Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mel Gibson
‹Apocalypto›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułApocalypto
Dystrybutor Monolith
Data premiery29 grudnia 2006
ReżyseriaMel Gibson
ZdjęciaDean Semler
Scenariusz
ObsadaRudy Youngblood, Dalia Hernandez, Jonathan Brewer, Morris Birdyellowhead, Carlos Emilio Baez, Raoul Trujillo
MuzykaJames Horner
Rok produkcji2006
Kraj produkcjiUSA
WWW
Gatunekdramat, historyczny, przygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Na brzegu morza
[Mel Gibson „Apocalypto” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Kolaps potęgi wszedł na stałe do kultury: krótki żywot państwa wywalczonego mieczem przez Aleksandra Macedońskiego, Karola Wielkiego czy Fryderyka Rudobrodego, rozkład i kres starożytnego Rzymu, krach cesarstwa Napoleona Bonapartego, sromotny upadek mającej trwać tysiąc lat III Rzeszy, zmierzch potęgi kraju pagód i samurajów. Chylące się ku końcowi imperium to dla pisarzy czy filmowców wyjątkowo wdzięczny temat – i wciąż chwyta. Mel Gibson swoim „Apocalypto” dorzuca tu trzy grosze, dając widzowi moralitet o śmierci świata zanurzonego w środkowoamerykańskiej dżungli.

Marcin T.P. Łuczyński

Na brzegu morza
[Mel Gibson „Apocalypto” - recenzja]

Kolaps potęgi wszedł na stałe do kultury: krótki żywot państwa wywalczonego mieczem przez Aleksandra Macedońskiego, Karola Wielkiego czy Fryderyka Rudobrodego, rozkład i kres starożytnego Rzymu, krach cesarstwa Napoleona Bonapartego, sromotny upadek mającej trwać tysiąc lat III Rzeszy, zmierzch potęgi kraju pagód i samurajów. Chylące się ku końcowi imperium to dla pisarzy czy filmowców wyjątkowo wdzięczny temat – i wciąż chwyta. Mel Gibson swoim „Apocalypto” dorzuca tu trzy grosze, dając widzowi moralitet o śmierci świata zanurzonego w środkowoamerykańskiej dżungli.

