Pięć lat to wcale nie rekord! Choć na pewno bardzo długi czas, biorąc pod uwagę, że tyle właśnie trzeba było czekać na wydanie kolejnego tomu „Durango”. Yves Swolfs znalazł jednak w końcu czas, by obok innych swoich serii – „Książę nocy”, „Lonesome” i „Legenda” – odświeżyć także starego dobrego leworęcznego rewolwerowca. Pomógł mu w tym ponownie włoski rysownik Giuseppe Ricciardi.
Tam skarb twój, gdzie… trup
[Iko, Yves Swolfs „Durango #18: Zakładnik” - recenzja]
Pięć lat to wcale nie rekord! Choć na pewno bardzo długi czas, biorąc pod uwagę, że tyle właśnie trzeba było czekać na wydanie kolejnego tomu „Durango”. Yves Swolfs znalazł jednak w końcu czas, by obok innych swoich serii – „Książę nocy”, „Lonesome” i „Legenda” – odświeżyć także starego dobrego leworęcznego rewolwerowca. Pomógł mu w tym ponownie włoski rysownik Giuseppe Ricciardi.
Iko, Yves Swolfs
‹Durango #18: Zakładnik›
W pierwszych latach pracy nad serią „Durango” Yves Swolfs publikował kolejne albumy regularnie rok po roku; z czasem przerwy stały się dłuższe. Po wydaniu w 1998 roku odcinka zatytułowanego „
Bez litości” mogło się nawet wydawać, że to koniec tej znakomitej westernowej serii. Na następną jej odsłonę, czyli „
Krok do piekła”, wielbiciele leworęcznego, blondwłosego i błękitnookiego rewolwerowca musieli bowiem czekać aż osiem lat. Później belgijski twórca był już znacznie bardziej łaskawy dla swoich czytelników, aczkolwiek kiedy dwa lata po premierze siedemnastej odsłony opowieści, to jest „
Jessie”, ukazała się bliźniaczo podobna historia pod szyldem „Lonesome” („
Na tropie kaznodziei”, 2018; „
Łotrzy Pogranicza”, 2019), zapewne wielu po raz kolejny zapaliło nad Durangiem świeczkę. Jak się okazało, niepotrzebnie.
W 2021 roku Swolfs powrócił do swojego ulubionego bohatera, ponownie zatrudniając jako grafika ukrywającego się pod pseudonimem Iko Włocha Giuseppe Ricciardiego (rocznik 1974), który nie rysuje może z taką precyzją, jak sam Yves, ale aż tak wiele znów do mistrza mu nie brakuje. Zwłaszcza że wizji Dzikiego Zachodu stworzonej przez Swolfsa przydał nieco ironiczny (bo stwierdzenie, że karykaturalny, byłoby jednak zbyt daleko idące) charakter. W czym zapewne pomogli mu wymyśleni przez Belga nowi bohaterowie opowieści – mam tu na myśli przede wszystkim bandę grasującego na pograniczu amerykańsko-meksykańskim krwawego watażki Luisa Calderasa. Choć tak naprawdę to nie ma zbyt wielu powodów do chichotu. Owszem, Calderas, będący archetypicznym wręcz portretem ograniczonego umysłowo i nadzwyczaj chciwego bandyty, dla którego liczą się tylko pieniądze, może wzbudzać uśmiech politowania, lecz należy pamiętać, że jest on jednocześnie wytworem – względnie: złośliwą naroślą – systemu polityczno-ekonomicznego wdrożonego w Meksyku w ciągu długiego okresu dyktatury prezydenta Porfiria Díaza.
