Aż dziw, że w czasach Peerelu, kiedy trafiały nad Wisłę propagandowe komiksy czeskie i węgierskie, nikt nie podjął się trudu wydania najsłynniejszej opowieści rysunkowej z dawnej Jugosławii. Może dlatego, że Edward Gierek wciąż jeszcze krzywym okiem patrzył na marszałka Tito? A może nie chciano gloryfikować ruchu oporu z innego kraju? Jest jeszcze opcja, że „Partyzanci” byli zbyt mało… propagandowi. Dzięki czemu zresztą bronią się po dziś dzień.
Historia w obrazkach: Bałkański kocioł majora Dragona
[Jules, Dorde Lebovic „Partyzanci #1 (Wydanie zbiorcze)” - recenzja]
Aż dziw, że w czasach Peerelu, kiedy trafiały nad Wisłę propagandowe komiksy czeskie i węgierskie, nikt nie podjął się trudu wydania najsłynniejszej opowieści rysunkowej z dawnej Jugosławii. Może dlatego, że Edward Gierek wciąż jeszcze krzywym okiem patrzył na marszałka Tito? A może nie chciano gloryfikować ruchu oporu z innego kraju? Jest jeszcze opcja, że „Partyzanci” byli zbyt mało… propagandowi. Dzięki czemu zresztą bronią się po dziś dzień.
Jules, Dorde Lebovic
‹Partyzanci #1 (Wydanie zbiorcze)›
Jugosłowiański ruch oporu w czasach drugiej wojny światowej był fenomenem w skali całego kontynentu. Pod egidą Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii, którą de facto kierowała partia komunistyczna i stojący na jej czele marszałek Josip Broz-Tito, mieszkańcy tej części Bałkanów stawiali zaciekły opór zarówno okupantom niemieckim oraz włoskim, jak i wrogom wewnętrznym – faszystowskim chorwackim ustaszom oraz rojalistycznym serbskim czetnikom, którzy nie stronili od kolaboracji z okupantami i marionetkowymi władzami Serbii, byle tylko zwalczać komunistów. Szacuje się, że w szczytowym momencie swego rozwoju (pro)komunistyczna partyzantka liczyła nawet osiemset tysięcy żołnierzy. Nie dziwi więc, że była ona w stanie kontrolować spore połacie kraju (vide Republika Užička), posiadała własne artylerię, lotnictwo, a nawet marynarkę wojenną. Było to w dużej mierze możliwe dzięki pomocy zagranicznej, która z jednej strony płynęła z Anglii (od 1943 roku), z drugiej – ze Związku Radzieckiego (chociaż marszałek Tito nigdy nie zaliczał się do ulubieńców Józefa Stalina). Ale to współpracujące wówczas blisko ze sobą narody Jugosławii same wyzwoliły swoją ojczyznę; wsparcie Armii Czerwonej nadeszło dopiero w ostatnim etapie wojny.
Narodowa Armia Wyzwolenia Jugosławii dbała także o przekaz medialny: dysponowała radiostacją „Slobodna Jugoslavija”, wydawała też codzienną gazetę o tej nazwie. Czy powinien nas więc dziwić fakt, że już po wojnie Tito przystąpił do utrwalania zrodzonego w trakcie walk z Niemcami i Włochami mitu? Publikowano książki historyczne i beletrystyczne, w latach 60. i 70. na ekranach kin (nie tylko w republikach jugosłowiańskich) królowały superprodukcje sławiące dokonania partyzantów (nierzadko zresztą występowały w nich wielkie zagraniczne gwiazdy, jak Yul Brynner, Orson Welles, Richard Burton, Franco Nero,
Siergiej Bondarczuk, Curd Jürgens czy Irene Papas). W ślad za pisarzami i reżyserami filmowymi szli twórcy komiksów, choć pewnie dałoby się też obronić tezę, że to właśnie oni przecierali szlaki. Wszak pierwsza opowieść rysunkowa o walce z okupantami – „Ćira i Mira” Branko Ćopicia – ukazywała się w latach… 1943-1945. Prawdziwy ich wysyp nastąpił jednak, podobnie jak w przypadku dzieł kinowych, dwie i trzy dekady później; w różnych magazynach i osobnych albumach pojawiły się wtedy między innymi: „Kapitan Leši” (1960-1964), oparci na scenariuszu filmowym „Dywersanci” (1967-1968), „Porucznik Tara” (1975-1979) oraz „Partyzant Goran” (1978-1979).