Mel Gibson
‹Apocalypto›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułApocalypto
Dystrybutor Monolith
Data premiery29 grudnia 2006
ReżyseriaMel Gibson
ZdjęciaDean Semler
Scenariusz
ObsadaRudy Youngblood, Dalia Hernandez, Jonathan Brewer, Morris Birdyellowhead, Carlos Emilio Baez, Raoul Trujillo
MuzykaJames Horner
Rok produkcji2006
Kraj produkcjiUSA
WWW
Gatunekdramat, historyczny, przygodowy
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Każda opowieść o końcu jakiegoś świata to siłą rzeczy snucie refleksji na temat upadku człowieka, rozważania o zahamowaniu jego zdrowych popędów i pragnień, atrofii cnót, miejsce których zajmują zwykle najrozmaitsze aberracje. Można to czynić na dwie modły. Można analizować rozmaite historyczne okoliczności tudzież obiektywne przyczyny zepsucia danej społeczności, analizować mechanizmy, które wyniosły jej państwo na wyżyny, by potem ulec korozji, czyniąc bezsilną wobec powolnego staczania. Można też pokazać moralne zepsucie, nie wiążąc tego w żaden konkretny sposób z procesami przemian społecznych, upadek państwowego tworu czyniąc efektem gniewu bogów, którzy na postępującą degrengoladę i korupcję nie mogli już patrzeć, więc zesłali potop, względnie zrzucili z nieba ogień. Wszystko zależy od tego, gdzie postawić granicę pomiędzy swobodnym biegiem spraw kierowanych logicznym następstwem, a interwencją istoty wyższej. Kogoś, kto wystarczająco długo widział i nie grzmiał.
Motto, na które Mel Gibson wybrał cytat z historyka Willa Duranta: „Nie można podbić wielkiej cywilizacji, jeśli sama nie zacznie rozkładać się od wewnątrz”, sugeruje to pierwsze podejście. Ale to sugestia mylna, reżyserowi nie o to wcale chodzi, bo znacznie mocniejszy akcent położył na ten drugi aspekt. Nie znaczy to bynajmniej, że przegiął tak jak Homer, w którego „Iliadzie” roi się od bogów przytrzymujących wzniesione do ciosu miecze, podkładających nogi wrogom swoich protegowanych czy zasnuwających ich samych chmurami. Film, który upadek wielkiego imperium i całej jego kultury tłumaczyłby li tylko gniewem niebios, nie tłumaczyłby tak naprawdę niczego. Toteż w „Apocalypto” nie brak obrazów cywilizacji uginającej się pod swym własnym ciężarem: setki czy wręcz tysiące trupów złożonych w ofierze ludzi, leżących pokotem i gnijących w tropikalnym słońcu to ani chybi źródło wielu chorób, których ślady widać pośród ludzi (również kapłan w swej przemowie do nich o tym wspomina); nierodzące już pola, zanieczyszczone wskutek szeroko prowadzonych prac budowlanych; zgnuśniała, znudzona arystokracja, wypindrzona w groteskowe stroje i obżerająca się owocami; zmarnowani ludzie pozyskujący materiały do malowania świątyń. Syf i smród pośród monumentalnych budowli.
A jednak „Apocalypto” jest nade wszystko próbą dorzucenia do przyziemnych powodów upadku potęgi tego niezwykłego ludu pierwiastków moralnych, czegoś wyższego, doszukania się cienia fatum, motywu kary za nieprawości, krwi wołającej do niebios o pomstę, którą ktoś wreszcie usłyszał. Takie ujęcie wydaje się zrozumiałe w przypadku Mela Gibsona, wielokrotnie deklarującego, że jest głęboko wierzącym człowiekiem (przez wielu uważanym niemalże za chrześcijańskiego fundamentalistę), a więc dopuszczającym gniew niebios jako czynnik sprawczy. Łatwo zrozumieć, dlaczego taka postawa budzi opór w świecie, którego kulturę od dawna już zdominowała świeckość. Ludzie wolą słyszeć, że jakiś wielki indiański lud dawno temu zeżarła przywleczona ze starego świata zaraza, niż choć na moment zadumać się nad możliwością bożej kary za jego zepsucie. Wciąż pokutuje wizja cywilizacji białego człowieka jako tej, która ciemiężyła bogu ducha winne zamorskie narody, żyjące u siebie w pokoju, sielance nieomal. Dość przeczytać „Winnetou” Karola Maya i przeanalizować przemowy wodzów plemiennych wygłaszane przy ognisku przy każdej bodaj okazji, by doszukać się takich właśnie wizji, rozwianych rzekomo dopiero przybyciem bladych twarzy.
Film Mela Gibsona niewątpliwie idzie w poprzek tego stereotypu (inna sprawa, że wierzył weń pewnie tylko ten, kto się bardzo, ale to bardzo starał). Co jednak należy bardzo mocno podkreślić, nie doszukamy się w nim sceny, która by sugerowała próbę usprawiedliwienia przybywających na kontynent w ostatnich kadrach filmu Europejczyków za ich wyjątkowe okrucieństwo i bezwzględność okazywane w trakcie odkrywania terra incognita. Gdyby dokręcić ciąg dalszy i uczynić to równie werystycznie, też stanęlibyśmy wobec scen jeżących włosy na głowie, wobec zbrodni powodowanych żądzą bogactw prezentowaną przez najgorsze szumowiny wysłane z Europy w poszukiwaniu skarbów Nowego Świata. Przypomina mi się bardzo adekwatny tutaj cytat z Artura Pereza-Revertego: „Jesteście najemnymi, grzesznymi rękami, krwią splamionymi, jako i wasze rapiery, i sumienia. Atoli dłoń Wszechmogącego pisze równo także wtedy, gdy pióra są wyszczerbione”.
