Historia w obrazkach: To Polska dwudziestych lat… [Antoni Bogusławski, Benedykt Hertz, Kamil Mackiewicz, Aleksander Świdwiński „Dawny Komiks Polski #1” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Na taką serię czekaliśmy od dawna! Oby tylko była ona kontynuowana, a edytorowi, czyli Wydawnictwu Komiksowemu, oraz redaktorowi, to jest Adamowi Ruskowi, nie zabrakło możliwości finansowych ani chęci. Tom pierwszy „Dawnego komiksu polskiego” zawiera dwie oryginalne historie rysunkowe z okresu międzywojnia: „Warszawę w roku 2025” oraz „Pana Hilarego i jego przygody”.
Historia w obrazkach: To Polska dwudziestych lat… [Antoni Bogusławski, Benedykt Hertz, Kamil Mackiewicz, Aleksander Świdwiński „Dawny Komiks Polski #1” - recenzja]Na taką serię czekaliśmy od dawna! Oby tylko była ona kontynuowana, a edytorowi, czyli Wydawnictwu Komiksowemu, oraz redaktorowi, to jest Adamowi Ruskowi, nie zabrakło możliwości finansowych ani chęci. Tom pierwszy „Dawnego komiksu polskiego” zawiera dwie oryginalne historie rysunkowe z okresu międzywojnia: „Warszawę w roku 2025” oraz „Pana Hilarego i jego przygody”.
Antoni Bogusławski, Benedykt Hertz, Kamil Mackiewicz, Aleksander Świdwiński ‹Dawny Komiks Polski #1›To przykre, ale wielbiciele polskiego komiksu niewiele wiedzą na temat jego zamierzchłej historii. I wcale nie jest to ich wina. Wydawcy bowiem szerokim łukiem omijają zazwyczaj to wszystko, co zostało opublikowane – głównie w prasie – przed epoką „Kapitana Żbika”, „Kapitana Klossa”, „Pilota śmigłowca”, „Podziemnego frontu” i magazynu „ Relax”. Na specjalne traktowanie zasłużyli jedynie najwięksi, czyli duet Kornel Makuszyński – Marian Walentynowicz (twórcy postaci Koziołka Matołka i małpki Fiki-Miki), Papcio Chmiel i Janusz Christa, któremu Egmont od kilku lat składa hołd w postaci kolejnych tomów dzieł zebranych. O tym, co było przed nimi, dowiedzieć można się przede wszystkim z literatury fachowej. Na szczęście tej nie brakuje, a na szczególną uwagę zasługują opracowania „Polski komiks historyczny (1920-2010)” Bartłomieja Janickiego, „Historia Polski w komiksowych kadrach” Justyny Czai (obie pozycje z 2010 roku) oraz IPN-owski album „Komiks w PRL, PRL w komiksie” Marcina Krzanickiego (sprzed dwóch lat). Osobne miejsce w tej dziedzinie zajmują monografie Adama Ruska: „Tarzan, Matołek i inni. Cykliczne historyjki drukowane w Polsce w latach 1919-1939” (2001), „Leksykon polskich bohaterów i serii komiksowych” (2006) oraz „Od rozrywki do ideowego zaangażowania. Komiksowa rzeczywistość w Polsce w latach 1939-1955” (2011). Po lekturze trzech powyższych nie można mieć wątpliwości, że to właśnie ich autor jest osobą najlepiej poinformowaną w temacie historii „filmów rysunkowych”, bo tak właśnie przed laty – w II Rzeczypospolitej i pierwszej dekadzie PRL-u – zwykło nazywać się nad Wisłą komiksy. W książkach Janickiego, Czai, Krzanickiego i Ruska znalazły się nie tylko omówienia komiksów sprzed – niekiedy nawet kilkudziesięciu – lat, ale często również przykładowe plansze. Zwykły czytelnik, niemający dostępu do archiwów bibliotecznych, wciąż jednak pozbawiony był możliwości zapoznania się z tymi opowieściami w całości. Nie da się ukryć, że nie miały one, nie mają i nigdy mieć nie będą potencjału komercyjnego, który sprawiłby, iż wydawcy zaczną traktować je jak łakome kąski. Dlatego na wielką pochwałę zasługuje każdy, kto podejmuje trud przybliżenia zainteresowanym czytelnikom tych często kompletnie zapomnianych historyjek. Pierwszą oficyną, która się na to zdecydowała, była poznańska Centrala; przed dwoma laty wydała ona – publikowane na łamach „Expressu Poznańskiego” w latach 1948-1949 – wojenne „ Tajemnice Poznania” Henryka