Sherlock Holmes to jedna z ikon popkultury – co do tego nikt nie ma wątpliwości. Nie ma się więc co dziwić, że postać słynnego detektywa co jakiś czas odżywa na ekranach kinowych i telewizyjnych, na kartach książek, jak również komiksów. Cykl dwuczęściowych rysunkowych opowieści o Holmesie stworzył francuski scenarzysta Sylvain Cordurié. Otwiera je tom zatytułowany „Zew krwi” – pierwszy album z dylogii „Wampiry Londynu”.
Kto chce ugryźć Holmesa?
[Sylvain Cordurié, Vladimir Krstic Laci „Sherlock Holmes i Wampiry Londynu #1: Zew krwi” - recenzja]
Sherlock Holmes to jedna z ikon popkultury – co do tego nikt nie ma wątpliwości. Nie ma się więc co dziwić, że postać słynnego detektywa co jakiś czas odżywa na ekranach kinowych i telewizyjnych, na kartach książek, jak również komiksów. Cykl dwuczęściowych rysunkowych opowieści o Holmesie stworzył francuski scenarzysta Sylvain Cordurié. Otwiera je tom zatytułowany „Zew krwi” – pierwszy album z dylogii „Wampiry Londynu”.
Sylvain Cordurié, Vladimir Krstic Laci
‹Sherlock Holmes i Wampiry Londynu #1: Zew krwi›
Postać Sherlocka Holmesa to dla każdego twórcy, który bierze go na warsztat, prawdziwy samograj. Co jednak wcale nie oznacza, że z miejsca jest gwarancją sukcesu. Chcąc wypłynąć na szersze wody na „plecach” genialnego detektywa z londyńskiej ulicy Baker Street, trzeba zaoferować mu fabułę godną jego talentu. Francuski scenarzysta Sylvain Cordurié uznał, że stać go na to i przed pięcioma laty – wespół z pochodzącym z dawnej Jugosławii (a konkretniej z serbskiego Niszu), ukrywającym się pod pseudonimem Laci, rysownikiem Vladimirem Krsticiem – rozpoczął publikację cyklu dylogii, których głównym bohaterem jest właśnie Holmes. Urodzony w 1968 roku Cordurié był już wtedy doświadczonym twórcą, mającym na koncie głównie historie z pogranicza fantasy („Mroczne Salem”, 2003-2004; „Miecz ognia”, 2009-2011; „Plagi Enharmy”, 2009-2010; „Władcy Kornwalii”, 2009-2014) i science fiction („Acriborea”, 2006-2008), choć zdarzało mu się sięgnąć także do klasycznego thrillera („Kod Hammurabiego”, 2008; „One”, 2009-2011). Nie zawsze odnosił sukces; niektóre z zainicjowanych przez Francuza serii nie doczekały się bowiem kontynuacji.
Momentem przełomowym dla scenarzysty okazało się spotkanie z Krsticiem (starszym od niego o dziewięć lat). Chociaż akurat ich pierwsze wspólne dzieło – cykl fantastyczny „Le céleste noir” (2008) – zostało zarzucone już po publikacji tomu pierwszego. Panowie jednak nie poddali się i dwa lata później wystartowali z „Sherlockiem Holmesem”. Dylogia „Wampiry Londynu” sprzedała się nieźle; w efekcie powstały kolejne minicykle: „Necronomicon” (2011) oraz „Podróżnicy w czasie” (tom 1, 2014). Z czasem okazało się, że Cordurié ma tyle pomysłów dotyczących postaci detektywa, że Laci nie nadąża z ich rysowaniem; wtedy też wydawnictwo Soleil zdecydowało się zaprosić do tworzenia serii innych rysowników: Alessandra Nespolino („Crime Alleys”, 2013-2014), Andreę Fattoriego („Kroniki Moriarty’ego”, tom 1, 2014) oraz Stéphane’a Bervasa („Sherlock Holmes Society”, tom 1, 2015). Oprócz tego Francuz pracował w tym samym czasie nad nowymi historiami, wśród których nie zabrakło kolejnych opowieści fantasy („Ravermoon”, 2010-2015; „Mandragora”, 2012-2013; „Walkirie”, 2012-2014) oraz science fiction („Cyber”, 2013).