Może i Gibson nie dbał o wierność realiom historycznym - w jego filmie pojawiają się np. gejsze…
Może i Gibson nie dbał o wierność realiom historycznym - w jego filmie pojawiają się np. gejsze…
• • •
Szedłem na ten film zniechęcony licznymi negatywnymi opiniami, które się pojawiły tuż przed polską premierą. Wynikało z nich, że w trakcie seansu będę epatowany nieuzasadnioną przemocą, pokazaną równie dosłownie i wyraziście, jak kaźń Chrystusa w „Pasji” czy walki Anglików ze Szkotami w „Walecznym Sercu”. W dodatku tę brutalność ponoć osadzono w obrazie niemalże propagandowym i rasistowskim, sugerującym, że upadek wielkiej cywilizacji Majów był nie tylko uzasadniony, ale i w pełni zasłużony. Jej krwawe zmagania z hiszpańskimi konkwistadorami miałyby nabrać w kontekście tego filmu charakteru rewanżu za okrucieństwa, jakich sama się dopuszczała wobec ludów ościennych w okresie swej świetności.
Trudno mi się z takimi ocenami zgodzić po tym, co widziałem. Trzeba naprawdę dużo złej woli, by w tak prostacki sposób skwitować ten filmowy obraz, wyjątkowo ciekawy, niebanalny i naprawdę dobrze wykonany, który za agitkę uznano chyba tylko przez wzgląd na reżysera. Wspomnianej przemocy wcale nie ma tam aż tak wiele, jak sugerowała niejedna recenzja, na tym zagadnieniu w zasadzie się koncentrując. Jest tam, gdzie trzeba, gdzie jej brak byłby kompletnie nienaturalny, jak byłoby choćby wsadzanie różnych „ja pinkolę” w usta ubeków z „Psów” Pasikowskiego. Ale obok dosłownie pokazanej brutalności pełno tam scen naprawdę ujmujących.
• • •
Opowiadana w „Apocalypto” historia jest w sumie dość zwyczajna. Poznajemy prostotę życia mieszkańców małej wioski skrytej gdzieś w dżungli – wypisz, wymaluj któraś z urokliwych relacji Wojciecha Cejrowskiego przekuta na obraz filmowy. Gdy już zdążymy nabrać do tych ludzi sympatii (niebywałe, ale głównie dzięki jednemu z mężczyzn i jego staraniom spłodzenia potomka), przychodzi uderzenie. Wioska zostaje zaatakowana przez grupę wojowników ludu zamieszkującego wielkie miasta, którzy chwytają w pęta niemalże wszystkich dorosłych mieszkańców. Niemalże, bo jakaś część, rzecz jasna, pada ofiarą mordów i gwałtów. Spaliwszy wioskę, wiodą brańców do swojej stolicy, nie szczędząc im cierpień i niewygód. Tam część jeńców zostaje sprzedana w niewolę, zaś najsilniejszych mężczyzn prowadzi się na skąpany we krwi szczyt głównej świątyni. Ich wydarte z piersi serca, odcięte głowy i zdekapitowane ciała będą ofiarą dla Kukuclana, którego ta hekatomba, czyniona przy aplauzie zgromadzonej u stóp świątyni tłuszczy, ma przebłagać, by ponownie zaświecił słońce, na czas jakiś zgaszone wskutek zaćmienia.
A jednak ta ponura historia niesie ze sobą wiele innych obrazów, wartych uwagi i równie mocno przemawiających do widza, jak pokazana bardzo realistycznie i świetnie technicznie przemoc – „perły” to sikająca krew z rany na głowie wojownika i spadające ciała, czy to ze szczytu świątyni, czy z drewnianej kładki wiszącej wysoko na skalnej ścianie. Moją uwagę zwróciły silne więzi rodzinne, które u dzikich są oczywistością (dobrze, że jeszcze chociaż tam). W warunkach względnej sielanki, którą rozpoczyna się film, wszystko jest na właściwym miejscu: mężczyźni polują i swawolą, teściowa zrzędzi, bezceremonialnie opieprzając swego zięcia za brak wnuków, jakiś szanowany starzec wieczorem przy płonącym ogniu snuje urokliwą opowieść zasłuchanym jak dzieci współplemieńcom, w końcu w rytmie bębnów i rozmaitych stukadełek wszyscy tańczą.
Potem widać, jak brutalnie te więzi zrywa agresor. Gdy wszyscy pozostający przy życiu dorośli zostają przywiązani do bambusowych żerdzi i pognani w niewolę, ciągną za nimi grupki porzuconych na pastwę dżungli dzieci. Pełne rozpaczy tuptanie za rodzicami uniemożliwia im w końcu głęboka, silnie rwąca rzeka, której nie są w stanie przebyć. I tak zostają maluchy na brzegu, pod opieką trochę starszej od reszty dziewczynki, a wiedzione na zatracenie matki mogą jedynie wznieść modły do swojej bogini i powierzyć latorośle jej opiece.
…ale nikt mu nie zarzuci, że nie dbał o współpracowników - wszystkich aktorów karmił przynajmniej trzy razy dziennie.
…ale nikt mu nie zarzuci, że nie dbał o współpracowników - wszystkich aktorów karmił przynajmniej trzy razy dziennie.
