Tytuł komiksu, choć nie wprowadza w błąd, to jednak sugeruje, że mamy do czynienia z czymś innym niż w rzeczywistości. „Wampiry” nie są bowiem horrorem, mimo że grozy w nich nie brakuje. To mroczna opowieść wojenna, której akcja rozgrywa się w ciągu kilku dni grudnia 1972 roku – w czasie gdy chyli się ku upadkowi kolonialna potęga Portugalii.
Historia w obrazkach: „Rzucą się na wszystko i nic nie zostanie”
[Juan Cavia, Filipe Melo „Wampiry” - recenzja]
Tytuł komiksu, choć nie wprowadza w błąd, to jednak sugeruje, że mamy do czynienia z czymś innym niż w rzeczywistości. „Wampiry” nie są bowiem horrorem, mimo że grozy w nich nie brakuje. To mroczna opowieść wojenna, której akcja rozgrywa się w ciągu kilku dni grudnia 1972 roku – w czasie gdy chyli się ku upadkowi kolonialna potęga Portugalii.
Juan Cavia, Filipe Melo
‹Wampiry›
Lata 50., 60. i 70. ubiegłego wieku to epoka walk z kolonializmem. Wielka Brytania i Francja zostały w tym czasie zmuszone do uznania niepodległości swych dawnych terenów zamorskich (głównie w Azji Południowo-Wschodniej i Afryce). Na to samo musiała zgodzić się, pozostająca nieco w cieniu Londynu i Paryża, Lizbona. Istniejące jeszcze kilka dekad temu kolonie portugalskie były pozostałością po okresie potęgi tego królestwa w XV i XVI wiekach. Tyle że z biegiem lat znaczenie położonego na Półwyspie Iberyjskim państwa w Europie stopniowo malało. Po drugiej wojnie światowej Portugalii coraz trudniej było utrzymać swoją dominację na tak odległych od siebie – i tym bardziej od Lizbony – terytoriach, jak Gwinea Bissau, Angola i Mozambik. Na dodatek rządzony autorytarnie (od 1933 roku) przez
premiera Antónia de Oliveirę Salazara kraj przeżywał wewnętrzne perturbacje – polityczne i gospodarcze – które pogłębiła jeszcze choroba dyktatora (przez ostatnie dwa lata życia nie zdawał on sobie nawet sprawy, że… już nie rządzi krajem).
Salazar był zwolennikiem utrzymania jedności Portugalii i jej kolonii (konsekwentnie określając je mianem „terytoriów zamorskich”), tyle że potencjał ekonomiczny i militarny kraju zwyczajnie na to nie pozwalał. Mimo to Lizbona regularnie wysyłała swoich żołnierzy do zrewoltowanych prowincji. Jako pierwsi zbrojnie wystąpili Angolczycy (w 1961 roku), dwa lata później wybuchła wojna w Gwinei Bissau, a w następnym roku – w Mozambiku. Salazar i podlegli mu wojskowi nie byli w stanie skutecznie walczyć z rewolucjonistami. Na dodatek próba utrzymania portugalskiego panowania w Afryce wiązała się z gigantycznymi kosztami. Szacuje się, że na początku lat 70. – już w czasie premierostwa Marcela Caetano – Lizbona wydawała na wojny kolonialne około czterdziestu procent dochodów państwa. Coraz bardziej zmęczone sytuacją było również społeczeństwo, które nie aprobowało idących w tysiące ofiar wszystkich trzech konfliktów. Tym bardziej że szczęśliwego ich zakończenia trudno było się spodziewać.