Derwicha (rysunki) i anonimowego scenarzysty. W ślad za nią poszło powstałe nie tak dawno Wydawnictwo Komiksowe, które zdecydowało się na uruchomienie serii „Dawny komiks polski”. Jej redaktorem został Adam Rusek, co już samo w sobie gwarantuje wysoki poziom edytorski. W pierwszym tomie cyklu przypomniano dwa „filmy rysunkowe” z okresu międzywojennego – a więc starsze o dwie dekady od wspomnianych „Tajemnic Poznania” (w których wydaniu notabene Rusek również miał swój udział) – zatytułowane „Warszawa w roku 2025” oraz „Pan Hilary i jego przygody”. Pierwszy z nich, mimo futurystycznego tytułu i akcji umiejscowionej w XXI wieku, opowiada mimo wszystko o Polsce anno Domini 1925 i tym samym uznać można go za satyrę stricte społeczno-obyczajową, nie zaś dzieło z gatunku science fiction. Warto wyjaśnić, czym był „prasowy film rysunkowy” – tak bardzo popularny w Polsce jeszcze w latach 50. XX wieku. Z dzisiejszymi komiksami miał dwa punkty styczne: składał się z rysunków i tekstu, tyle że nie znajdował się on w „dymkach”, ale umieszczany był pod kadrami. Przed wojną dominowały komentarze wierszowane, po wojnie – jak chociażby we wspomnianych już „Tajemnicach Poznania” – głównie prozatorskie. W gazetach historyjki pojawiały się w odcinkach, najczęściej w formie pasków. Autorami „Warszawy w roku 2025” – której pierwodruk miał miejsce pomiędzy listopadem 1924 a kwietniem 1925 roku na łamach ukazującego się we Lwowie tygodnika satyryczno-politycznego „Szczutek” – byli Aleksander Świdwiński (rysunki) i Benedykt Hertz (tekst). Pierwszy był malarzem-formistą, wziętym grafikiem i karykaturzystą, drugi – publicystą o poglądach lewicowych, dramaturgiem, satyrykiem, tłumaczem literatury rosyjskiej (między innymi bajek Iwana Kryłowa) oraz autorem książek dla dzieci. Tyle że „Warszawa…” absolutnie dla młodych czytelników nie jest przeznaczona! To historyjka, co prawda, komiczna i groteskowa, ale jej punkt wyjścia uznać należy za wyjątkowo poważny i dramatyczny. Główny bohater, pan Piotr, pewnego dnia zostaje zwolniony z pracy (wtedy mówiono „zredukowany”, jak słynny doktor Murek z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza); to efekt kryzysu ekonomicznego, w jaki Polska – wraz z wieloma innymi krajami Europy – popadła po zakończeniu pierwszej wojny światowej i kolejnych konfliktów, które toczyliśmy z sąsiadami o granice aż do 1921 roku. Jego sytuacja jest na tyle poważna, że rozważa nawet popełnienie samobójstwa – nie ma pieniędzy na jedzenie, starzy znajomi odwracają się od niego na ulicy, słowem: traktowany jest jak parias, znikąd nie ma nadziei na poprawę losu. Fortuna jednak sprawia, że za ostatnie grosze od ulicznego sprzedawcy kupuje egzemplarz popołudniowego „Kuriera Czerwonego” (zwanego w komiksie „Czerwoniakiem”), w nim zaś czyta artykuł o cudownym gazie, który pozwala zasnąć na sto lat. Uznaje, że to będzie najlepsze rozwiązanie – wraz z żoną zakosztować tego specyfiku i obudzić się wiek później, kiedy wszystkie problemy ekonomiczne, społeczne i polityczne zostaną już na pewno rozwiązane. Tak też się dzieje. Pan Piotr i jego małżonka (imienia kobiety nie poznajemy, przez cały czas zwana jest po prostu „Piotrową”, co na pewno doprowadziłoby dzisiaj do wściekłości wojujące feministki) budzą się w 2025 roku. Nadzy na tapczanie. W szklanej klatce. Jako eksponaty muzealne. A kustoszem jest Chińczyk! Albowiem wydarzyło się to, co ówcześni futuryści przewidywali – „trzymający się mocno” Chińczycy dokonali najazdu na Europę i podbili Polskę (pisał o tym na przykład Stanisław Ignacy Witkiewicz w „Nienasyceniu”, tyle że kilka lat później). Para „śpiochów” nie zamierza jednak pozostawać na wystawie, ucieka więc