przez Jana Baptystę najpierw w Aleksandrii, a potem nad Jordanem, to poddanie się silnemu nurtowi, który ma zabrać precz wszystko, co brudzi. Woda, źródło wszelkiego życia, jego kolebka z czasów prehistorycznych, która w swoich głębinach pozwoliła ssakom przeczekać, aż przeminie na lądach dominacja dinozaurów – w finalnej scenie dokonuje chrztu całego kościelnego ołtarza, spadając spod sklepienia absydy.
Nie sądzę, bym ostatnio widział w kinie obraz o porównywalnej sile symbolicznego przekazu, jak sunące po posadzce fale świętości.
Ego te baptizo.
• • •
„No właśnie. Ja mam za chwilę umierać, a ten kocmołuch będzie mnie wlókł po podłodze. Ja sie nie zgadzam. Ja nie chcę tak umierać. Chcę umrzeć godnie jak człowiek, a nie jak krowa w rzeźni. Ja żądam prawa do godności ludzkiej, tak. Wolno mi przecież. Ja byłem wychowany na tragedii greckiej, na Sofoklesie. Tam życie i śmierć człowieka mają swój wymiar, swoją wagę. Bo jeżeli nie godność, to co człowiekowi w życiu zostaje? Boże, coście ze mną zrobili? Nie, nie, nie, nie, nie zgadzam się. Albo dacie mi szansę znowu być człowiekiem, albo mam was wszystkich w dupie – i zaczynam bojkot.”
Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że Lech Majewski popełnił tym filmem wielbłąd. Doceniam takie piękne humanistyczne erupcje, jak zacytowany powyżej bunt aktora Tadeusza, granego przez Władysława Kowalskiego w „Ucieczce z kina ’Wolność’” – ale wyłącznie z powodów sentymentalnych. Jestem głęboko przekonany, że nie ma czegoś takiego jak dany z góry, z zewnątrz, a priori sens życia czy śmierci. Szukanie go przypomina mi poszukiwanie Graala. Nie żeby to była głupia czy bezsensowna rzecz sama w sobie, ale robienie n-plus-pierwszego filmu o poszukiwaniu Kielicha trudno uznać za cokolwiek wartego uwagi w naszej wybrednej epoce wszelkiej obfitości – tylko dlatego, że efekty specjalne, użyte w opowieści, zwalają z nóg. Po „Siódmej pieczęci” czy „Dogville” poprzeczka dla każdego, kto chce się na poważnie mocować z tematem śmierci czy ludzkiej skłonności do zła, wisi naprawdę wysoko. W chmurach właściwie.
Więc gdy estetycznie zachwycony i olśniony „Oniricą” przedarłem się przez gruby, soczysty kożuch symboliki i metafor (na czele z kapitalnym pomysłem, by wpuścić do działu warzywnego hipermarketu węża, czyniąc z tego miejsca wybrakowany, tandetny, godny naszych czasów niebiblijny rajski ogród), filary opowieści, do których dotarłem, okazały się straszliwą, intelektualną tandetą. Brutalnie powiem, że po wyjściu z kina krążył mi wokół głowy obraz machającego pistoletem Bolca, perorującego: „Mietek Fogg to był równy gość. Daj mi tę jedną niedzielę, ostatnią niedzielę, a potem niech wali się świat. To jest prawdziwa piosenka o niespełnionej miłości. Wiesz, że przed wojną kolesie w knajpie zamawiali tę melodię u orkiestry, a potem przy stoliku – pkkkk! – strzelali sobie w łeb. Chcieli, żeby to była ostatnia piosenka w ich życiu, bo jest prawdziwa. Nie mówi o tym, że widziałem ptaka cień, albo że, kurna, wszystko się może zdarzyć. Wielkie odkrycie. Jasne, kurwa, że wszystko się może zdarzyć.”
Półtoragodzinny filmowy traktat o tym, że śmierć musi mieć jakiś głębszy sens, bo w przeciwnym razie robi się nam przykro i ciężko na sercu, po same brzegi wypakowany ogromną wiedzą i erudycją – wydaje mi się przedsięwzięciem bardziej jałowym niż opatrunek. Dużo bardziej niż przemieszany z odniesieniami do mitycznej złotej epoki, kiedy to „wszystko było lepsze”, obraz emocjonalnej szarpaniny o to, by zrozumieć sens śmierci, wykłady z Seneki w wykonaniu ciotki bohatera i szyderstwo z wszelkich form telemarketingu, wolałbym ciekawą, artystyczną wizję człowieka, który przechodzi przez labirynty i kondygnacje piekła, by żyć mimo tego, że śmierć nie ma żadnego głębokiego sensu i potrafi się nam wtrynić w życie zupełnie po nic, w najgłupszym momencie. By żyć, a nie spać na zapleczu marketu.
To byłaby wizja i rozmach godny Dantego.
koniec
« 1 2
11 maja 2015

Komentarze

01 VIII 2015   01:13:36

" (...) Nie dało się ich przewieźć na żaden filmowy plan, bo tym ciężkim zwierzętom w transporcie pękają kolana, więc trzeba było zbudować studio filmowe na miejscu, wokół wołów, włączając w to całe oświetlenie supermarketu. Sekwencja scen, trwająca jakieś pół minuty, kosztowała półtora roku wymagającej pracy."

niestety - efekt końcowy (pomimo ambicji a la Cremaster Barneya) jest taniochą. Zwłaszcza, jeśli przyjrzeć się temu, co się dzieje przy kopytach i posadzce. Trochę jak ten anegdotyczny, gumowy smok z Wiedźmina.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Klasyka kina radzieckiego: Gdy miłość szczęścia nie daje…
Sebastian Chosiński

1 V 2024

W trzecim odcinku tadżyckiego miniserialu „Człowiek zmienia skórę” Bensiona Kimiagarowa doszło do fabularnego przesilenia. Wszystko, co mogło posypać się na budowie kanału – to się posypało. W czwartej odsłonie opowieści bohaterowie starają się więc przede wszystkim poskładać w jedno to, co jeszcze nadaje się do naprawienia – reputację, związek, plan do wykonania.

więcej »

Fallout: Odc. 5. Szczerość nie zawsze popłaca
Marcin Mroziuk

29 IV 2024

Brak Maximusa w poprzednim odcinku zostaje nam w znacznym stopniu zrekompensowany, bo teraz możemy obserwować jego perypetie z naprawdę dużym zainteresowaniem. Z kolei sporo do myślenia dają kolejne odkrycia, których Norm dokonuje w Kryptach 32 i 33.

więcej »

East Side Story: Ucz się (nieistniejących) języków!
Sebastian Chosiński

28 IV 2024

W czasie eksterminacji Żydów w czasie drugiej wojny światowej zdarzały się niezwykłe epizody, dzięki którym ludzie przeznaczeni na śmierć przeżywali. Czasami decydował o tym zwykły przypadek, niekiedy świadoma pomoc innych, to znów spryt i inteligencja ofiary. W przypadku „Poufnych lekcji perskiego” mamy do czynienia z każdym z tych elementów. Nie bez znaczenia jest fakt, że reżyserem filmu jest pochodzący z Ukrainy Żyd Wadim Perelman.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

„Młyn i Krzyż”, czyli polski „Avatar”
— Alicja Siwik

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Wyobraźniewo
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.