Z tym, jakże trudnym, tematem postanowiło zmierzyć się dwóch artystów komiksowych: portugalski scenarzysta (ale także kompozytor i reżyser filmowy) Filipe Melo (rocznik 1977) oraz argentyński rysownik (i dyrektor artystyczny w przemyśle filmowym) Juan Cavia (młodszy od Melo o siedem lat). Wydane przed dwoma laty „Wampiry” nie są ich pierwszym wspólnym dziełem; wcześniej pracowali razem nad obsypaną nagrodami trylogią „As Aventuras de Dog Mendonça e Pizzaboy” (2010-2012). Ale przejdźmy do ich najnowszego komiksu. Skąd taki tytuł, skoro nie mamy do czynienia z klasycznym horrorem? To nawiązanie do popularnej – i w czasach salazarowskich zakazanej – pieśni barda Joségo Afonsa (portugalskiego odpowiednika Lluísa Llacha, Karela Kryla czy Jacka Kaczmarskiego), który w latach 60. stał się symbolem oporu wobec dyktatury. W tym czasie Afonso przez trzy lata przebywał w Mozambiku, gdzie pracował jako nauczyciel. To, czego był tam świadkiem, wpłynęło na jego światopogląd i sprawiło, że postanowił opowiedzieć się przeciwko kolonializmowi. „Wampirami” w jego pieśni stali się portugalscy żołnierze, niosący Mozambijczykom, Angolczykom i Gwinejczykom jedynie krew i śmierć.
Filipe Melo nie miał ambicji opowiedzenia historii całej wojny w Gwinei (która zakończyła się dopiero po jedenastu latach); chciał jedynie – choć równie dobrze można by stwierdzić, że „aż” – zwrócić uwagę na jej nieludzkie okrucieństwo poprzez przedstawienie jednego epizodu. Czy opartego na faktach – takiej pewności również nie mamy, albowiem dokumentacja dotycząca wojny wciąż pozostaje niedostępna dla historyków i dziennikarzy, a archiwa powołanego do życia w 1970 roku Centrum Operacji Specjalnych w Gwinei Bissau (COEG) po prostu… nie istnieją. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że Lizbona wysyłała do kolonii oddziały specjalne, które często wykonywały zadania zakazane prawem międzynarodowym, na przykład na terenach państwa sąsiadujących z prowincjami portugalskimi. „Wampiry” opowiadają właśnie o takiej misji zwiadowczej, której celem jest wytropienie i wyłożenie lotnictwu „na tacy” bazy wojskowej Afrykańskiej Partii Niepodległości Gwinei i Wysp Zielonego Przylądka (PAIGC) usytuowanej na terenie Senegalu.
Grupą portugalskich zwiadowców dowodzi zaprawiony w bojach w Afryce Emanuel Fereira dos Santos, któremu pod komendę oddano z jednej strony starych wiarusów, którzy w niejednej już wojnie brali udział (jak „Cygan”), z drugiej – młodych i niedoświadczonych żołnierzy (vide „Fátima”). Jedni przyjechali walczyć w Gwinei z przyczyn finansowych (jak Pedroso czy Machado), inni za karę (były żandarm Tondela), jeszcze inni kierowani ideami (doktor Agostinho). Prawdziwa zbieranina. Ale na kogo można liczyć w dziesiątym roku niekończącego się konfliktu? Tysiące – i to pewnie tych najlepszych – poszło już wcześniej do angolskiego, mozambickiego bądź gwinejskiego piachu; tylko nieliczni doczekali się tego, że ich zwłoki odtransportowano – w całości lub w kawałkach – do ojczyzny i zostali pochowali wśród swoich bliskich. Santos zdaje sobie sprawę, że misja, jaką mu powierzono, jest delikatna – trzeba wykonać ją szybko i po cichu; po pobycie Portugalczyków po drugiej stronie granicy nie może pozostać żaden ślad. W przeciwnym wypadku podniesie się larum w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dla dowódcy to nie pierwszyzna, nie przewiduje więc żadnych kłopotów.
Tyle że od samego początku nic nie idzie zgodnie z planem. W buszu czają się partyzanci (z niezwykłym okrucieństwem traktujący wziętych do niewoli portugalskich żołnierzy), wszędzie trafić można na miny-pułapki, zagrożeniem dla życia mogą być nawet miejscowe kobiety i dzieci. Nikomu nie można ufać. To poczucie nieustannego zagrożenia wpływa na psychikę, wyniszcza ją doszczętnie. Drapieżność wroga wywołuje zbliżoną reakcję – zdrowy rozsądek zostaje zastąpiony chęcią zemsty, która sprawia, że normalny człowiek staje się bestią. Misja oddziału Santosa zamienia się w wyprawę do kolejnych kręgów Piekła – im bliżej celu, w tym większe szaleństwo popadają zwiadowcy. Aż w końcu pojawiają się ONE – budzące przerażenie potwory, pojawiające się znienacka, bezszelestnie i tak samo rozpływające się w powietrzu. Nie ma przed nimi schronienia. Nawet zamknięcie oczu nie gwarantuje, że nie będzie ich widać. Poczucie osaczenie staje się jak zaraza infekująca umysły kolejnych żołnierzy, którzy chcąc ratować własną skórę, gotowi są dokonać najokrutniejszej zbrodni.