Największą sławę – również poza granicami kraju – zyskali jednak „Partyzanci” autorstwa scenarzysty Ðorđego Lebovicia oraz ukrywającego się pod pseudonimem Jules rysownika Julio Radilovicia. Pomiędzy 1977 a 1989 rokiem ukazało się dwanaście historii, które wydane zostały w siedmiu tomach. W Jugosławii publikował je (na swojej ostatniej stronie) magazyn „Svijet”, w Holandii – pismo komiksowe „Eppo”, z kolei wydania albumowe sygnowane były logiem wydawnictwa Oberon. Pomysł na „Partyzantów” zrodził się w połowie lat 70. XX wieku, a jego inicjatorami byli dwaj Holendrzy, Martin Lodewijk (twórca „Storma”) oraz Frits van der Heide, którzy przygotowywali się właśnie do wydawania cotygodniowego magazynu komiksowego. Za pośrednictwem Belga André Franquina skontaktowali się z bośniackim wydawcą Ervinem Rustemagiciem i zamówili u niego „paski” poświęcone jugosłowiańskiemu ruchowi oporu z czasów drugiej wojny światowej. Rustemagić zaczął rozglądać się za potencjalnymi autorami. O ile znalezienie grafika nie nastręczało większych problemów, trudniej było ze scenarzystą. Fabułę pierwszej historii – zatytułowanej „Zdrajca” – napisał w 1975 roku Zvonimir Furtinger, a Radilović zrobił rysunki. Nie przypadła ona jednak do gustu Holendrom. I chociaż dwa lata później ukazała się drukiem w Jugosławii (w magazynie „YU strip”), nie weszła do kanonu „Partyzantów”.
Rustemagić szukał więc dalej i wreszcie znalazł odpowiedniego człowieka. Pomógł mu w tym bośniacki reżyser filmowy Hajrudin Krvavac, autor głośnych dramatów wojennych „Most” (1969), „Walter broni Sarajewa” (1972) oraz – późniejszej – „Partyzanckiej eskadry” (1979). Zaproponował on Ervinowi swojego scenarzystę – Ðorđego Lebovicia, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Lebović urodził się w 1924 roku w Somborze na północy Serbii w rodzinie żydowskiej. W czasie wojny, jeszcze jako nastolatek, trafił do nazistowskich obozów koncentracyjnych – przeszedł przez piekło Auschwitz, Mauthausen i Sachsenhausen. Po wojnie wrócił do ojczyzny; ukończył studia filologiczne na uniwersytecie w Belgradzie i został pisarzem. Realizował się przede wszystkim jako scenarzysta filmowy, ale i w komiksie osiągnął niemały sukces. Był autorem dziesięciu (z dwunastu) odcinków „Partyzantów”; dwie pozostałe opowieści stworzyli Marcel Čukli (siódmy w kolejności „Sobowtór” z 1981 roku) oraz Ervin Rustemagić (późniejsza o rok – dziewiąta – „Pułapka na Dragona”). Poza dwiema częściami – otwierającym właściwy cykl „Konwojem do El-Shatt” (1978) oraz „Frontem na Bałkanach” (1983) – wszystkie pozostałe historie liczyły połowę ich objętości, czyli dwadzieścia dwie plansze, i ukazywały się – oczywiście na Zachodzie – po dwie w albumie.
