Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wenecja 2014: Po godzinach

Esensja.pl
Esensja.pl
Niełatwo jest nakręcić film. Pieniędzy na realizację nie gwarantuje nawet udział gwiazdora jednego z najpopularniejszych seriali na świecie i zdobycie Oscara, niepozornie wyglądający Shawn Christensen dobrze o tym wie. O przeniesienie na ekran historii rozpoczętej w nagrodzonym Nagrodą Akademii Filmowej krótkim metrażu Curfew walczył kilka lat i wreszcie mu się udało – Before I Disappear zaprezentowano właśnie na festiwalu w Wenecji.

Marta Bałaga

Wenecja 2014: Po godzinach

Niełatwo jest nakręcić film. Pieniędzy na realizację nie gwarantuje nawet udział gwiazdora jednego z najpopularniejszych seriali na świecie i zdobycie Oscara, niepozornie wyglądający Shawn Christensen dobrze o tym wie. O przeniesienie na ekran historii rozpoczętej w nagrodzonym Nagrodą Akademii Filmowej krótkim metrażu Curfew walczył kilka lat i wreszcie mu się udało – Before I Disappear zaprezentowano właśnie na festiwalu w Wenecji.
Akcja filmu rozgrywa się podczas gorącej nocy w Nowym Jorku. Richie (Shawn Christensen) otrzymuje niespodziewany telefon od swojej siostry Maggie, z którą od lat nie zamienił ani słowa (Emmy Rossum). Maggie ma kłopoty i choć nie może powiedzieć co tak naprawdę jej grozi, błaga brata, żeby odebrał ze szkoły jej córkę Sophie (Fatima Ptacek). Richie podchodzi do całej sprawy dość niechętnie – ma depresję, w toalecie obskurnego baru, gdzie pracuje, znalazł martwą dziewczynę, a do tego telefon siostry przeszkodził mu… w samobójstwie. To będzie długa noc.
Osoba przedstawiająca Christensena przed seansem z niedowierzaniem patrzyła w swoje notatki; Amerykanin napisał scenariusz, wyreżyserował i wyprodukował film, a także zagrał w nim główną rolę. Before I Disappear przerywano trzykrotnie – co chwilę włączał się alarm przeciwpożarowy, a raz zapomniano o włączeniu napisów, na co włoska publiczność zareagowała wyjątkowo nerwowo. Nic dziwnego, że po projekcji Christensen wdawał się nieco zmęczony, na szczęście u boku miał wieloletniego przyjaciela, aktora, debiutującego producenta oraz wampira na pełen etat Paula Wesleya, z którym, jak się okazało, można rozmawiać także… po polsku.
Z Shawnem Christensenem i Paulem Wesleyem o realizacji filmu, depresji i najbliższej przyszłości w Mystic Falls rozmawia Marta Bałaga.
MB: Seans był dość… interesujący.
Paul Wesley: Przerwali film w samym środku sceny gdy duszę Richiego! Takie rzeczy się zdarzają i nie mamy na to wpływu. Trochę mnie to rozczarowało, sens chodzenia do kina polega na tym, że przez półtorej godziny skupiasz się wyłącznie na filmie. W naszym przypadku widzowie zostali z tego skupienia wytrąceni, ale nie zmienia to faktu, że Before I Disappear zobaczy jeszcze wielu ludzi. Miejmy nadzieję, że już bez wyjących alarmów przeciwpożarowych.
MB: Shawn, Curfew przyniósł Ci Oscara i stanowi punkt wyjścia Before I Disappear. Dlaczego postanowiłeś zrobić na jego podstawie film pełnometrażowy?
SC: Film krótkometrażowy jest, jak wskazuje sama nazwa, krótki. Nie ma w nim czasu na to, żeby naprawdę zgłębić pewne zagadnienia i relacje pomiędzy bohaterami. Pomimo tego, że został dobrze przyjęty, niestety bardzo niewiele osób ogląda krótkie metraże. Zawsze będę je robił, ale nie da się ukryć, że film pełnometrażowy wzbudza zdecydowanie większe zainteresowanie. Tak już po prostu jest. W swojej karierze napisałem wiele scenariuszy, które zostały zmasakrowane przez wielkie wytwórnie i moje poczucie własnej wartości jako pisarza było znikome. Powód, dla którego powstał Curfew był prosty – chciałem przekonać się, czy powinienem dalej próbować swoich sił w tym biznesie, czy też rzeczywiście jestem do niczego. Jedynym sposobem na to, żeby się o tym wreszcie przekonać było samodzielne wyreżyserowanie filmu. Miałem nadzieję, że w najgorszym razie spodoba się przynajmniej kilku osobom. Stało się inaczej.
