Klasyka pod lupę: Jak Kubrick stworzył ekranowy mit
[Stanley Kubrick „2001: Odyseja kosmiczna” - recenzja]
Po miesiącu zaczęło dziać się coś dziwnego. Właściciele kin, świadomi planów zdjęcia filmu z ekranów, zaczęli dzwonić do MGM z informacjami, że po 4 tygodniach liczba widzów zaczęła rosnąć. Tyle że była to inna widownia, niż początkowo. W kinach zaczęło pojawiać się coraz więcej osób, których wówczas nie widziano na sali zbyt często – obwieszonych koralikami, ubranych w mało ortodoksyjne stroje, wyraźnie pod wpływem substancji trudnych do zdobycia przy stoisku z popcornem. „2001” zaczęło znajdować swoją widownię.
Specjaliści od sprzedaży i marketingu w studio MGM nie widzieli, co się dzieje. Nic dziwnego, skoro poprzednie lata spędzili głównie na reklamowaniu musicali i radosnych komedii, kompletnie mijając się z gustami młodego pokolenia Amerykanów. O ich głupocie niech świadczy fakt, że film Kubricka reklamowano przez pierwsze tygodnie rozpowszechniania jako „doskonałą rozrywkę dla całej rodziny”. „2001” znalazło swoją publiczność wbrew zabiegom studia i nieudolnej polityce reklamowej. Film Kubricka był jednym z pierwszych obrazów, które bezkompromisowo zerwały ze starym Hollywood – obrazem kierowanym do zupełnie nowego widza. Co zabawne, młode pokolenie widzów odbierało film Kubricka, zwłaszcza w sekcji podróży przez gwiezdne wrota, jako w oczywisty sposób zainspirowany wizjami narkotycznymi. Kubrick, gdy o tym usłyszał, był niezwykle zdziwiony. Sama koncepcja zażywania narkotyków halucynogennych była dla niego absolutnie wroga – przecież konsekwencją zażycia musiała być utrata kontroli nad stanem własnego umysłu. W wywiadzie dla „Rolling Stone” reżyser powiedział później:
„Muszę powiedzieć wprost, że film nigdy nie miał być symbolem tripu po LSD. Z drugiej strony istnieje tu oczywiście połączenie – kwasowy trip może prawdopodobnie wywołać ten sam typ niezwykłego wrażenia, jakie musiałoby wywołać spotkanie z obcą cywilizacją. Ale do eksperymentowania z LSD zniechęciło mnie to, co dzieje się z ludźmi, którzy to robią. Wydaje mi się, że wyrabiają w sobie coś, co mógłbym opisać jako iluzję zrozumienia i jedności ze wszechświatem. Jest to zjawisko, którego nie są w stanie określić w żaden logiczny sposób, ale które wyrażają emocjonalnie. Zdają się bardzo ucieszeni, bardzo zadowoleni ze swojego stanu umysłu, ale jednocześnie sprawiają wrażenie, jakby nie mieli pojęcia, że pozbawieni są wszelkiego samokrytycyzmu, który jest oczywiście absolutnie obowiązkową cechą każdego artysty. Niezwykle niebezpiecznie jest być oszołomionym wszystkim co się widzi i wierzyć, że wszystkie koncepcje, na jakie się wpadło, mają kosmiczne proporcje. Podejrzewam, że jeśli ktoś nie chce być artystą, taka iluzja zrozumienia może być wspaniała, ale jeśli chodzi o mnie, raczej zrezygnuję z tej przyjemności przynajmniej na tak długo, jak długo będę kręcić filmy”.