Po ponad ćwierćwieczu od zakończenia serii „Partyzanci” trafiają wreszcie do Polski. Zgodnie z zapowiedziami wydawnictwa Elemental, ukażą się trzy integrale. W skład pierwszego weszły cztery początkowe (nie licząc „Zdrajcy”) napisane przez Lebovicia opowieści, czyli: „Konwój do El-Shatt” (1978), „Sektor F-4” (1978), „Żelazna Brama” (1979) oraz „Oddział dywersyjny Y” (1980). Czego można się po nich spodziewać? Mówiąc najkrócej: akcji, akcji i jeszcze raz akcji! Niekiedy z domieszką humoru, choć bez przesady, bo przecież temat jest więcej niż poważny. Sięgając po jugosłowiański komiks, należy pamiętać o podstawowej rzeczy – że był on tworzony z myślą o zachodnioeuropejskim odbiorcy. Żeby więc mógł liczyć na sukces, nie mógł zawierać komunistycznej propagandy. I tej rzeczywiście w nim nie uświadczymy. Co prawda żołnierze Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii noszą czapki z czerwonymi gwiazdami i mówią do siebie per „towarzyszu”, ale to wszystko. Nie ma mowy o ideałach rewolucyjnych, nie ma w tle – przynajmniej na razie – Armii Czerwonej; nie pada ani słowo o Józefie Stalinie, a i marszałek Tito bardziej obecny jest duchem niż ciałem. Na dodatek głównym bohaterem cyklu jest oficer angielskiego wywiadu, specjalista od akcji dywersyjnych – nieustraszony major Dragon.
Akcja „Konwoju…” rozgrywa się jesienią 1943 roku, czyli już po obaleniu Mussoliniego i formalnej kapitulacji Włoch. Niemcy obawiają się, że sukces aliantów wpłynie na wzmożenie ruchu oporu na Bałkanach, planują więc kolejną wielką ofensywę przeciwko partyzantom. Operacja „Jesienna Burza” ma przywrócić ich kontrolę nad wybrzeżem Adriatyku. Aby uniknąć rozbicia swoich wojsk, część dowództwa jugosłowiańskiego zostaje przeniesiona na wyspę Vis, która tym samym staje się bazą marynarki i jednocześnie głównym punktem zaopatrzeniowym (w sprzęt wojskowy i żywność) dla oddziałów walczących z hitlerowcami (i ich sojusznikami) w Dalmacji. Tam też zostaje umiejscowiona centrala służb wywiadowczych podległych marszałkowi Tito. Dla Hitlera, Göringa i Dönitza wyspa jest solą w oku, dlatego wydają rozkaz opracowania planu, który ma doprowadzić do jej opanowania. W tym czasie wywiad nazistowski uzyskuje informację, że niebawem z Vis ruszy do Egiptu konwój z cywilnymi uchodźcami; zakładają więc oni, że jeśli zaatakują go na otwartym morzu, zmuszą wówczas stacjonujące wokół wyspy okręty jugosłowiańskie i brytyjskie do przyjścia mu z odsieczą, a wtedy będą mogli już bezkarnie dokonać desantu. Aby do tego nie doszło, do akcji zostaje wysłany major Dragon; ma ona jedno, ale niezwykle odpowiedzialne zadanie – wraz z dywersantami jugosłowiańskimi wytropić niemiecką łódź podwodną „Werwolf” i zniszczyć ją, zanim napadnie ona na konwój z uchodźcami. W tym celu Brytyjczyk zostaje przerzucony do okupowanego Splitu.
Od tego momentu zaczynają się niewiarygodne perypetie majora Dragona. Jeśli czytaliście „Komandosów z Nawarony” Alistaira MacLeana (1968) lub oglądali nakręcony na ich podstawie film Guya Hamiltona (1978), będziecie mieli pojęcie, czego można spodziewać się po „Konwoju…” (jak i pozostałych częściach serii). Akcja pędzi na złamanie karku, a jej zwroty – niekiedy o sto osiemdziesiąt stopni – obecne są na niemal każdej stronie. Jest to możliwe głównie dzięki temu, że nie mamy do czynienia ze światem zerojedynkowym; nie ma tu prostego podziału na dobrych partyzantów i złych okupantów – sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Dragon może przecież trafić na nacjonalistycznych czetników, na ludzi kolaborujących z nazistami dla idei lub z przyczyn materialnych, wreszcie po prostu na antykomunistów – wrogów w każdym razie nie brakuje i naszemu bohaterowi nic w zasadzie nie zostaje oszczędzone. Co sprawia, że komiks czyta się od pierwszej do ostatniej planszy z zapartym tchem. Choć oczywiście raczej nie można mieć wątpliwości, jakie – pozytywne czy negatywne dla Dragona – będzie jego zakończenie. Ale to sprawa drugorzędna. Oglądając, nawet po latach, kolejne odcinki „Stawki większej niż życie”, też wiemy jaki będzie finał, a w żaden sposób nie obniża to napięcia.
