Kolejny egzemplarz z linii produkcyjnej hollywoodzkich komedii romantycznych miesza współczesny materializm i hedonizm z wartościami reprezentowanymi przez klasyczną literaturę, próbując w ten sposób wyjść poza ramy hermetycznego gatunku. „Duchy moich byłych” to jednak nie miłosna tortura, a sprawnie zrealizowany chick-flick z morałem.
Scrooge naszych czasów
[Mark S. Waters „Duchy moich byłych” - recenzja]
Kolejny egzemplarz z linii produkcyjnej hollywoodzkich komedii romantycznych miesza współczesny materializm i hedonizm z wartościami reprezentowanymi przez klasyczną literaturę, próbując w ten sposób wyjść poza ramy hermetycznego gatunku. „Duchy moich byłych” to jednak nie miłosna tortura, a sprawnie zrealizowany chick-flick z morałem.
Mark S. Waters
‹Duchy moich byłych›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Duchy moich byłych |
Tytuł oryginalny | Ghosts of Girlfriends Past |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 29 maja 2009 |
Reżyseria | Mark S. Waters |
Zdjęcia | Daryn Okada |
Scenariusz | Jon Lucas, Scott Moore |
Obsada | Matthew McConaughey, Jennifer Garner, Lacey Chabert, Emma Stone, Anne Archer, Noureen DeWulf, Amanda Walsh, Michael Douglas, Breckin Meyer, Robert Forster |
Muzyka | Rolfe Kent |
Rok produkcji | 2009 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 100 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Mimo że film Marka Watersa trzeba zakwalifikować do komedii romantycznych, już na wstępie należy zaznaczyć, że „Duchy moich byłych” to raczej swobodna komedia z tendencją melodramatyczną, a nie romans okraszony obyczajowo-humorystycznymi wstawkami. Reżyser bardzo chce zrobić dla gatunku coś dobrego, odświeżyć go i nadać mu nową formę, wciąż przy tym zachowując stałe elementy przedstawienia, które przyciągają widzów. Oczywiście, świeże rozwiązania oznaczają nowości tylko w obrębie gatunku filmowego, bo same w sobie wcale nowe nie są – Waters przerobił bowiem „Opowieść wigilijną” Karola Dickensa, przystosowując ją do współczesnych schematów i przyozdabiając typową historią lekkoducha i kobieciarza przechodzącego nagłą przemianę. Owocuje to zestawieniem zakorzenionych kolejno w kulturze i popkulturze motywów, które przemieszane i podrasowane często ciętymi dialogami, faktycznie wnoszą odrobinę poruszenia do gatunku. Wciąż jednak wszystko zmierza do obliczonego z precyzją chirurga szczęśliwego finału, a przez tę drogę film nie pozbywa się irytujących cech najnowszych komedii romantycznych – zupełnego nieprawdopodobieństwa w konstrukcji bohaterów i niskich lotów dowcipów, wypływających na powierzchnię raz po raz i psujących nastrój rozluźnienia (również intelektualnego).