MB: Niektóre z Twoich scenariuszy trafiły nawet na słynną Czarną Listę (prestiżowe zestawienie najlepszych niezrealizowanych scenariuszy – przypis autorki)
SC: Czasem sprzedajesz scenariusz którejś z wytwórni, oni zmieniają w nim każde słowo od góry do dołu, a ty wciąż figurujesz jako jego autor, bo wpadłeś na sam pomysł i wymyśliłeś imiona bohaterów. W porządku, czemu nie – pieniądze za te scenariusze wykorzystywałem kręcąc filmy. Zaczynałem jednak odnosić wrażenie, że to, co robię nie ma sensu. Salinger wkurzał się, gdy ktoś przestawiał mu przecinki. Ja natomiast oglądałem film, który powstał na podstawie mojego scenariusza i myślałem sobie: chciałbym móc się wściekać z powodu przecinka. Podobnie było w przypadku mojego zespołu Stellastarr*. Fajnie było mieć zespół, ale nie nagrywaliśmy przebojów i często graliśmy w pustych barach w Wisconsin. To też może być fajne, ale gdzieś z tyłu zawsze ma się poczucie, że nie jest się wystarczająco dobrym.
MB: Czy zdobycie najważniejszej nagrody w przemyśle filmowym zmieniło Twoje życie?
SC: Na pewno wielu ludzi zwróciło wtedy na mnie uwagę. Na jakieś 2 minuty (śmiech). Nigdy nawet nie trzymałem w ręce statuetki Oscara, wręczono go Fatimie, bo jest silniejsza. Potem przez resztę wieczoru nie wypuściła go z rąk i nigdy więcej już go nie zobaczyłem (śmiech). Do momentu, gdy otworzyłem Facebooka i zobaczyłem setki wiadomości tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się stało. Pierwszą z nich wysłał mi Luke Matheny, który dwa lata wcześniej wygrał za cudowny film God of Love. Pogratulował mi, a ja od razu zapytałem go, co mam teraz zrobić. Myślę, że ludzie mają trochę dziwne wyobrażenia na temat tego, co tak naprawdę oznacza wygrana. W końcu nie zarabia się w ten sposób pieniędzy.
MB: Ciekawe jest to, że pomimo faktu, że Curfew został, jak to ująłeś, dobrze przyjęty, trudno było doprowadzić do realizacji jego pełnometrażowej wersji.
SC: Ciężko zebrać fundusze na niskobudżetowe filmy. Czasem wydaje ci się, że pewne drzwi powinny stać przed Tobą otworem, a tu okazuje się, że przeszłość to przeszłość i nie ma nic wspólnego z chwilą obecną. Czasem nawet musiałem wykorzystywać materiał z poprzedniego filmu, bo nie było mnie stać na dokrętki. Sam jestem zaskoczony, że bardziej nie rzuca się to w oczy. Moim producentom powiedziałem, że budżet filmu powinien być trzy razy większy, bo ważną rolę ma w nim odgrywać muzyka. Od początku chciałem wykorzystać piosenkę Davida Bowie, rozmawiałem z jego managerem i powiedziałem mu, że kręcę niskobudżetowy film i że bardzo zależy mi na tym, żeby wykorzystać tę piosenkę. Podałem mu bardzo niską sumę i w odpowiedzi usłyszałem tylko ciszę (śmiech). Kiedy skończyłem montować scenę wysłałem mu ją, żeby zdał sobie sprawę, że nie chodzi o zwykły podkład i wtedy odpisał, że w to wchodzą. Z innymi znanymi artystami było podobnie.
MB: Grająca w obu filmach mała Fatima Ptacek bardzo wyrosła.
SC: Tak, stanowiło to pewien problem, prosiłem nawet jej tatę, żeby przestał ją karmić (śmiech). Było dla mnie ważne, żeby zrobić z nią ten film. W pierwszym filmie Sophia jest nieświadoma tego, co się dzieje i zupełnie niewinna. Kiedy Fatima trochę podrosła otworzyło to nowe możliwości, nagle mogła być sprytniejsza i bardziej wyczulona na to, co przytrafia się Richiemu. Pojawiła się między nimi inna, ciekawsza dynamika.