To on, stając jednoznacznie po stronie obszarników i Kreolów (w pierwotnym znaczeniu tego słowa, czyli urodzonych już w Ameryce potomków Hiszpanów), doprowadził do ogromnego zubożenia chłopstwa (były to przede wszystkim osoby pochodzenia rdzennego bądź Metysi). To z kolei rodziło słuszny gniew i opór, z którego korzystali ludzie pokroju Calderasa, mimo że oczywiście nie stawiali sobie wcale za cel walki o sprawiedliwość. A jeśli już, to jedynie o sprawiedliwość dla siebie – kosztem wszystkich innych. Historia opowiedziana w „Zakładniku” ma jednak swoje korzenie w czasach znacznie wcześniejszych, kiedy to biały lekarz, po dwóch latach spędzonych wśród Indian, wraca do swoich. Wdzięczni za pomoc, jakiej im udzielał, odpłacają mu się wiadomością na temat ukrytego przed laty – prawdopodobnie przez
konkwistadorów hiszpańskich – skarbu. Nie jakiegoś mitycznego, ale rzeczywistego. Doktor opróżnia więc częściowo skrytkę, ale nie jest w stanie za jednym zamachem zabrać wszystkiego. Dlatego wzywa na pomoc starego, sprawdzonego przyjaciela – możemy domyślać się, że z czasów wojny secesyjnej – Johna.
John widząc, co znalazło się już w posiadaniu kumpla, i ekstrapolując sobie, co jeszcze może skrywać skarb – bez chwili zastanowienia zabija doktora. Nie na wiele mu się to jednak zdaje, ponieważ plan z drogą prowadzącą do skrytki jest zaszyfrowany, a rozszyfrować go potrafią tylko dwie osoby: doktor i jego indiański przyjaciel Roberto. Ten pierwszy już nie żyje, drugi na widok tego, co się stało, zdążył zwiać, wcześniej jeszcze strzelając do konia należącego do mordercy. Dwadzieścia lat później John Glazer jest jednym z najbogatszych ludzi w Tucson; cena, jaką zapłacił za swoje bogactwo, jest jednak wysoka – zabity przez Roberta koń przygniótł mu nogi i doprowadził do paraliżu. Wciąż ma w pamięci skarb ukryty gdzieś w górach Meksyku, tyle że sam nie może już po niego wyruszyć. Robi to za niego syn Philip, któremu towarzyszą Fenton (najbardziej zaufany, jak się wydaje, człowiek Glazera) oraz Dixie (eksprostytutka, a teraz kochanka Johna). W czasie swoich poszukiwań nadziewają się na bandę Calderasa: Philip zostaje wzięty do niewoli przez bandytów, a Fentona i Dixie z opresji ratuje… Durango.
Ten zawsze wie, kiedy i gdzie pojawić się, aby nakręcić akcję!
Dostarczywszy Fentona i Dixie do Tucson, Durango dostaje zlecenie od Glazera – ma odnaleźć Calderasa i doprowadzić do uwolnienia jego syna. Jeśli trzeba będzie, nawet za cenę wysokiego okupu. W tym samym czasie wyrzucona przez milionera na bruk kochanka wraca do zawodu. Głównie jednak po to, aby odnaleźć rewolwerowca Wesa Tuckera i sprzedać mu informację o ukrytym po drugiej stronie granicy skarbie. Jak więc widać, Yves Swolfs postanowił pójść na całość: o zagrabione przez konkwistadorów dawne złoto Azteków będą teraz rywalizowali ze sobą bandyci Calderasa i zbiry zebrane przez Tuckera; do tego należałoby dorzucić wysłanego przez Glazera Durango, ale także tak zwanych Federales, czyli Meksykańską Policję Federalną, która przecież nie może dopuścić do tego, aby tak wartościowe znalezisko zostało wywiezione z kraju. A to zapowiada całą masę atrakcji!
Seria wymyślona przez Yves’a Swolfsa to – bez wątpienia – jeden z najciekawszych komiksowych westernów. Jej tytułowy bohater zachwyca nieprzerwanie od czterech dekad („Zakładnik” ukazał się właśnie w czterdziestą rocznicę publikacji tomu pierwszego – „
Psy zdychają zimą”). Po lekturze albumu osiemnastego wciąż jednak wiemy o nim niewiele. Jest bowiem nieprzenikniony. Ale pewni możemy być jednego – mimo że potrafi zabić w mgnieniu oka, zawsze zachowa się z honorem i – jakkolwiek to rozumieć – ureguluje rachunki. Historia rozpoczęta w „Zakładniku” będzie miała swój ciąg dalszy… A to jeszcze wcale nie koniec dobrych wiadomości, ponieważ w zbliżającym się powoli ku końcowi roku ukazał się pierwszy tom nowej serii Swolfsa (scenariusz) i Romana Surżenki (rysunki) – „Młodość Duranga”.