Jednak niezależnie od inspiracji i zamierzeń Kubricka, to dzięki tej właśnie nowej widowni film zaczął żyć własnym życiem. Nikt nie przejmował się opinią krytyków (już wtedy!), którzy zresztą zaczęli powoli zmieniać negatywne zdanie. O „2001” zaczęło się pisać już nie tylko w periodykach filmowych, ale i w zwykłych magazynach, w naukowych pismach i w uniwersyteckich gazetach. Dyskusja o znaczeniu filmu toczyła się praktycznie wszędzie. Gdy film wszedł z powodzeniem na ekrany europejskie, nie było wątpliwości, że „2001” stało się zjawiskiem kulturowym w skali światowej. Realizując film, komunikujący się z widzem w uniwersalnym języku obrazów, Kubrick nie mógł liczyć na więcej. W kinach wyświetlających film miały miejsce happeningi, podczas których konsumpcja „osobistych środków” przynoszonych na salę przez widzów dostrojona była do wydarzeń w filmie, tak aby szczyt odurzenia osiągać dokładnie w scenie podróży przez gwiezdne wrota. Dla całych grup młodych widzów „2001” stało się jedną ze stałych części rozkładu dnia.
Do końca 1968 roku „2001” MGM zebrało z amerykańskich kin wpływy w wysokości 8,5 miliona dolarów (mowa wyłącznie o udziale studia – mniej więcej podobnej wysokości kwota pozostała w kieszeni kiniarzy). Wynik nie wystarczył do tego, aby film znalazł się w pierwszej dziesiątce najbardziej kasowych filmów roku (zajął 12 miejsce, wyprzedzony m.in. przez takie tytuły jak hit roku „Absolwent”, „Planeta małp” i „Dziecko Rosemary”, a nawet przez kolejną reedycję „Przeminęło z wiatrem”). Okazało się jednak, że obraz Kubricka stał się najdłużej granym filmem wypuszczonym przez studia w tym roku. Do roku 1970 „2001” podwoiło wynik kasowy i ciągle było chętnie oglądane. Ostatecznie całościowy przychód z wieloletniego rozpowszechniania filmu w USA przekroczył 50 milionów dolarów. W skali światowej sięgnął do dziś 190 milionów dolarów. MGM nie mogło spodziewać się takiego sukcesu w najbardziej optymistycznych marzeniach. „2001” stało się jednym z pięciu najbardziej dochodowych filmów w historii studia, obok takich obrazów jak „Przeminęło z wiatrem”, „Dr Żywago”, „Czarnoksiężnik z krainy Oz” i „Lawrence z Arabii”. Paradoksalnie, film przy finansowaniu którego studio miało tak wielkie wątpliwości, stał się jednym z jego ostatnich zyskownych produkcji. Ledwie kilka lat po premierze „2001” MGM zmuszone zostało do sprzedaży ogromnej części posiadanych aktywów, kończąc czasy swojej świetności. Praktycznie do dziś studio nie podniosło się z kryzysu, w jaki popadło na przełomie lat 60. i 70.
Zgodnie z oczywistym trendem podziału widowni na starszych i młodszych widzów, „2001” nie zostało docenione przez złożoną głównie z hollywoodzkich weteranów Amerykańską Akademię Filmową. Warto przypomnieć, że zamiast „Odysei”, do tytułu najlepszego obrazu roku nominowano wówczas m.in. dwa musicale, klasyczną ekranizację Shakespeare′a i film „Lew w zimie” (The Lion in Winter), reżyserowany przez… Anthony′ego Harveya, wspomnianego wcześniej montażystę poprzedniego filmu Kubricka. Był to ostatni rok, w którym nagrody Akademii do tego stopnia odbiegały od politycznych i społecznych nastrojów w kraju. Od następnego roku Akademia przechodziła rewolucję „odmłodzenia” listy członków, która miała wkrótce zaowocować wyróżnieniem takich tytułów jak „Nocny kowboj”, „M*A*S*H”, czy „Francuski łącznik”. „2001” zdobyło natomiast nominacje za najlepszą reżyserię, scenariusz, scenografię i efekty specjalne. Tylko ta ostatnia nominacja zmieniła się w statuetkę. Oscar za efekty specjalne nie przypadł jednak ekipie Trumbull / Veevers / Howard / Pederson, tylko… Stanleyowi Kubrickowi, który w zgłoszeniu filmu do Akademii uznał się za głównego pomysłodawcę i szefa ekipy efektów specjalnych. Był to jedyny Oscar, jakiego Kubrick w życiu otrzymał, więc może dobrze, że w tym przypadku zachował się tak egoistycznie. Arthur Clarke był wyjątkowo rozczarowany decyzjami Akademii nie tylko w związku z własnym wkładem do filmu – skomentował później, że „2001 nie otrzymało Oscara za charakteryzację dlatego, że Akademia nie zorientowała się, że postacie z pierwszej części filmu nie są małpami”.