Jednak zrobienie poruszających scen z dziećmi nie jest trudne, bo widok maluchów poddanych cierpieniu rusza każdego normalnego człowieka. Natomiast bardzo ciekawa jest scena, w której wspomniana przeze mnie teściowa (uosabiająca archetyp wykpiwany, jak się okazuje, na każdej szerokości geograficznej), wystawiona na sprzedaż, nie znajduje nabywcy (za stara, za słaba do pracy) i zostaje wypuszczona wolno w samym środku metropolii Majów, w sercu zupełnie obcego i wrogiego świata. Z ostatniego spojrzenia wymienionego pomiędzy skazaną na życie w nędzy i samotności kobietą (choć pewnie raczej na nędzną śmierć), a jej zięciem, przedtem bez skrupułów przez nią postponowanym za niedostatki męskości, teraz prowadzonym na postronku do świątyni, reżyser wycisnął emocję, której bym się nie spodziewał, pomny dziesiątków mało wybrednych i nieśmiertelnych kawałów o matkach żon.
To tylko dwa przykłady z wielu dowodzące, że postrzeganie „Apocalypto” wyłącznie przez pryzmat krwawych momentów jest dlań bardzo krzywdzące. To nie jest żadna banalna, epatująca przemocą przygodówka, nawet jeśli główny bohater o imieniu Łapa Jaguara, walczący podczas ucieczki z „oddziałem pościgowym”, to John Rambo żywcem wzięty z jednego lasu i wrzucony w drugi (włącznie z odpowiednio trawestowaną buńczuczną gadką, że „w moim lasie ja rządzę”). Inna sprawa, że akurat to niezbyt trafny przykład, bo „Rambo I” wcale nie jest takim płytkim filmem, za jaki wielu powszechnie go uważa.
• • •
Nie sposób nie wspomnieć o motywie strachu, który dominuje w filmie i nadaje bieg opowiadanej przezeń historii, w dodatku spinając ją niczym klamrą w pierwszych i ostatnich scenach. Strachu ludzi z dżungli przed zagrożeniem wychodzącym z wielkich, legendarnych dla nich miast, wpełzającym do wiosek ich i ich sąsiadów. Strachu osieroconych dzieci pozostawionych swojemu losowi i twardemu życiu wśród drapieżnych lasów. Strachu potężnych Majów przed utratą łaski ich boga, przed wieczną ciemnością, której nadejście zgładzi wszelkie życie. Strachu mężczyzny o życie brzemiennej żony i syna uwięzionych w jaskini. Strach to motor, który napędza tu wszystko.
Strach również wieńczy tę opowieść, strach najmocniejszy – przed nieznanym. Przybijający do brzegu Jukatanu konkwistadorzy, ludzie o innej skórze, innych rysach twarzy porośniętych brodami i wąsami, odmiennych ubiorach, to rzecz jasna nie zbawcy. To nie żaden nowy wspaniały świat przypływa hiszpańskimi karawelami. Reżyserski zamiar uczynienia z nich narzędzia boskiej kary (do czego się zresztą w pełni kwalifikowali) sugeruje scena z wieszczką, dotkniętą zarazą dziewczynką, którą dzielni wojownicy Majów ze strachem odpychają od siebie maczugami. Stojąc samotnie nad zwłokami zmarłej od zarazy matki, w proroczym widzie przepowiada im zagładę, karę za ucisk, któremu poddają słabszych. Rapiery i chrześcijański krzyż widoczne w rękach pasażerów szalup to czytelne symbole tego, co ma nastać: przemocy sianej orężem Starego Świata i nowej religii, która przegoni dawne, krwiożercze bogi, w ich miejsce dając takiego, który własną krew utoczył dla człowieka.
Interpretacja tej sceny jako dziejowej sprawiedliwości jest mylna (a czyni się z niej główny zarzut wobec reżysera). To raczej casus, który powtórzył się podczas II Wojny Światowej, gdy Niemcy ruszyli na Sowietów. Oni również w jakimś sensie karali rozmaitych ludowych komisarzy, którzy przysporzyli prostym ludziom wielu cierpień, rozstrzeliwując ich na miejscu i bez jakiegokolwiek sądu. Jak wiadomo, prości ludzie witali wtedy wojska Hitlera z entuzjazmem, chlebem, solą i kwiatami. Widzieli w nich kogoś, kto wreszcie wymierzył sprawiedliwość. Uznanie wroga mego wroga za mego przyjaciela to naturalny odruch prześladowanego człowieka. Postępujące za Wehrmachtem Einsaintzgruppen SS, które zgodnie z ideologią nazistowską masowo likwidowały „podludzi”, szybko rozwiały te złudzenia.
Scena finałowa „Apocalypto” to po prostu zwiastun zmian, zmian fundamentalnych i nieodwracalnych, bez względu na to, co jest ich rzeczywistą przyczyną – logika wydarzeń, gniew niebios czy zwykły przypadek. Jedne łotry wkrótce zmierzą się z drugimi, bo tak się dzieje zawsze, gdy zderzają się światy. Spotyka się wtedy ze sobą to, co dobre w jednym i drugim, ściera to, co w jednym i drugim złe. Wygrywa lepiej przystosowany: silniejszy, liczniejszy, bezwzględniejszy, bardziej pomysłowy, zdeterminowany – jednoznacznej recepty nie ma i nigdy nie będzie. Tytuł filmu sugeruje marny los świata, którego agonalny stan został pokazany na przykładzie losów mieszkańców małej, nic nieznaczącej wioski. „Apocalypto” kończy się tam, gdzie walka pomiędzy mieszkańcami Jukatanu traci swój sens, gdzie rozpoczyna się starcie pomiędzy Nowym i Starym Światem.
Na brzegu morza.
koniec
16 stycznia 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 4. Tajemnica goni tajemnicę
Marcin Mroziuk