MB: Jak udało Ci się przekonać Paula, żeby wyprodukował film?
SC: Z Paulem chodziliśmy razem na warsztaty aktorskie w liceum, znamy się od lat. Pamiętam, że kiedyś miałem problemy ze scenariuszem i bardzo mi pomógł. Tak bardzo, że kilka miesięcy później udało mi się go sprzedać. Zawsze rozmawiamy o naszych projektach, nasza współpraca była więc czymś jak najbardziej naturalnym.
MB: Paul, Twój bohater to prawdopodobnie najbardziej ekstremalna postać w Before I Disappear.
PW: Doskonale go rozumiem, kiedy byłem nastolatkiem musiałem chodzić na zajęcia kontrolowania agresji! Gideon traci dziewczynę i odchodzi od zmysłów – jeśli chodzi o kobiety, mnie też zupełnie odwala. Dorastałem w Nowym Jorku, wielu moich przyjaciół z dzieciństwa skończyło w więzieniu. W podejrzanych zaułkach miasta spędziłem sporo czasu, na szczęście udało mi się z tego wyrwać. Shawn zawsze zabierał mnie na jakiś koncert czy przedstawienie i otworzył mnie na ten świat. Wtedy wstydziłem się przyznać moim znajomym, że jestem aktorem, uważałem to zajęcie za zniewieściałe. Dzięki niemu przestałem tak myśleć. Aktorstwo pomogło mi w radzeniu sobie z gniewem, przestałem pakować się w kłopoty. Myślę, że ludzie, którzy decydują się zostać aktorami bardzo często zmagają się z jakimiś demonami. Jak przystało na durnego 16-latka do więzienia trafiłem na szczęście tylko za jakieś bójki. Nie było to nigdy nic poważnego, ale wystarczało, by mama nie spała przeze mnie po nocach.
Marta Bałaga: Shawn, czy ty też przypominasz Richiego?
Shawn Christensen: Z pewnością też mam depresję, zarówno przed, jak i za kamerą. Pisząc postać Richiego od początku starałem się, by jak najłatwiej było mi wejść w jego skórę. W przypadku filmu o tak ograniczonym budżecie jak nasz mogłem sobie pozwolić na powtarzanie scen najwyżej dwa, trzy razy. Nie było czasu na to, żeby nie miećdepresji (śmiech).
MB: Before I Disappear jest opowieścią o nocnym Nowym Jorku, przypomina trochę pewien znany film z Griffinem Dunne.
SC: Znam te miejsca, sam pracowałem w obskurnych klubach i żeby mieć na czynsz sprzedawałem w nich za kilka stów portrety Lou Reeda. Gdy pisałem scenariusz i pokazywałem go różnych osobom, zawsze słyszałem od nich, że jest jak Po godzinach. Widziałem ten film wiele razy. Scorsese był wtedy w trudnym momencie życia, nic nie wyszło z kilku jego filmów i postanowił wrócić do korzeni. Myślę, że samo to zainspirowało mnie bardziej niż sam film. Zwykle idę na plan i po prostu próbuję się do niego dostosować, pozwalam, żeby do mnie przemówił. To bardzo organiczny proces.
MB: Paul, jesteś znany głównie z roli w serialu Pamiętniki wampirów. Czemu postanowiłeś wyprodukować i zagrać w filmie, który zupełnie odbiega od tego, co dotychczas robiłeś?
PW: Prawda jest taka, że nie można złamać telewizyjnego kontraktu, a ja nie cieszyłem się dotychczas stabilnością finansową umożliwiającą mi swobodne wybieranie tego, co robię. Nie jestem bogaczem i ciągle będę pracował w telewizji, bo jest to świetny sposób na zarabianie pieniędzy i opowiadanie historii. Telewizja to coś wspaniałego, ale nie chce już poświęcać jej całych lat mojego życia. Pamiętniki... kręcę od 6 lat i ominęła mnie możliwość nakręcenia wielu interesujących filmów. Serial dał mi bardzo dużo i jestem za to wdzięczny, ale niedługo się kończy i cieszę się na myśl o kolejnym rozdziale mojego życia. Po Before I Disappear założyłem własną firmę producencką i jestem gotowy na zmianę. Pamiętam, że oglądając American Beauty pomyślałem, że to bardzo interesujące spojrzenie na życie w Stanach. Byłem wtedy bardzo młody i chyba po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że chciałbym zostać filmowcem.