KONSEKWENCJE
Nowy etap w rozwoju człowieka? Następny krok ewolucji kierowanej spoza chmur? Na pewno wiadomo tylko, że w historii kina to jedna ze scen, które wprawiają w największe osłupienie.
„2001” miało gigantyczny wpływ na kino ostatniego ćwierćwiecza. Dziesiątki krytyków, widzów, filmowców wymieniają tytuł wśród najważniejszych filmów w historii kina. Wielu reżyserów, decydujących dziś o obliczu amerykańskiego kina, wymienia film Kubricka jako swoją inspirację. Niektórzy, jak James Cameron, wymieniają tytuł jako ten główny film, który spowodował, że zechcieli zostać reżyserami (Cameron współpracował później nawet z członkami ekipy Kubricka). Inni, jak Martin Scorsese, mówią, że oglądając „2001” zdali sobie sprawę, że artystycznie w kinie można zrobić wszystko, można stworzyć dzieło sztuki rezygnując z kompromisów i jednocześnie nie być skazanym na getto wąskiej widowni. Federico Fellini po seansie filmu osobiście przysłał Kubrickowi telegram z gratulacjami; do końca życia wymieniał „2001” jako jeden ze swoich ulubionych filmów. Pod wpływem filmu Kubricka David Bowie nagrał „Space Oddity”. John Lennon miał podobno okresy, w których oglądał „2001” raz w tygodniu. „Odyseja” stała się jednym z najbardziej wpływowych dzieł dekady i z czasem stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli lat 60.
Film Kubricka zmienił oblicze kina SF. Przede wszystkim pokazał, że ekranowa fantastyka naukowa może być nie tylko znakomitym nośnikiem koncepcji filozoficznych, ale że oferuje w tym możliwości niedostępne dla innych gatunków. Film na stałe wprowadził też w zupełnie nowej skali poważną sekcję produkcyjną do amerykańskich studiów – dział efektów specjalnych, złożony z ekip modelarskich, specjalistów od optyki, zdjeć trickowych itd. Wcześniej dziedzina ta była traktowana zupełnie pobocznie, ale osiągnięcia Kubricka zmieniły sposób myślenia studiów. Miały też potężny wpływ na kolejne milowe kroki kina fantastycznego – od „Gwiezdnych wojen”, przez „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, do „Łowcy androidów”. Niektórzy współpracownicy Kubricka stanowili zresztą trzon zespołów produkcyjnych tych filmów. Najbardziej spektakularną karierę spośród współpracowników technicznych Kubricka zrobił Douglas Trumbull, który w następnych latach stał się gigantem efektów specjalnych w kinie (m.in. „Bliskie spotkania 3 stopnia”, „Łowca androidów”), ale i eksperymentatorem kina SF (wyreżyserował „Silent Running” i eksperymentalny technicznie film „Burza mózgów”). Kubrick stworzył pierwszy wielki film SF, pełen, wydawałoby się, nieograniczonych możliwości prezentacji i wielkich koncepcji dotyczących ludzkości – dokładnie tak, jak zamierzał.
Świetny artykuł! Naświetlenie okoliczności powstania Odysei pomaga w jej zrozumieniu.