“To nie miało prawa się udać” — mówi jeden z bohaterów “Sahary”. I właśnie to jedno stwierdzenie doskonale określa większość wydarzeń przedstawionych w pustynnym widowisku Breta Eisnera. Totalna niedorzeczność czy superprodukcja z przymrużeniem oka?
Fabularna fatamorgana
[Breck Eisner „Sahara” - recenzja]
“To nie miało prawa się udać” — mówi jeden z bohaterów “Sahary”. I właśnie to jedno stwierdzenie doskonale określa większość wydarzeń przedstawionych w pustynnym widowisku Breta Eisnera. Totalna niedorzeczność czy superprodukcja z przymrużeniem oka?
Breck Eisner
‹Sahara›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Sahara |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 14 kwietnia 2005 |
Reżyseria | Breck Eisner |
Zdjęcia | Seamus McGarvey |
Scenariusz | Thomas Dean Donnelly, Matthew Faulk, Josh Friedman, James V. Hart, Joshua Oppenheimer, John C. Richards, John Richards, Mark Skeet |
Obsada | Matthew McConaughey, Penélope Cruz, Delroy Lindo, William H. Macy, Steve Zahn |
Muzyka | Brian Tyler |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Gatunek | przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
“Sahara” wstrzeliwuje się gdzieś między zupełne rozczarowanie spowodowane schematycznością historii i miłą dla oka lekką rozrywkę. Nieprawdopodobieństwa popychają nielogiczności, a wydarzenia prą naprzód niczym nowoczesna motorówka głównego bohatera, Dirka Pitta. Do tego, mimo że akcja toczy się w Afryce, wszystko podane jest w tradycyjnym amerykańskim duchu. Jeżeli klasyczne kino przygodowe posiada tło pseudohistoryczne, to na pewno będzie dotyczyć któregoś z wydarzeń przeszłości Stanów Zjednoczonych. Podobnie sytuacja wygląda w “Saharze”, w której do pozornie skomplikowanej fabuły dopchnięto pancernik z czasów Wojny Secesyjnej, zaginiony około 150 lat temu w podróży z Wirginii. W tej kwestii film przypomina raczej bruckheimerowski “Skarb narodów”, niż nieśmiertelnego Indianę Jonesa, do którego natarczywie porównywany jest Dirk Pitt. Na tym podobieństwa się nie kończą, niestety, na niekorzyść “Sahary”. W obu filmach poznajemy podobną trójkę bohaterów, składającą się z dzielnego męża, któremu przypada w udziale piękna pani naukowiec, i z jego przyjaciela “już-nie-tak-wspaniałego”, wyrzucającego z siebie zabawne frazesy, budzące uśmiech politowania lub sympatii - w zależności od nastroju publiczności. Dodatkowo do historii wpleciono skarb z dawnej przeszłości.
Tajemnicza epidemia, pancernik zasypany piaskiem i niezrównoważony milioner składają się na - z początku nieco senną, potem zbyt dynamiczną - przygodę. Oczywiście, z kilku niewinnie wyglądających wątków wyrasta zagrożenie dla całego świata, które musi zostać zażegnane przez odważnych i nieugiętych bohaterów. Eisner próbował wprowadzić do filmu jak najwięcej zabawy, stąd energiczna muzyka w tle zmagań z przygodą i luzacki styl bycia Dirka. Pełno tu strzelanin, ucieczek, pościgów. Tyle, że przedstawionych w sztampowy, typowy sposób, z chaotycznym montażem maskującym brak umiejętności Matthew McConaugheya, który nie jest takim macho, jakim chcieliby go widzieć twórcy. Zaakceptowanie zupełnego braku wiarygodności może przyjść łatwo przy obcowaniu z klasycznym przygodowym kinem akcji, pod warunkiem, że obsada rekompensuje braki scenariuszowe, kreując sympatycznych bohaterów. Natomiast pośród gwiazd “Sahary” wybija się jedynie Steve Zahn jako niesforny przyboczny Dirka. Matthew McConaughey wciąż nie pozbył się narcystycznej maniery gry, dlatego jego aktorskie środki wyrazu kończą się na bieganiu i prężeniu muskułów. Penelope Cruz w roli altruistycznej pani doktor ze Światowej Organizacji Zdrowia na pewno cieszy oko swoją oryginalną urodą, ale pozostaje przez cały film nijaką ozdobą obrazu. W rezultacie postacie dają się lubić ze względu na gotowość na każdy krok i swój awanturniczy charakter, ale brak im tej iskry, która sprawia, że zapamiętujemy je na dłużej.