Podobnie jest z pozostałymi historiami zamieszczonymi w tomie pierwszym. W „Sektorze F-4” major Dragon zostaje wyprawiony na pogranicze albańsko-czarnogórskie, nad jezioro Szkodra, gdzie rozbił się brytyjski samolot lecący z Egiptu do Włoch, na pokładzie którego znajdowały się supertajne dokumenty dotyczące ofensywy alianckiej na terenie Italii. I tu niebezpiecznych przygód nie brakuje. W „Żelaznej Bramie” z kolei od odwagi i przebiegłości angielskiego agenta zależy życie kilkuset jeńców wojennych ze Zjednoczonego Królestwa, których Niemcy chcą wykorzystać jako żywe tarcze dla ochrony transportu paliwa na Dunaju. By akcja się udała, major musi najpierw stać się jednym z… jeńców. Co wcale nie jest takie proste, tym bardziej że przed dostaniem w niewolę chcą go ratować za wszelką cenę dwaj uciekinierzy z obozu. A gdy w końcu udaje mu się dostać za kratki, musi przekonać szefa wywiadu w lagrze, że działa nie na zlecenie hitlerowców, ale dowództwa alianckiego. W ostatniej historii, „Oddziale dywersyjnym Y”, Dragon rezygnuje z urlopu, aby wziąć udział w kolejnej akcji, której celem jest niemiecka baza wojskowa na wyspie Korčuli. W tym celu jest gotów nawet podporządkować się nieobliczalnemu majorowi Dobbie. Dlaczego? Z uwagi na walczącą w szeregach Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii porucznik Skierkę, blondwłosą piękność, którą poznał już przy okazji swojej pierwszej misji na Bałkanach (opisanej w „Konwoju…”).
Wprowadzając do fabuły Skierkę, Ðorđe Lebović uczłowieczył swego superagenta. Nie jest on bezdusznym kobieciarzem na wzór Jamesa Bonda, który wykorzystuje panie do własnych celów; Dragon jest w pięknej Serbce wyraźnie zadurzony, by przykuć jej uwagę, nie boi się narażać własnego życia. Czasami zachowuje się wręcz jak nastolatek przeżywający pierwszą miłość. Ale wystarczy rzut oka na partyzantkę, aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Kiedy w połowie lat 70. ubiegłego wieku Ervin Rustemagić zaproponował współtworzenie serii Julio Radiloviciowi, Holendrzy poprosili grafika o wykonanie przykładowych plansz. Ten, choć był już artystą o sporym dorobku (wcześniej pracował chociażby przy wspomnianym powyżej „Kapitanie Lešim”), nie obraził się i sporządził takowe. Spodobały się, w efekcie czego Jules rysował „Partyzantów” aż do ostatniego tomu, do końca lat 80. I to jak rysował! Jego hiperrealistyczna kreska, dbałość o szczegóły wnętrz i krajobrazów, niezwykła dynamika – wszystko to czyni z jugosłowiańskiego komiksu jedną z najlepszych obrazkowych historii (drugo)wojennych. Na dodatek sposób kadrowania idealnie wpisywał się w filmową formę narracji Lebovicia (fabuła „Konwoju…” była na przykład oparta na niezrealizowanym scenariuszu kinowym). Kolejne epizody nie tyle czyta się, co oglądając, pochłania. Do tego stopnia, że nawet przymyka się oko na pewne zbyt szczęśliwe dla bohaterów zwroty akcji. Ale to też przecież, dziedziczona genetycznie, cecha gatunku.