26 IV 2024

Możemy się przekonać, że dla Lucy wędrówka w towarzystwie Ghoula nie jest niczym przyjemnym, ale jej kres oznacza dla bohaterki jeszcze większe kłopoty. Co ciekawe, jeszcze większych emocji dostarczają nam wydarzenia w Kryptach 33 i 32.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

W trzeciej części tadżyckiego miniserialu „Człowiek zmienia skórę” Bension Kimiagarow na krótko rezygnuje z socrealistycznej formuły opowieści i przywołuje dobre wzorce środkowoazjatyckich easternów. Na ekranie pojawiają się bowiem basmacze, których celem jest zakłócenie budowy kanału. Ten wątek służy również scenarzystom do tego, by ściągnąć kłopoty na głowę głównego inżyniera Saida Urtabajewa.

więcej »

Fallout: Odc. 3. Oko w oko z potworem
Marcin Mroziuk

22 IV 2024

Nie da się ukryć, że pozbawione głowy ciało Wilziga nie prezentuje się najlepiej, jednak ważne okazuje się to, że wciąż można zidentyfikować poszukiwanego zbiega z Enklawy. Obserwując rozwój wydarzeń, możemy zaś dojść do wniosku, że przynajmniej chwilowo szczęście opuszcza Lucy, natomiast Maximus ląduje raz na wozie, raz pod wozem.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Moleskine: Film o biegnących ludziach
— Dominik Herman

Tegoż twórcy

Esensja ogląda: Grudzień 2016 (6)
— Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Jarosław Robak

Pasja Gibsona
— Anna Draniewicz

"Pasja" znaczy cierpienie
— Marcin Łuczyński

Mad Max z hrabią Monte Christo męczą Chrystusa!
— Jacek Łaszcz

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.