Gdzieś tu musi być mój agent — muszę mu odpowiednio wynagrodzić to, że załatwił mi role w tym filmie!
Podstawowym problemem “Sahary” jest jej tradycyjność i deficyt oryginalności. Trudno narzekać: bezboleśnie przyglądamy się kolejnym wydarzeniom i oczekujemy sielskiego zakończenia. Jednak właśnie ta obojętność przeobraża się w fundamentalną wadę. Widowisko za 130 milionów dolarów miało wybijać się pośród innych lekkich produkcji, a okazało się tylko przewidywalną rozrywką na jeden raz. Dla producentów to z pewnością wystarczy, w Stanach film znalazł się na pierwszym miejscu box office’u, a podobnie stało się także w Polsce. Tylko czy bardzo tradycyjny kalejdoskop scen akcji z ostrożnie wymierzoną dawką humoru jest wart zainteresowania widzów, oczekujących dobrej rozrywki? “Sahara” potrafi zrelaksować, co stanowi jej wyraźną zaletę, ale często jednocześnie irytuje, zwłaszcza osoby zaznajomione z kinem przygodowym. Numery z bieganiem po dachu pociągu, bójką na szczycie wysokiego budynku, czy cudownym zmartwychwstaniem któregoś z bohaterów znamy od dawna z większości filmów akcji. W “Saharze” te stare chwyty, które fan filmowej przygody mógłby z miejsca wyliczyć, mają wprawdzie nowoczesną, a często humorystyczną oprawę, ale pozostają na poziomie zwyczajności.
Czy jeśli wyjmę teraz pistolet i zastrzelę tego Araba z mieczem, uznacie mnie wreszcie za nowego Indianę Jonesa?
Ziewać na filmie Eisnera raczej nie będziemy. Najpierw twórcy zawiadamiają nas, że w Mali szaleje nieznana zaraza. Problemem tym natychmiast zajmuje się, trochę za często jak na dzisiejsze standardy mdlejąca, doktor Eva Rojas, której fryzura się nie zburzy, a ubranie nie zabrudzi, nawet przy obcowaniu z chorymi. Mnóstwo zbiegów okoliczności połączy jej losy z losami poszukiwacza przygód Dirka Pitta, który obsesyjnie próbuje trafić na ślad wcześniej wspomnianego pancernika. W fabule “Sahary” można zauważyć mnóstwo zbiegów okoliczności, ale na szczęście twórcy nie próbują wmówić widzom, że to coś innego niż, możliwy tylko w hollywoodzkiej krainie snów, cudowny przypadek. Potem kolejne zdarzenia splatają się z prędkością światła w typową historyjkę z kilkoma wielkimi “bum” podczas i na końcu seansu. Potraktujmy to jak przywilej: zazwyczaj jesteśmy raczeni tylko jednym spektakularnym “bum” w finale.
William H. Macy jest mistrzem kamuflażu — spróbujcie go znaleźć wśród tłumu tubylców
W niektórych momentach widać w “Saharze” coś interesującego i wybijającego się na wyższy poziom (film zawiera kilka zabawnych pomysłów), ale niestety potem okazuje się to tylko fatamorganą. Zmarnowano szansę na niezły, lekki film z charakterystycznymi postaciami i porcją śmiechu. Otrzymujemy jedynie nieco zardzewiałą rozrywkę, relaksującą i ulatującą z głowy następnego dnia. Filmy przygodowe wypełnione fabularnymi niedorzecznościami potrafią być doskonałą zabawą pod warunkiem spojrzenia z dystansu. W przypadku produkcji Eisnera dystans musi być tak wielki, jak między przeciwległymi krańcami Sahary.