Wróćmy jednak do Sherlocka Holmesa i „Zewu krwi”. Jest – brzemienny w wydarzenia – 1891 rok. Holmes, jak się wówczas wydaje, ginie w walce z „Napoleonem zbrodni”, czyli profesorem Moriartym, nad wodospadem Reichenbach w szwajcarskich Alpach. Tak przynajmniej wymyślił to Arthur Conan Doyle, który jednak – po licznych protestach czytelników – zdecydował się przywrócić do życia (a raczej: nie całkiem go zabić) swego najsłynniejszego bohatera. Z tego samego założenia wyszedł Sylvain Cordurié, który – wyręczając twórcę postaci genialnego detektywa – postanowił dopowiedzieć czytelnikom, co działo się z Sherlockiem po tym, jak cudem wykaraskał się z kłopotów. Otóż nie wrócił do Londynu, lecz zaszył się w Paryżu, nie informując nawet o tym, że udało mu się przeżyć, panią Hudson ani doktora Watsona (zdradził tę tajemnicę jedynie swemu bratu Mycroftowi). Nie bez powodu. Pewny, że ludzie profesora będą inwigilować najbliższe mu osoby, nie chciał ujawniać się nawet przed nimi. Tyle że komuś takiemu jak Holmes trudno się ukryć. Zwłaszcza gdy jest poszukiwany. Przez kogo? I to w tej historii jest najbardziej zaskakujące – przez wampiry.
Nieumarli dają się mocno Sherlockowi we znaki: zabijają jego paryską gospodynię, podsuwają mu kobietę łudząco podobną do Irene Adler (w oryginale pojawiła się ona w opowiadaniu „Niezwykła kobieta”, znanym również pod tytułem „Skandal w Czechach”), wreszcie – mimo wciąż istniejącego niebezpieczeństwa ze strony Moriarty’ego – ściągają detektywa do Londynu. Ale też – trzeba podkreślić – mają powody do takiej determinacji. Od jakiegoś czasu w stolicy Zjednoczonego Królestwa grasuje bowiem okrutny seryjny zabójca, który zabija osoby z bliskiego otoczenia królowej Wiktorii. Jeśli nie uda się go jak najszybciej wytropić i zneutralizować, kruchy pokój pomiędzy ludźmi a wampirami przejdzie do historii, a konsekwencje tego będą straszliwe dla obu stron. Przywódca nieumarłych składa więc Holmesowi propozycję nie do odrzucenia – ma złapać psychopatycznego mordercę, zanim ten przekroczy granicę i dokona zbrodni, która rozpęta wojnę. Wydawałoby się, że dla takiego detektywa to wiatr w żagle. Niekoniecznie! Ponieważ pod taką presją jak teraz chyba jeszcze nigdy nie pracował. A w takiej sytuacji łatwo popełnić błąd. Błąd, który może kosztować życie – i to nie tylko samego Sherlocka.
Cordurié stworzył historię, która z jednej strony wiernie wpisuje się w klimat opowieści Arthura Conan Doyle’a (starając się jak najwierniej odtworzyć realia epoki), z drugiej jednak – w typowy dla postmodernistów sposób – odczytuje ją na nowo (wprowadzając do fabuły tak ostatnimi laty popularne wampiry). Można tym samym zarzucić francuskiemu scenarzyście pewien koniunkturalizm, ale przecież z punktu widzenia czytelnika znacznie ważniejsze od rozważań czysto teoretycznych jest to, czy mamy do czynienia z zajmującą intrygą. A tak właśnie jest. Choć w konstrukcji pojawia się kilka wyrw (najważniejszą jest to, że Sherlock Holmes, doskonale przecież orientujący się w funkcjonowaniu londyńskiego półświatka, nie ma dotąd pojęcia o istnieniu wampirzego podziemia, które zdaje się nie tylko być mocno rozgałęzione, ale i sięgające najwyższych kręgów władzy), „Zew krwi” ani nie nuży, ani nie obraża inteligencji czytającego. Wprowadzone do kryminalnej historii elementy horroru i fantastyki sprawdzają się znakomicie, w czym również duża zasługa serbskiego grafika, którego mroczne, realistyczne rysunki wywołują niepokój i podbijają napięcie. Ulice Paryża i Londynu końca XIX wieku są przedstawione z taką dbałością o szczegóły, że aż trudno nie poczuć strachu wywołanego obawą, czy za chwilę zza rogu nie wychynie obrzydliwa twarz wampira. Lub przynajmniej Kuby Rozpruwacza.