Connor Mead jest wziętym fotografem, a przede wszystkim kobieciarzem nie wierzącym w instytucję małżeństwa. Wychowany przez wujka-dekadenta, nie zna pojęcia wierności, zaangażowania i uczuciowości. Jak łatwo przewidzieć, jego postawa zmieni się pod wpływem wydarzeń zaserwowanych bohaterowi i widzom w formie trawestacji poczciwego Dickensa. Kiedy Connor przybędzie na ślub swojego młodszego brata do położonej na wsi rezydencji, spotka trzy duchy – przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – które otworzą mu oczy na jego paskudny charakter i nonszalanckie zachowanie wobec kobiet. Po drodze pojawi się również Jenna, jedyna miłość Connora: nietrudno zgadnąć, jaki będzie dalszy rozwój wypadków. Jednak w komediach romantycznych nie liczy się punkt wyjścia i zakończenie, ale sposób podania wydarzeń czyli wszystko to, co początek i finał łączy. Fani gatunku będą ukontentowani, bo Waters jest sprawnym rzemieślnikiem i potrafi aranżować ciekawe scenki obyczajowe. To właśnie wielbicielom komromów nie powinno przeszkadzać moralizatorstwo filmu, nieprzekonująca przemiana bohatera, a co za tym idzie nieco wymuszony romantyzm na zamknięcie filmu. Natomiast, niezależnie od sympatii do gatunku, Waters zasługuje na pochwałę za próbę nadania sensu słowu „komedia” w nazwie nurtu. W „Duchach moich byłych” naprawdę bywa zabawnie, zwłaszcza jeśli odpuścimy krytyczną analizę, tylko damy się ponieść temu kulturowemu wybrykowi natury. Bawią często ironiczne dialogi (nietypowe jak na komedię romantyczną), mięsisty epizod pastiszowego Michaela Douglasa oraz – co najbardziej zaskakujące – Matthew McConaughey w roli głównej. To jego druga, jak do tej pory, udana rola komediowa (jedyna poprzednia to „Jak stracić chłopaka w 10 dni” Andy’ego Tennanta), w której gra, a nie bryluje na ekranie, prężąc mięśnie (jak na przykład w „Saharze” Brecka Eisnera). To jego Connor sprawia, że przełykamy reżyserskie i scenariuszowe wpadki i dajemy się wciągnąć tej filmowej hybrydzie. Jennifer Garner jako partnerka ekranowa McConaugheya ma klasę i urok, ale razem z kolegą z planu nie potrafi stworzyć naprawdę iskrzącej pary, jedynie ładnie wygląda z nim na ekranie. Jako duet oboje wciąż jednak nie mogą mierzyć się z Reese Witherspoon i Markiem Ruffallo z wcześniejszego filmu Watersa, „Jak w niebie”, którzy są po prostu lepszymi aktorami niż bohaterowie „Duchów mojej byłej”.
Bardzo dziękuje za propozycję, ale spacer z drugim mężczyzną pod jednym parasolem mógłby zaszkodzić mojemu wizerunkowi macho.
To, co natomiast stanowi wielki plus filmu, to z pewnością sekwencje wizyt duchów, które napędzają akcję, pozwalają rozwinąć postać głównego bohatera i uzasadnić słodki finał. Do tego, stanowią najbardziej barwny element filmu, bo odrywają fabułę od romantyczno-komediowego schematu słownych przepychanek między parą zakochanych. W „Duchach moich byłych”, dzięki oczywistemu nawiązaniu do Dickensa, miłość wydaje się być raczej nagrodą za dostrzeżone błędy, niż głównym motorem wydarzeń. Waters wchodzi przy okazji na grząski temat współczesnego pojmowania więzi między ludźmi i konformistycznego wizerunku miłości, ale szybko ześlizguje się z tej nieprzyjemnie ambiwalentnej kwestii, by nie mieszać niezobowiązującej rozrywki z wysiłkiem intelektualnym. Nie można mu w sumie wiele zarzucić, bo komedia romantyczna nie stanowi gatunku, w którym szukamy refleksji, a raczej relaksu, śmiechu i może odrobiny wzruszeń. Ale jednak z drugiej strony, mając w pamięci takie klasyki gatunku jak „Notting Hill” czy „To właśnie miłość”, filmy nie tylko przyjemne, ale również inteligentne, nie sposób nie zarzucić autorowi „Duchów moich byłych”, że moralizować na temat lojalności i samotności potrafi, ale burzyć stereotypów już nie. Według filmu człowiek osiąga spełnienie tylko w małżeństwie, a inne rodzaje więzi chroniące od samotności zostają skrupulatnie pominięte. Ale cóż możemy oczekiwać po filmie powstałym od początku do końca po to, by bawić? Otrzymujemy garść szablonów, trochę udanych dowcipów, szczyptę tych z dolnej półki, powierzchowną, choć nie pozbawioną szczerego uroku historię z ambicjami na coś nowego w gatunku i miłą dla oka parę głównych bohaterów. To dużo i mało, w zależności od perspektywy. A i jeszcze „Opowieść wigilijna”. Dickens przewraca się w grobie, ale za to my mamy rozrywkę na wieczór po ciężkim dniu, która stara się być czymś więcej niż tylko oklepanym schematem.