MB: Wyreżyserowałeś już jeden odcinek serialu.
PW: Kolejny wyreżyseruję za kilka miesięcy. Mam świetną relację ze scenarzystami i producentami, stanowimy zespół. Ludzie czasem wysuwają dość samolubne żądania, na przykład w nowym sezonie chcą mieć atrakcyjną dziewczynę, ale każdy wnosi coś wartościowego. Widzowie odczuwają więź z bohaterami, gdy mogą się do nich w jakiś sposób odnieść. Gdy uda nam się nadać im ludzki rys, okazuje się to efektywniejsze od znikania czy czytania w myślach. Dlatego też mam nadzieję, że w nowych odcinkach Pamiętników wampirów znajdzie się mniej fantastycznych elementów. Na pewno szykuje się kilka zmian, ja najchętniej wróciłbym do okresu, kiedy w miasteczku Mystic Falls żyło tylko dwóch wampirzych braci. Ale to nigdy nie nastąpi.
MB: Jako dziecko zagrałeś u samego Spielberga.
PW: Tak, w Raporcie mniejszości. Moja scena została ostatecznie wycięta, ale pracowałem z Tomem Cruisem i Samanthą Morton. Byłem strasznie nerwowy i zupełnie beznadziejny, po prostu mnie sparaliżowało. Myślę, że do końca nie zarejestrowałem wtedy, co się wokół mnie działo, jak niezwykłe było to doświadczenie. Teraz bardziej to doceniam. Po latach ponownie spotkałem Stevena, ale w międzyczasie zmieniłem nazwisko i chyba mnie nie rozpoznał, a ja nie chciałem mu przypominać o tym, jak się wtedy nie popisałem. Może pomyślał o tym samym i nie chciał mnie zawstydzać (śmiech). Samej sceny nigdy nie udało mi się zobaczyć, bo nie chcą ich wydać na DVD. Może to i dobrze.
MB: No właśnie, naprawdę nazywasz się Paweł Wasilewski, jesteś Polakiem i świetnie mówisz po polsku. Czy chciałbyś nakręcić coś w kraju? Pracowałeś już z Agnieszką Holland.
PW: Tak, z Agnieszką zrobiliśmy razem film dla HBO. Niedawno oglądałem trylogię Kieślowskiego i bardzo bym chciał nawiązać współpracę z jakimś młodym polskim reżyserem. Z Polską łączy mnie silna więź, przyjaźnię się z Janem Kaczmarkiem, który założył w Poznaniu festiwal filmowy Transatlantyk. Jestem jego ambasadorem i gdybym miał więcej czasu od razu bym tam pojechał, ale wciąż kręcimy ten cholerny serial.
MB: Czy wydaje ci się, że z powodu pochodzenia inaczej spoglądasz na Amerykę?
PW: Z całą pewnością. Sporą część dzieciństwa spędziłem w Polsce, przez lata lataliśmy tam i z powrotem. Spędzałem trzy, cztery miesiące z dziadkami w Polsce, a potem wracałem do New Jersey i naprawdę byłem w stanie przyglądać się wszystkiemu z większą obiektywnością. Dzieciaki jeździły na letnie obozy, ja jeździłem do Polski. Moi rodzice poznali się w warszawskim liceum, potem mój ojciec dostał się na uniwersytet w Stanach. Jest inżynierem komputerowym i stanowi moje zupełne przeciwieństwo, choć jako dzieciak został zaczepiony na ulicy przez reżysera Wadima Berestowskiego i znalazł się w obsadzie dość popularnego serialu Jagoda w mieście. Był to jedyny raz, kiedy pracował jako aktor – najwyraźniej telewizja jest mi po prostu pisana.
koniec
12 września 2014

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Dobry western powinien być prosty
John Maclean

20 XI 2015

Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Niezdrowy styl życia
— Marta Bałaga

Sposób na kryzys
— Marta Bałaga

Skupiam się na uczuciach
— Marta Bałaga

Wielki Joe
— Marta Bałaga

Dwaj ludzie z trumną
— Marta Bałaga

Sens życia według Roya Anderssona
— Marta Bałaga

Bo to zła kobieta była
— Marta Bałaga

Epopeja narodowa
— Marta Bałaga

Cierpienia młodego Leopardiego
— Marta Bałaga

Woody według Petera
— Marta Bałaga

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.