z muzeum i zaczyna swą odyseję na ulicach Warszawy. Wizja stolicy znajdującej się w rękach rasy żółtej staje się dla Świdwińskiego i Hertza pretekstem do oceny Polski współczesnej (oczywiście dla nich). I chociaż autorzy robią to w „rękawiczkach”, to bywają bezpardonowi w wystawianiu cenzurek. Co najbardziej im się nie podoba? Nieróbstwo rodaków, ciągłe kłótnie w parlamencie, szerzący się bandytyzm (zwłaszcza na Kresach wschodnich), powodowane zazdrością spory między artystami, obciążenia fiskalne nakładane przez premiera Władysława Grabskiego (w związku z reformą monetarną) itepe, itede. Swoją drogą, ile z tych uwag można by powtórzyć jeszcze dzisiaj! „Pan Hilary i jego przygody” to zupełnie inna bajka. Komiks pojawiał się na łamach wydawanego w Warszawie kulturalno-społecznego „Tygodnika Ilustrowanego” pomiędzy lipcem 1929 a kwietniem 1930 roku. W ciągu kilku lat, które minęły od chwili, kiedy czytelnicy mogli poznać „film rysunkowy” Świdwińskiego i Hertza, zmieniło się w kraju sporo. Przede wszystkim miał miejsce zamach majowy, w wyniku którego do władzy doszedł obóz sanacyjny. Po krótkim okresie ożywienia gospodarczego Polska znalazła się w kolejnym kryzysie ekonomicznym, który doprowadził do znacznego zubożenia społeczeństwa. Trudno się więc dziwić, że tytułowy pan Hilary przeżywa kłopoty, tym bardziej że głowy do gospodarowania nie ma. Kim zaś jest? Zadufanym w sobie ziemianinem, zapewne jednym z „żubrów kresowych” (jak nazywał ich, sam nim będąc, publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz), który chętniej wydaje pieniądze, niż ciężko na nie pracuje. Pewnego dnia, usłyszawszy w radiu wiadomość o pożyczce dolarowej, postanawia za pożyczone od Żyda Icka złotówki wybrać się do Warszawy i tam wystarać się w Banku Polnym o „zielone papierki”. Los bywa wobec niego kapryśny – raz mu daje, to znowu odbiera. Co jednak najważniejsze dla czytelnika, w pogoni za gotówką pan Hilary przeżywa mnóstwo przygód. A że nie stroni od hulaszczego, nocnego trybu życia i nie jest odporny na wdzięki kobiece, są to perypetie, od których dzieci powinny trzymać się z daleka. Twórcy tej historyjki – ilustrator Kamil Mackiewicz i scenarzysta Antoni (Jan) Bogusławski (ukrywający się tutaj pod pseudonimem „Antyk”), zawodowy żołnierz kawalerzysta, a następnie dziennikarz, poeta, tłumacz, autor literatury dla dzieci, a nawet sprawozdawca sportowy Polskiego Radia – nieźle sobie pofolgowali. Postać tytułowa niechybnie wzorowana była na Sienkiewiczowskim imć panu Zagłobie (choć wizualnie to Hilary wygląda jak Stanisław Szelc z kabaretu „Elita”). W każdym razie ma chyba wszystkie wady polskiego sarmaty i jedną jego zaletę – ułańską fantazję; zresztą nie bez powodu podczas kolejnej wizyty w Warszawie ziemianina witają uroczyście na dworcu pułkownik (późniejszy generał) Bolesław Wieniawa-Długoszowski i towarzyszący oficerowi Marian Hemar. Od strony graficznej obie historyjki różnią się dość znacznie. Świdwiński zastosował uproszczoną kreskę, skupiając się jedynie na planie pierwszym; to, co w tle, praktycznie go nie interesuje. Dlatego też znacznie ciekawsze i przede wszystkim nowocześniejsze, bliższe klasycznemu komiksowi, wydają się rysunki Mackiewicza; więcej jest na nich szczegółów, a i sposób przedstawienia głównego bohatera – w całej sekwencji zdarzeń – czyni tę właśnie opowieść dużo bardziej dynamiczną. Zarówno „Warszawa w roku 2025”, jak i „Pan Hilary i jego przygody” mogą zostać odebrane przez większość czytelników jedynie jako intrygujące ramotki. Nic to! Ci, którzy kochają „filmy rysunkowe” i mają zacięcie archeologiczne, na pewno z niecierpliwością czekać będą na kolejne tomy „Dawnego komiksu polskiego”.
|