Filipe Melo umieścił akcję komiksu w Gwinei Bissau, ale równie dobrze fabuła mogłaby mieć za tło konflikt wietnamski, w Zatoce Perskiej, Syrii bądź jakikolwiek inny. To historia uniwersalna, opowiadająca przede wszystkim o ofiarach wojny – tych rozumianych dosłownie i symbolicznie. „Wampiry” są zarazem głośnym krzykiem pacyfisty i niezgodą na łamanie praw człowieka, jak również ostrzeżeniem, którego za punkt wyjścia można obrać przysłowie: „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. Portugalski scenarzysta przygląda się skutkom konfliktu, patrząc z perspektywy swoich rodaków. I to ich przede wszystkim poddaje wiwisekcji. Druga strona sporu, choć istnieje, przedstawiona jest marginalnie, bezosobowo. Ale w żaden sposób jej to nie odczłowiecza. Zapewne obawiając się trochę takiego następstwa marginalizacji partyzantów czy też sprowadzenia ich jedynie do roli bestii obcinających uszy, Melo zdecydował się umieścić na kartach swego dzieła postaci młodej Gwinejki i jej syna. Po stronie portugalskiej taką rolę – jedynego sprawiedliwego – odgrywa doktor Agostinho. Tym bardziej znamienny jest koniec, jaki zafundował mu scenarzysta.
Na tylnej okładce „Wampirów” znajduje się adnotacja: „Tylko dla dorosłych”. Nie bagatelizujcie jej. To naprawdę jest komiks, podobnie zresztą jak opowiadający o ludobójstwie w Rwandzie „
Deogratias” (2000), którego nie powinni brać do ręki trzynasto-, czternastolatkowie (ani tym bardziej młodsi). Owszem, na co dzień prawdopodobnie oglądają oni w telewizji czy Internecie filmiki i gry z jeszcze większą dozą okrucieństwa, ale okrucieństwa umownego, najczęściej ubranego w szaty sensacyjne czy fantastyczne, które – wybaczcie uproszczenie – wpada jednym okiem, a drugim wypada. W przypadku „Wampirów” zło i bestialstwo są niemal namacalne, długo nie dają o sobie zapomnieć. W dużej mierze jest to zasługa rysownika. Juan Cavia, na co dzień mający sporo do czynienia z kinematografią, potraktował scenariusz dostarczony mu przez Mela jako punkt wyjścia do komiksu, ale opowiedzianego jak film. Mamy więc do czynienia z typowo kinowym sposobem narracji. Poszczególne sceny są rozciągnięte w czasie i dopieszczone, połączone ciągiem przyczynowo-skutkowym.
Oko (i wyobraźnia) grafika zastępuje nam kamerę, a uczucie to pogłębia jeszcze charakterystyczny sposób kadrowania. Bohaterowie dramatu przewijają się przed naszymi oczyma, jakby znajdowali się na planie filmowym. Widać to przede wszystkim w klaustrofobicznych sekwencjach rozgrywających się w bazie wojskowej, ale już wcześniej – w czasie marszu oddziału Santosa przez busz – Cavia także stosuje ten chwyt. Dzięki temu czytelnikowi łatwiej zagłębić się w opowieść i reagować – niekiedy z dużym zaskoczeniem – na to, co spotyka Portugalczyków. A niespodziewanych zwrotów akcji w „Wampirach” na pewno nie brakuje. Dzieło Mela i Cavii momentami wstrząsa i szokuje, w innych znów chwilach chwyta za serce. I każe zadać sobie pytanie: Jak my sami zachowalibyśmy się na miejscu „Cygana”, Tondeli czy doktora Agostinha? Nie będzie nam to nigdy dane? Oby! Ale czy możemy być tego tacy pewni?